Nie bójmy się silnego państwa

Jako szef BBN z Prezydentem Lechem Kaczyńskim w 1. Pułku Specjalnym Komandosów w Lublińcu, 3 października 2008 (fot. Maciej Osiecki /Kancelaria Prezydenta RP)

Nie bójmy się silnego państwa

Władysław Stasiak

Polska stoi przed wyzwaniami, które wymagają przedstawienia i realizacji nowej wizji państwa. Tylko państwo silne i nowoczesne gwarantuje, że stawimy czoła nowym wyzwaniom i wykorzystamy szanse, jakie niosą ze sobą integracja europejska i globalizacja.

Postępująca globalizacja i wejście Polski do Unii Europejskiej tym bardziej czynią aktualnym postulat silnego państwa. Albo uda nam się zreformować państwo, albo będziemy wlec się w ogonie UE.

Czerpiąc z doświadczeń pokoleń, które walczyły o niepodległą Polskę, a jednocześnie formułując koncepcje wybiegające w przyszłość, właśnie dziś mamy niepowtarzalną szansę i obowiązek zbudowania silnej Rzeczypospolitej. Takiej, która spełni nasze oczekiwania i z której wszyscy będziemy dumni.

Światowy kryzys gospodarczy dobitnie potwierdza, że silne państwo jest nam wszystkim niezbędne. Na naszych oczach upada mit o nieuchronności zaniku państwa. Nawet dla krajów owego „liberalnego” Zachodu to właśnie instytucja państwa okazuje się ostatnią deską ratunku. Wcale nie niszczy rynku, ale go chroni!

Tymczasem dominująca w dzisiejszej Polsce część elit nie dostrzega (być może nie chce dostrzec), pilnej potrzeby debaty o naszym państwie. Wydawać by się mogło, że zdefiniowanie wizji nowoczesnego i radzącego sobie z wyzwaniami współczesności państwa jest dla nich zupełnie zbędne. Być może wynika to z przekonania, że „historia się skończyła”, że nie ma już żadnych problemów do rozwiązania. A być może z niechęci do ponoszenia odpowiedzialności za realizację śmiałych, lecz czasem trudnych projektów, czyli – z braku odwagi. Wiąże się to często z awersją do podejmowania jakiegokolwiek ryzyka politycznego. O ile bezpieczniejsze i wygodniejsze jest uprawianie polityki bez refleksji nad prawdziwymi problemami, swoiste dryfowanie, a nie sterowanie „okrętem państwa”.

Zapewne jest to jeden z powodów modnego obecnie dystansu, a czasem wręcz niechęci do pojmowanej tradycyjnie instytucji państwa. Państwo stało się wygodnym „chłopcem do bicia”. Przysłuchując się dyskursowi publicznemu, można czasem odnieść wrażenie, że to państwo odpowiada – pośrednio czy bezpośrednio – niemal za wszelkie zło w Polsce. Efekt? Coraz powszechniejsze niedostrzeganie potrzeby istnienia wielu instytucji publicznych, a w skrajnym przypadku nawet samego państwa. Postrzegane jest ono bowiem jako twór nieprzyjazny zwykłemu obywatelowi, ograniczający jego swobodę działania, krępujący przedsiębiorczość. Lista „grzechów” instytucji państwa sporządzona przez jej przeciwników jest długa i niestety głęboko zakorzeniona w świadomości społecznej.

W Polsce, podobnie jak w innych krajach postkomunistycznych, nienajlepszy image państwa to w dużej mierze spuścizna po poprzedniej epoce. Tyle, że twór ówczesny mało miał wspólnego z normalnym państwem. Jednak skojarzenia i dystans pozostały. Pozostały też zadziwiające hybrydy. W efekcie, wiele podejmowanych na początku lat 90. reform nie zawsze spełniało pokładane w nich nadzieje – m.in. z powodu braku silnych i sprawnych instytucji, których znaczenie w okresie przemian wyraźnie lekceważono. Paradoksalnie jednak, winą za negatywne skutki reform obciążono właśnie… państwo.

Niechęć, a czasami wręcz wrogość do państwa, podsycają swoimi działaniami ruchy wyrosłe z tradycji rewolty ’68, np. wojujący pacyfiści. Dążą do delegitymizacji władzy państwa, zwłaszcza jeśli nie jest ono skłonne ulegać ich naciskom. Nieprzypadkowo wielu członków elit, którzy opowiadają się za osłabianiem instytucji państwa, czerpie pełnymi garściami z tradycji wydarzeń 1968 roku na Zachodzie. Krytyce instytucji państwa towarzyszą usilne próby przekonania społeczeństwa o nieuchronności istotnego osłabienia, a w przyszłości nawet likwidacji państw narodowych.

Popularna stała się teza, że państwo słabnie i rozmywa się w strukturach międzynarodowych, ponadnarodowych korporacjach, powiązaniach sieciowych itd. Interpretacja jest więc taka, że państwo to już przeżytek, odchodzący z wolna do lamusa historii.

To spojrzenie na instytucję państwa sprzyja głoszeniu pomysłów na rządzenie, które sprowadzają się do hasła: „odbierzmy władzę państwu, oddajmy ją ludziom” . Na pozór brzmi kusząco, czy jednak sensownie? Próby instytucjonalnego wzmocnienia państwa traktuje się jako przejaw dążenia do autorytaryzmu. Bardzo często i bezzasadnie przeciwstawia się temu niesprecyzowaną do końca koncepcję „taniego państwa” . Stawia się znak równości między silnym państwem a bizantyjską formą rządów.

Popularne wśród dominujących obecnie elit hasła decentralizacji i cedowania uprawnień państwa niosą ze sobą poważne zagrożenia, których entuzjaści „prywatyzowania” państwa nie chcą dostrzegać. I czynią to albo z politycznego lenistwa, albo mają w tym określone cele. Zasada subsydiarności (decyzje powinny zapadać na szczeblu nie wyższym, niż konieczny do rzetelnego i sprawnego wypełnienia danej funkcji) jest owszem zdrowa, ale nie może być utożsamiana z zasadą decentralizacji totalnej. Nie może też być wyrażana w programowym zderzeniu administracji samorządowej z rządową, ani w retoryce antypaństwowej.

Czy typowe, zwłaszcza dla pierwszych lat przemian, pozbywanie się znacznej części odpowiedzialności za bezpieczeństwo i mienie obywateli drogą rozdawania koncesji licznym prywatnym firmom ochroniarskim wynikało z siły państwa? Z pewnością nie. Czy pomogło budować społeczeństwo obywatelskie? Zdecydowanie nie. Dla niektórych polityków takie procesy są jednak pożądane, bo zmniejszają zakres ich odpowiedzialności. Rozmywa się odpowiedzialność za państwo. Słabe państwo ułatwia podejmowanie decyzji takich, gdzie interesy partykularne przeważają nad interesem publicznym. Zanik poczucia dobra wspólnego jest groźny. Utrwala bowiem przekonanie, że liczy się niewiele poza grą partykularnych interesów. Państwo zaś to jedynie forma jakiegoś „socjalnego gorsetu” dla niezaradnych. Charakterystyczne w tym kontekście jest niepoważne podejście do wojska i sprawy jego profesjonalizacji. A wojsko jest przecież wręcz symbolicznym czynnikiem integrującym.

Ostatnie lata pokazują, jak nietrafna i szkodliwa to opinia. Postępująca globalizacja i wejście Polski do Unii Europejskiej tym bardziej czynią aktualnym postulat silnego państwa. Albo uda nam się zreformować państwo, albo będziemy wlec się w ogonie UE. Nie przypadkiem nadające ton Wspólnocie Niemcy czy Francja to kraje z silnym modelem państwowym, co ważne, cieszącym się powszechnym szacunkiem obywateli. To Unia, w Europejskiej Strategii Bezpieczeństwa, jako jedno z głównych zagrożeń wymienia upadek państwa („Rozpad państwa jest zjawiskiem alarmującym, osłabiającym globalne rządy oraz powodującym niestabilność w regionie” ). Co zaś niszczy państwo? Złe rządzenie, czyli korupcja, nadużycia władzy, słabe instytucje i brak odpowiedzialności oraz konflikty cywilne. Uniknąć tego może tylko silne i sprawne państwo.

Nawet guru liberałów Milton Friedman u schyłku życia przyznał, że wolny rynek nie może funkcjonować poza suwerennym państwem prawa, że równie ważne jak prywatyzacja są stabilne instytucje i ochrona własności (może ją zapewnić tylko silne państwo). Na początku lat 90. ubiegłego stulecia Friedman radził krajom odchodzącym od socjalizmu trzy rzeczy: „prywatyzować, prywatyzować, prywatyzować”. W 2001 roku przyznał: „Myliłem się jednak. Okazuje się, że rządy prawa są ważniejsze od prywatyzacji”.

Pytanie o silne państwo jest problemem nie tylko polskim, ale globalnym. Okazało się bowiem, że historia się nie skończyła, a państwo nie jest wcale przeżytkiem. Zdaniem amerykańskiego politologa Francisa Fukuyamy, po 2001 roku to właśnie słabość państw jest największym zagrożeniem dla globalnego ładu. „Dla konkretnych społeczeństw, jak też dla wspólnoty globalnej, obumieranie państwa nie jest preludium do utopii, lecz do katastrofy” – wieszczy w książce „Budowanie państwa” . Lukę po cofającym się suwerennym państwie narodowym wypełniają ponadnarodowe korporacje, organizacje, grupy, struktury o charakterze przestępczym, a w skrajnych przypadkach nawet terrorystyczne. Dlatego głównym celem polityki globalnej nie jest już kwestia ograniczania państwowości, ale jej budowy (Fukuyama: „Sztuka budowania państwa będzie kluczowym komponentem siły narodowej, równie ważnym dla zachowania ładu światowego, jak zdolność do alokacji tradycyjnej siły militarnej”). Słabe państwo jest czynnikiem destabilizującym, gdyż słaba władza podkopuje zasadę suwerenności, na której od kilku stuleci opiera się system ładu międzynarodowego.

Nie ma wolności bez państwowości!

Państwo musi być zdolne nie tylko do formułowania własnych interesów, ale i do ich realizacji. Wtedy jest suwerenne. W słabym państwie elity polityczne mogą być zdolne do sformułowania, określenia strategicznego interesu państwa, natomiast nie są w stanie podjąć skutecznych działań na rzecz jego osiągnięcia. Ze słabości państwa wynika więc ograniczenie suwerenności, które ma charakter zarówno wewnętrzny (jeśli państwo nie jest w stanie zapanować nad partykularyzmem interesów grupowych), jak i zewnętrzny (jeśli nie potrafi oprzeć się naciskom innych państw i struktur międzynarodowych). Im silniejsze od wewnątrz państwo, tym mniejszy stopień jego podatności na presję zewnętrzną i ograniczenia jego suwerenności w instytucjach ponadnarodowych.

Bez wzmocnienia państwa nigdy nie będziemy odgrywać podmiotowej roli w ramach UE. Sprawność struktur państwowych jest warunkiem takiego włączenia się Polski w struktury europejskie i globalną gospodarkę, które przyniesie nam korzyści. Do tego potrzeba jednak skuteczności we wdrażaniu służących temu zasad i regulacji unijnych oraz w absorpcji środków finansowych.

Niektórzy przeciwnicy silnego państwa starają się nam wmawiać, że jest ono nie do pogodzenia ze społeczeństwem obywatelskim. To z gruntu fałszywa teza. Jest wręcz przeciwnie. Tylko silne instytucje państwowe są w stanie zapewnić swobodny rozwój społeczeństwa obywatelskiego: określając jasne zasady, pilnując ich przestrzegania, gwarantując równość szans. Dojrzałe społeczeństwo obywatelskie nadaje zaś naturalną dynamikę państwu. Aktywność państwowa w życiu społeczno-gospodarczym nie musi wcale ograniczać wolności jednostki i hamować indywidualnej inicjatywy. Warto więc, by ci, którzy zarzucają państwu, że w dużym stopniu ponosi odpowiedzialność za to, że nie stworzono warunków sprzyjających wzmocnieniu obywatelskiej aktywności, pamiętali, jak niewiele zrobiono i robi się dla wzmocnienia instytucji państwowych.

Nie da się normalnie żyć, korzystać z praw, rozwijać bez instytucji, które to skutecznie zagwarantują. Bezpieczeństwo życia i rozwoju to podstawowe zadanie państwa. Ktoś musi nas chronić przed zagrożeniem zewnętrznym i wewnętrznym, ktoś musi egzekwować umowy i rozstrzygać spory. Co więcej, robić to jak najbardziej skutecznie i obiektywnie. W interesie ogółu. Na pewno nie zrobią tego różne grupy wpływu – te sformalizowane, jak i nieformalne. One działają nie w imieniu społeczeństwa, choć często uzurpują sobie do tego prawo, ale we własnym partykularnym interesie. Inicjatywy obywatelskie, stowarzyszenia, różnego rodzaju przedsięwzięcia społeczne mogą się spokojnie rozwijać tam, gdzie są czytelne zasady i gdzie przestrzeganie tych zasad jest egzekwowane. W silnym państwie obowiązuje realna równość wobec prawa, a losy obywatela nie zależą od widzimisię polityka czy urzędnika. W silnym państwie nie zmienia się ciągle przepisów. Siłę państwa poznaje się nie po ilości ustanawianych zasad, a po konsekwencji w ich stosowaniu.

Jest to szczególnie widoczne na płaszczyźnie gospodarczej. Konieczność gospodarki rynkowej jest poza sporem. Jednak wolny rynek nie może zastąpić państwa, bo nie jest w stanie rozwiązywać wszystkich problemów. Choćby dlatego, że nie wszyscy chcą się podporządkować regułom wolnej konkurencji. Ktoś musi stać na straży przestrzegania ustalonych zasad. Państwo nie może ograniczać się jednak tylko do postulowanej przez liberałów roli nocnego stróża. Ktoś bowiem musi też ustalać neutralne reguły gry i dostosowywać je do wymogów współczesności. Zająć się również tymi, którzy nie radzą sobie w wolnorynkowych warunkach. Ich zupełne odrzucenie i zepchnięcie na margines grozi poważnymi wstrząsami o charakterze społeczno-politycznym. Któż inny, jak nie państwo, ma wziąć na siebie choćby mediacyjną rolę w tak ważnym elemencie współczesnej gospodarki i społeczeństwa, jak w relacjach pracownik–pracodawca?

Popularne jest przeciwstawianie wolnego rynku i swobód gospodarczych silnemu państwu. Tymczasem wcale się to nie wyklucza, więcej nawet, silne państwo może znacząco przyczyniać się do rozwoju gospodarki wolnorynkowej. Warto przytoczyć przykład Wielkiej Brytanii, gdzie sukcesy gospodarcze Margaret Thatcher w wielkim stopniu wiązały się z odbudową autorytetu prawa i silnego państwa. Mam nadzieję, że nikt nie uzna „Żelaznej Damy” za trybuna etatyzmu.

Obecna na całym świecie interwencja władz państwowych wobec kryzysu finansowego pokazuje znaczenie państwa dla stabilizacji sytuacji finansowej i szerzej, gospodarczej. Zwolennicy osłabiania państwa mówią o negatywnym wpływie struktur i instytucji państwowych na gospodarkę. Zarzucają państwu, że paraliżuje przedsiębiorczość i rozwój wolnego rynku. Jednym z najczęściej przytaczanych argumentów jest niezwykle uciążliwy proces rejestracji firm. Jednak czy biurokracja, lawina procedur i formalności administracyjnych, które odczuwa zwykły obywatel, są przejawem siły państwa? Nie, wręcz przeciwnie! Budowa kolejnych i kolejnych procedur i struktur świadczy o słabości państwa, które przyznaje się w ten sposób do swej nieskuteczności. To dowód nie na siłę i wszechwładzę państwa, lecz na jego rozkład, korupcję a jednocześnie przeładowanie funkcji. Oznacza to, że państwo nie spełnia zasadniczych warunków, które muszą zaistnieć, aby społeczeństwo mogło w pełni wykorzystać pracę, inicjatywę i swoje zasoby materialne. Pochodzący z Peru wybitny ekonomista Hernando de Soto wymienia trzy takie warunki: zagwarantowane przez państwo prawa własności, promocja przez prawo solidności umów służących do regulowania i przekazywania praw, określenie odpowiedzialności w przypadkach nie objętych warunkami i postanowieniami umowy. Warto też w tym miejscu raz jeszcze zacytować Fukuyamę, który pisze o konieczności rozróżnienia siły państwa (zdolności do planowania i realizowania polityki oraz egzekwowania prawa w sposób jasny i dla wszystkich zrozumiały) od jego zakresu (szeregu funkcji realizowanych przez rząd).

Modernizacja poza państwem? Bez szans

Bez sprawnego i skutecznego państwa nie tylko nie zachowamy suwerenności Polski, ale też jej nie zmodernizujemy. To państwo tworzy warunki do rozwoju i jest jego gwarantem. Dotyczy to zwłaszcza tych dziedzin życia społecznego i gospodarczego, w których nikt inny nie jest w stanie wziąć na siebie odpowiedzialności. Bez państwa nie da się zrealizować najważniejszych projektów modernizacyjnych. Choćby rozbudowy sieci dróg i autostrad czy portów lotniczych. Infrastruktura ma wielkie znaczenie dla funkcjonowania całego kraju, jego bezpieczeństwa, dla jakości życia społeczeństwa. W sytuacji, gdy chociażby przy budowie autostrad, prywatne podmioty nastawione są wyłącznie na zysk (i nic w tym zaskakującego) i to jest dla nich priorytetem, musi istnieć i aktywnie działać podmiot strzegący dobra wspólnego – a może nim być tylko państwo. Losy budowy autostrad w Polsce są tego aż nadto wymownym przykładem. Pewne problemy stojące na przeszkodzie rozbudowie infrastruktury rozwiązać może tylko silne państwo. Autorytet instytucji państwowej strzegącej nie tylko określonych przepisów, ale też dbającej o dobro wspólne, może być skuteczną odpowiedzią na lekceważenie czy wręcz działanie wbrew interesowi publicznemu przez osoby prywatne lub firmy.

Jedynie sprawne i skuteczne instytucje państwowe mogą zintegrować społeczeństwo wokół realizacji najważniejszych projektów, których powodzenie jest warunkiem modernizacji państwa. Jedynie silne struktury są w stanie wykorzystać możliwości, jakie daje nam chociażby członkostwo w UE i NATO. Takiego państwa, które wzbijałoby się ponad doraźność i partykularyzm bieżący. Bez reform wzmacniających państwo nigdy nie będziemy odgrywać podmiotowej roli w ramach UE.

Rozwój i unowocześnianie Polski jest tym zadaniem strategicznym, gdzie szczególnie ważne jest wzmacnianie państwa nie tylko w wymiarze administracji, ale też w sferze współpracy instytucji rządowych z sektorem pozarządowym, z organizacjami społecznymi. Taka szersza koncepcja działania państwa może przyczynić się do tego, iż coraz więcej zwykłych obywateli będzie utożsamiało się ze swoim państwem, nie traktowało go jako tworu czyhającego jedynie na ich pieniądze i wolności, wręcz będzie gotowych przyznać: „państwo to ja, państwo to my”.

Wejście do UE i NATO nie może być traktowane jako cel sam w sobie. Dążenie do struktur zachodnich nie było wyścigiem, który już się zakończył, a uzyskanie członkostwa nie było równoznaczne z osiągnięciem mety. Ten cywilizacyjny bieg dla Polski wciąż trwa. Wejście do UE i NATO jeszcze bardziej powinno dopingować nas do przebudowy i wzmacniania państwa. Udział w tych strukturach powinniśmy wykorzystać jako środek do osiągnięcia celu nadrzędnego – zbudowania silnego państwa. Koniunktura geopolityczna, jaką cieszymy się przez ostatnie dwie dekady, jest pierwszą od kilkuset lat tak dobrą okazją do zbudowania silnej Rzeczypospolitej. Nie wolno nam tej szansy wypuścić z rąk, bo nie wiemy, jak długo utrzymają się sprzyjające okoliczności i czy dostaniemy od historii drugą taką szansę. Agresja Rosji na Gruzję pokazuje, że okno możliwości może zamknąć się szybciej, niż przypuszczaliśmy.

Nie bójmy się silnego państwa. Budujmy silne państwo. Bo tylko w takim państwie, będziemy mogli cieszyć się bezpieczeństwem, swobodą gospodarczą i wolnościami obywatelskimi.

Tekst opublikowany w piśmie BBN „Obserwator” 2008, nr 1 (1), s. 9-18