Spotkanie z Polakami podczas wizyty w Irlandii, Dublin, 17 września 2006 (fot. Romuald Łanczkowski /Archiwum Senatu RP)
Musimy starać się…
Musimy starać się, żeby sprawy polonijne były istotniejszym niż do tej pory elementem debaty publicznej w Polsce…
Rozmowa z Maciejem Płażyńskim, prezesem Stowarzyszenia „Wspólnota Polska”
Panie Marszałku, czy w Pańskiej biografii, w przeszłości Pańskiej rodziny, pojawiają się wątki związane z Polonią bądź z Kresami?
– Rodzina mojej matki pochodzi z Wielkopolski, z Poznania, zaś rodzina ojca po części z Lublina, po części z Tarnopola. Tak więc jestem mieszanką krwi polskiej z dwóch stron, dość różnych w charakterze i w temperamencie. Na Kresach nikt z naszej rodziny już nie został, kiedy zmieniały się granice Polski, wszyscy wędrowali wraz z granicami. Niemniej coś pozostało w emocjach, w genach, bo podczas pierwszej mojej wizyty na terenach dawnej Rzeczypospolitej serce biło jakoś inaczej. Ale sentyment do Kresów jest w Polsce sentymentem szerszym niż miejsce urodzenia. Właśnie na tych pogranicznych terenach kształtowała się przecież nasza kultura. We wzorzec polskiego patriotyzmu mamy wpisane to wszystko, co działo się w przeszłości na Kresach, które stały się częścią naszego polskiego kośćca.
Lata 90. były okresem szczególnego otwarcia społeczeństwa i władzy na sprawy kresowe i polonijne, teraz to zainteresowanie spada. Będąc wojewodą gdańskim, marszałkiem Sejmu i wicemarszałkiem Senatu był Pan świadkiem i w pewnym sensie współtwórcą tych zjawisk. Jak to wyglądało w oczach człowieka sprawującego władzę polityczną?
– Zgadzam się z tym, że zainteresowanie sprawami polonijnymi spada i trzeba zastanawiać się, co zrobić, żeby tę tendencję powstrzymać. Ten temat nie jest już tak sentymentalnie i emocjonalnie odbierany, jak po przemianach w latach 90. Wtedy chłonęliśmy Kresy, odbudowywaliśmy kontakty z Polakami ze Wschodu i Polonią z Zachodu, bo nagle stało się to możliwe, można było o tym mówić, powoływać stowarzyszenia kresowe, prowadzić normalną aktywną działalność. Wszyscy mieliśmy świadomość, że odrabiamy straty spowodowane rozerwaniem Wspólnoty, przerwaniem kontaktów, że próbujemy nadrobić i wynagrodzić 50 straconych lat. Później to trochę osłabło, przyszła fascynacja integracją z Unią Europejską, z czasem pojawiły się problemy związane z nową emigracją. Teraz przyszedł właściwy moment na wyrównanie naszych zainteresowań, przy czym musimy mieć świadomość różnic między grupami Polaków i Polonii, musimy też pamiętać, że wszyscy razem stanowimy Wspólnotę Polską.
„Program polonijny” jest od lat obowiązkową częścią zagranicznych wizyt każdej publicznej osoby sprawującej ważne funkcje w państwie. Przy każdej wizycie na Litwie, Ukrainie, w Rosji, w Stanach Zjednoczonych, w Ameryce Południowej, Australii oczywistością są spotkania z Polakami, składanie wieńców w miejscach pamięci i na polskich grobach, podkreślanie dorobku Polaków. To jest wymiar symboliczny, ale potrzebujemy znacznie więcej, potrzebujemy bardziej twardego i poważnego potraktowania wielu problemów, które przez lata nie były rozwiązywane. Wstąpienie do UE nie doprowadziło automatycznie do pokonania wszystkich trudności.
– Najbliżej spraw Polonii i Polaków za granicą byłem wtedy, kiedy sprawowałem funkcję wicemarszałka Senatu. Senat RP roztacza szczególny patronat nad sprawami polonijnymi, Prezydium Senatu podejmuje decyzje o podziale środków przeznaczonych na wspieranie działalności polonijnej, senatorowie uczestniczą w wielu spotkaniach i wyjazdach związanych z tą tematyką. Wydaje mi się zatem, że należę do polityków dobrze wyedukowanych w problematyce polonijnej i że dotychczasowa działalność polityczna przygotowała mnie do funkcji, jaką sprawuję teraz w Stowarzyszeniu „Wspólnota Polska”.
Jak Pan Marszałek ocenia dotychczasowe kierunki działań Stowarzyszenia „Wspólnota Polska”?
– Misja Stowarzyszenia jest stała, natomiast sposób wykonywania tej misji musi być korygowany, dlatego że świat się zmienia, czego najlepszym przykładem jest nowa emigracja. Priorytety pozostają te same. Na pewno bez względu na podział geograficzny jest to szkoła polska i język polski, bo bez tego tracimy tożsamość, rozpływamy się w otoczeniu. Dotyczy to zarówno zwartych środowisk, takich jak na Wileńszczyźnie czy Białorusi, ale jeszcze bardziej tych środowisk, które żyją w rozproszeniu – również nowej emigracji.
Uważam, że coraz większym problemem, coraz poważniejszym wyzwaniem będzie kształcenie dzieci nowych emigrantów na Zachodzie. Oczywiście rodzice nie tracą języka, bo mają codzienny kontakt z Polską, telefoniczny, internetowy, często podróżują do Polski. Inaczej jest z dziećmi. Rozmawiają z rodzicami po polsku, ale uczą się w szkole niemieckiej, angielskiej, a to nie jest to samo, co ukończenie polskiej szkoły, która pozwala na powrót do kraju wtedy, kiedy się chce i płynne wejście do polskiego systemu edukacji. Zależy nam na tym, aby emigranci wracali zawsze, kiedy stwierdzą, że warto do Polski wracać. To jest jedno z podstawowych zadań „Wspólnoty”, oczywiście we współpracy z MEN i MSZ.
Zwarte skupiska Polaków są naturalnym obszarem naszych zainteresowań. Tam gdzie jesteśmy w większości, tam jest potrzebna silna szkoła, która teraz musi być lepsza niż szkoła miejscowa. Szkoła polska na Litwie musi być lepsza niż szkoła litewska, szkoła polska na Białorusi musi być lepsza niż szkoła białoruska, bo tylko w ten sposób przyciągniemy zdolniejszych, ambitniejszych, tych na którym nam szczególnie zależy.
Kolejne istotne zadanie to monitorowanie przestrzegania praw Polaków za granicą – myślę przede wszystkim o Białorusi, Litwie, Ukrainie, Niemczech. Wbrew pozorom nie wszystkie państwa przestrzegają traktatów i konwencji europejskich, w związku z tym naszym zadaniem jest upominanie się i interwencje u władz polskich o właściwą reakcję.
Wydaje mi się – i mówię to jako polityk – że „Wspólnota” powinna być w naszym kraju ważnym elementem debaty na temat spraw Polonii i Polaków za granicą. W kraju, ponieważ właśnie tutaj wykuwają się istotne decyzje polityczne i tutaj należy budować nacisk opinii publicznej. Nie możemy zapominać, że jeśli chcemy skutecznie pomagać rodakom, to musimy o tym twardo, czasami krytycznie, ale zawsze głośno i wyraźnie mówić, dyskutować, przypominać tak sentymentalne, jak i racjonalne argumenty. Musimy starać się, żeby sprawy polonijne były istotniejszym niż do tej pory elementem debaty publicznej w Polsce, bo tylko wtedy przyciągniemy uwagę polityków.
Jednym z gorących tematów polonijnych była sprawa repatriacji. Nowe rozwiązania prawne złożyły cały jej ciężar na barkach samorządów. Repatriacja zaczęła zamierać. Czy zdaniem Pana Marszałka repatriacja jest jeszcze potrzebna i jak widzi Pan rolę państwa i organizacji pozarządowych w jej ewentualnej realizacji?
– Nierozwiązanie sprawy repatriacji uważam za zaniechanie państwa polskiego. Po roku 1989 taki był nasz moralny obowiązek i tego wymagała również polska racja stanu. Obowiązek przede wszystkim dlatego, że Polacy pojawili się w Kazachstanie nie z własnej woli, ale ponieważ uznano ich winnymi bycia Polakami. Nie należy przyjmować tłumaczenia, że to zaniechanie było wynikiem słabości finansów publicznych, bo w czasach PRL-u akcję repatriacji zrealizowano na kolosalną skalę, a co by nie powiedzieć Polska była wówczas całkowicie zniszczona.
W sprawie repatriacji nie było determinacji politycznej. Państwo, które powinno wziąć na siebie ten obowiązek, zepchnęło kłopoty na samorządy, a te przeprowadzały repatriację dopóki wystarczyło entuzjazmu i środków, czyli krótko. Obecnie, po kilkunastu latach zmiany w stosunku do repatriacji nastąpiły po obu stronach – również wśród Polaków z Kazachstanu. Ich status materialny uległ poprawie, starsze pokolenie związane emocjonalnie z Polską odchodzi, jednak w dalszym ciągu kilka tysięcy oczekujących świadczy o zainteresowaniu repatriacją. Stracił aktualność argument ekonomiczny, przeciwnie, Polska szuka rąk do pracy. W związku z tym sięgajmy – choćby z tego tylko względu – po tych, którzy są nam kulturowo i emocjonalnie najbliżsi, po Polaków, którzy nie z własnej woli zostali poza granicami.
Z tych dwóch względów – zobowiązania moralnego i przesłanek ekonomicznych – powinniśmy dać szansę rodakom, którzy chcą przyjechać. Oczywiście ze świadomością, że repatriantom musimy udzielić pomocy w zagospodarowaniu i że obowiązek ten spoczywa na państwie, a nie na samorządach. Chciałbym, żeby Wspólnota była ponownie inicjatorem poważnej debaty na ten temat, z naciskiem na polityków, że problem repatriacji, choć jest już na mniejszą skalę, musi być rozwiązany inaczej niż do tej pory.
Przyjmując funkcję prezesa miał Pan Marszałek pewną wiedzę o Stowarzyszeniu i wyobrażenie o zarządzaniu taką instytucją. Czy nadchodzą zmiany?
– Wspólnota ma 18 lat i przez te 18 lat miała dużą stabilizację personalną, przynajmniej na samych szczytach, co jak w każdym zarządzaniu ma dobre, ale też i złe strony. Przyjście nowego zwierzchnika zawsze powoduje zmiany. Byłoby jednak niewłaściwie już w dwa tygodnie po wyborze przedstawiać gotowe recepty. Każde stowarzyszenie, także „Wspólnota”, ma swoją specyfikę, którą trzeba uszanować. Z drugiej strony konieczne są zmiany, dlatego że życie się zmienia, Polska się zmienia, Polacy za granicą i ich problemy również się zmieniają. W związku z tym pojawiają się przed Stowarzyszeniem nowe wyzwania, powstała na „rynku polonijnym” konkurencja. Konkurencja nie jest niczym złym, również i w tym zakresie, ale powoduje, że trzeba być po prostu sprawniejszym. Poświęcę „Wspólnocie” tyle czasu, ile będzie potrzeba, nie rezygnując jednocześnie z zajmowania się polityką parlamentarną. Na pewno więcej czasu będą wymagały pierwsze miesiące, kiedy trzeba wypracować taki model pracy, który uważałbym za optymalny.
W takim stowarzyszeniu, o tak doniosłych zadaniach i jak na warunki polskie dużym, potrzeba połączenia dwóch mechanizmów. Z jednej strony społecznego, bo jest to stowarzyszenie, opierające się na działaczach pracujących społecznie. Ich aktywność, oby była jak najżywsza, jest konieczna dla istnienia organizacji. Z drugiej strony niezbędny jest element profesjonalny, bo tego typu przedsięwzięcia nie mogą istnieć bez bardzo dobrze funkcjonującego profesjonalnego zaplecza, koniecznego do optymalnej realizacji trudnych zadań, skomplikowanego rozliczania budżetowych pieniędzy, rywalizowania o dotacje oraz poszukiwania nowych źródeł finansowania działalności. Tego wszystkiego nie da się zrealizować w oparciu o działalność społeczną, w związku z tym te dwie sfery trzeba połączyć. Jeśli jedna z nich uzyskuje nadmierną przewagę, to źle się to odbija na jakości realizacji misji, która jest „Wspólnocie” powierzona.
W kręgach władzy toczy się od lat dyskusja na temat ośrodka decydującego o polityce polonijnej państwa i dysponującego stosownym do tego celu budżetem. Dotąd był to Senat, wiemy jednak, że dyskusje nadal trwają…
– Politycy mają bardzo często tendencję do udawania, że rozwiązują problem, powołując komisję lub nowy urząd. Powołanie nowego urzędu ds. polonijnych nie jest potrzebne. Warto szanować naszą tradycję, a w tę tradycję wpisuje się Senat, jako tradycyjny opiekun Polonii. Oczywiście, z poszanowaniem konstytucyjnych zadań ministra spraw zagranicznych, realizowanych przez placówki konsularne, a także zadań ministerstwa edukacji narodowej. Wystarczy tylko nieco dobrej woli, żeby te zadania lepiej koordynować.
Senat zaś ma bardzo istotne symboliczne znaczenie i tak powinno pozostać, nie tylko dlatego, że to jest nawiązanie do przedwojennej tradycji. Lepiej, aby tak drażliwe kwestie jak sprawy mniejszościowe nie były organizowane i finansowane wprost przez MSZ. Każde działanie ministerstwa jest odbierane wprost jako działanie konkretnej ekipy rządzącej, ingerującej w sprawy dotyczące obywateli drugiego państwa. Aktywność parlamentu jest inaczej odbierana, a jeszcze lepiej gdy bezpośrednim wykonawcą jest organizacja pozarządowa, jaką jest „Wspólnota Polska”. Ten system, który Polska wypracowała w ostatnich latach jest – według mnie – z punktu widzenia interesów państwa optymalny. Większość rządząca wpływa na Senat, na marszałka Senatu, Senat wyznacza priorytety, a organizacje pozarządowe, takie jak „Wspólnota”, te priorytety realizują. Wydaje mi się, że mieszanie w tym i próby zmiany mogą wyłącznie świadczyć o niezaspokojonych ambicjach, ale nie ma to nic wspólnego z lepszą opieką nad Polonią. Istotnym też elementem jest to, że w naszym ustroju funkcjonuje Senat, który jest kompetencyjnie niedociążony. I nie ma powodu, żeby mu zabierać jeszcze jeden ważny zakres pracy, który senatorowie mogą zawsze lepiej wykonywać: mają czas na wyjazdy, mają czas na przyglądanie się sprawom polskim w wielu miejscach świata i mają czas na nadzór polityczny nad wydawaniem pieniędzy przeznaczonych na programy polonijne.
Kilkanaście lat temu było komfortowo – była tylko „Wspólnota Polska”. Potem powstała Fundacja „Pomoc Polakom na Wschodzie” i kolejne organizacje pozarządowe. Zmusza nas to do większej mobilizacji. Rodzi się jednak pytanie, czy na tym polu mają obowiązywać zasady rynkowe – kto przy pomocy najmniejszych środków zaproponuje rozwiązanie problemu wskazanego przez Senat, ten otrzymuje dotację?
– Mówimy o działaniach, które muszą mieć charakter wieloletni i muszą być działaniami odpowiedzialnymi, w związku z tym w interesie polskim jest to, żeby instytucje, które je wykonują, miały stosowne doświadczenie i wiedzę, bo przecież wykonują zadania w imieniu państwa polskiego.
Trzeba dokonać umiejętnego zrównoważenia konkurencji i wyprofilowania tych instytucji, które już od lat działają. Wydaje mi się, że nie ma powodów, by kilka organizacji próbowało rywalizować w procesach inwestycyjnych, ponieważ wymagają one przygotowania specjalistycznego zespołu ludzi, a tych inwestycji nie jest tak dużo, aby kilka instytucji mogło zatrudniać stosownych fachowców. Wydaje się, że może istnieć pewna rywalizacja, a jednocześnie szanowane są wypracowane przez lata specjalizacje. Są też takie sfery działalności, gdzie ten swoisty wolny rynek może być bardziej otwarty. Mówię chociażby o akcji letniej, o koloniach. Nie widzę powodu, żeby „Wspólnota” miała pośredniczyć w tym, co robi Caritas – jest to instytucja duża, sprawna, którą można kontrolować i która może sama tę część działalności realizować. Akcja letnia może być rozproszona – można sobie wyobrazić, że małe kilkuosobowe instytucje mogą też dobrze zorganizować wypoczynek i zbudować dobry program.
Niemniej uważam – i to samo mówiłem, kiedy byłem senatorem – że dobrze jest, jeśli są tak duże, dominujące instytucje jak „Wspólnota”. Należy doceniać i wykorzystać jej kapitał i wypracowany przez kilkanaście lat dorobek. Jest to instytucja, która jest w stanie realizować istotny kawałek polskiej polityki zagranicznej, oczywiście w zgodzie z priorytetami rządu i ministra spraw zagranicznych, priorytetami polskimi.
Na ile działalność bieżąca „Wspólnoty Polskiej” powinna być funkcją polityki rządu w stosunku tak do Polonii, jak i do tych krajów, które z racji zamieszkałych tam Polaków, najbardziej nas interesują?
– Kwestia Polonii i Polaków za granicą to część polskiej polityki zagranicznej i jako jeden z jej priorytetów została ostatnio wymieniona w Sejmie przez ministra Radosława Sikorskiego. „Wspólnota Polska” jest jednym z podmiotów, które tę właśnie część realizują i nigdy nie było różnic co do kierunku działań. Ale jest oczywiste, że „Wspólnota” jest organizacją pozarządową, więc nie jest podległa rządowi. Musi mieć swoje zdanie, które może czasem być krytyczne, jeśli chodzi o ocenę sytuacji Polaków zagranicą i o ochronę ich praw. Powinniśmy tu w kraju być głosem środowisk polskich zagranicą po to, aby realizować politykę maksymalnie skuteczną. Nie ma sporów co do priorytetów i kierunków, może zdarzyć się spór w ocenie realizacji tego, co sobie wspólnie wyznaczamy i w tym zakresie mówimy własnym głosem.
Ostatnio wiele się w Polsce dyskutuje na temat polityki historycznej. Jak Pan Marszałek widzi rolę historii, tradycji w naszej działalności?
– „Wspólnota Polska” realizowała politykę historyczną, zanim jeszcze to hasło pojawiło się w polskiej polityce, bo jest oczywiste, że podstawą polskiej tożsamości jest przeszłość. I czy się komuś podoba czy nie, to hasło „Wybierz przyszłość” w Polsce brzmi fałszywie. Opieramy się na tradycji płynącej z przeszłości, bo tak się potoczyły losy Polski i fakt ten musimy nie tylko uszanować, ale na nim budować. Element polityki historycznej w działalności „Wspólnoty” jest dla mnie oczywisty. Wydaje mi się, że wewnątrz „Wspólnoty” najmniejszego sporu na ten temat nie ma – musimy tradycję wbudowywać we wszelkie formy naszych działań. Tego oczekują od nas nasi partnerzy w świecie polonijnym.
Zmieniają się czasy, sposoby i metody działania – rodzą się głosy, że powinniśmy z tradycyjnych form zrezygnować, że odwoływanie się do tradycji nie trafia do młodego pokolenia, zwłaszcza do tzw. nowej emigracji. Czy w imię pragmatyzmu nie powinniśmy zrezygnować z tych odwołań do przeszłości, tradycji i skupić się na dzisiejszej „plastikowej” kulturze?
– Często pojawiają się takie głosy i wydaje mi się to bardzo ryzykowne. Doceniam to, że każde młode pokolenie jest trochę inne od starszego, choć różnice te wraz z wiekiem słabną. To oczywiste, że do młodych ludzi trzeba inaczej docierać, aby zdobyć ich zainteresowanie. Nie może to jednak oznaczać całkowitego porzucenia form tradycyjnych. Mówiąc najprościej – potrzebny jest zarówno festiwal folklorystyczny, jak i nowoczesne formy oddziaływania wykorzystujące Internet i współczesne środki komunikacji.
Używając języka polityków powiem tak: nie prowadzimy kampanii na jedne wybory, ale kampanię na życie kilku pokoleń, więc nie są dla nas najistotniejsze efekty spektakularne, choć przejściowe, tylko trwałe i głębokie ugruntowanie związków z Polską, takie które przetrwa mody i zawirowania współczesnej kultury.
W czasie ostatniego Zjazdu Polonii pojawiały się głosy o potrzebie powołania reprezentacji parlamentarnej Polonii: jeden, dwóch senatorów polonijnych, zagraniczny okręg wyborczy; jak również wskazywano na celowość zasiadania przedstawicieli Polonii w organach władzy naszego Stowarzyszenia…
– Rzeczywiście miałoby to pewien walor symboliczny. Dyskusja na ten temat trwa od lat i wydaje się to warte przemyślenia i być może wprowadzenia. Polacy z USA i z Kanady mają do tego problemu podejście zdroworozsądkowe. Często gdy pytałem, dlaczego tak nielicznie uczestniczą w wyborach w Polsce, mówili wprost – ponieważ tam nie mieszkamy, nie będziemy wam radzić kogo wybierać, skoro konsekwencje tego wyboru nie spadają na nas. W tym chłodnym podejściu jest wiele rozsądku, szczególnie jeśli chodzi o wybory parlamentarne. W wyborach prezydenckich sytuacja jest nieco inna, bo wybiera się jedną osobę, która reprezentuje państwo i naród, więc nawet z perspektywy USA, Kanady czy każdego innego kraju można czuć się uczestnikiem polskiej wspólnoty.
Jeśli chodzi o udział w pracach Stowarzyszenia „Wspólnota Polska”, to oczywiście uczestnictwo w ewentualnych radach programowych i konsultacyjnych jest możliwe, Stowarzyszenie ma jednak swoje władze, określone przez statut, który wymagałby bardzo daleko idących zmian, aby wprowadzenie takich rozwiązań było możliwe.
Podczas ostatniego Walnego Zebrania naszego Stowarzyszenia szczególnie ożywioną dyskusję wzbudził temat pomocy Polakom żyjącym na Białorusi i stosunek do działających tam organizacji…
– Nic dziwnego, że Białoruś wzbudza emocje. Sytuacja polityczna na Białorusi jest bardzo trudna, a jednocześnie żyje tam kilkaset tysięcy Polaków, zamieszkujących te tereny od wieków i będących w niektórych rejonach większością. Debata dotyczy tego, jak najskuteczniej nieść im pomoc. Stanowisko „Wspólnoty” jest jasne – najważniejsze jest dobro żyjących na Białorusi Polaków. Państwo polskie patrzy również na interes Polaków, ale patrzy przez pryzmat polityki Unii Europejskiej i relacji z władzami białoruskimi. Różnice te powodują wiele emocji. Źle by było, gdybyśmy się nie emocjonowali tym, co dzieje się na Białorusi. Musimy jednak wypracować rzeczywiście skuteczną politykę wspierania Polaków i jednocześnie nie wspierania prezydenta Łukaszenki: połączyć standardy obywatelskie, dotyczące wszystkich mieszkańców Białorusi, tzn. skutecznie chronić Polaków na Białorusi, nie tracąc jednocześnie z pola widzenia faktu, że w kraju tym łamane są brutalnie prawa obywatelskie.
W stosunkach z Litwą mamy bardzo dobre i częste kontakty na poziomie parlamentów i władz państwowych, a jednocześnie nie słabną skargi tamtejszych Polaków. Czy organy państwa polskiego we właściwy sposób upominają się o prawa naszych rodaków?
– Wydaje mi się, że po latach trzeba mówić trochę jaśniej i bardziej zdecydowanie. Z jednej strony mamy bardzo dobre stosunki państwowe, Polska w istotny sposób była adwokatem interesów Litwy w NATO i w Unii Europejskiej. To bardzo dobra sytuacja i należy to partnerstwo strategiczne podtrzymywać i dbać, aby było skuteczne. Z drugiej strony żyjemy w UE, gdzie obowiązują pewne standardy i ich realizacja dotycząca praw mniejszości nie jest niczyją grzecznością. Nie może być tak, że nie dostrzegamy, iż władze litewskie nie spełniają standardów, które same dobrowolnie przyjęły, nie tylko w stosunku do Polaków, ale w stosunku do mniejszości narodowych w ogóle. Nikt nie powinien się obrażać i uważać za ingerencję w sprawy wewnętrzne tego, że troszczymy się o słuszne prawa naszych rodaków.
My również nie powinniśmy się obrażać, jeśli ktoś nam wykaże, że nie wypełniamy standardów mniejszościowych w stosunku do Litwinów czy mniejszości niemieckiej. My nie możemy dzielić naszych obywateli na lepszych i gorszych tylko dlatego, że są pochodzenia litewskiego czy niemieckiego. Każda z tych mniejszości ma w Polsce zagwarantowane prawa, dotyczące możliwości nauczania języka i swobody wypowiedzi we własnym języku. Państwo polskie w miarę swoich możliwości wspiera działania mniejszościowych stowarzyszeń i finansuje ich działalność. Polska musi to samo egzekwować w stosunku do Litwy i nie może udawać, że wszystko jest w porządku, bo czas pokazuje, że nie jest w porządku. Sam uczestniczyłem w wielu politycznych spotkaniach, gdzie za każdym razem przy tych drażliwych kwestiach padała odpowiedź, że sejm litewski nad tym pracuje, że już niedługo będzie przyjęta ustawa o nazwiskach polskich, już w najbliższych dwóch, trzech latach zlikwidujemy zator dotyczący zwrotu ziemi, szkoła polska ma takie same szanse jak szkoła litewska. Potem okazuje się, że nic się nie zmienia.
Udawanie, że się tego nie dostrzega, niczemu nie służy. Szczególnie między państwami Unii Europejskiej jasno trzeba mówić o standardach obywatelskich, a sprawy mniejszościowe są elementem standardów obywatelskich. Dobrze, że w swoim expose minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski wytknął również tę sprawę, mówiąc o Litwie i Niemczech.
Mniejszość niemiecka w Polsce z dużą pomocą państwa polskiego realizuje swoje prawa, gwarantowane tak przez standardy europejskie, jak i przez porozumienia dwustronne. Identyczne gwarancje ma mniejszość polska w Niemczech, jednak jej prawa nie są przestrzegane?
– To prawda, że nie jest to tylko kwestia regulacji unijnych, ale również i traktatów dwustronnych; dotyczy to zresztą również i Litwy. Uważam, że Polska stosuje złą taktykę, odstępując od pewnych ustaleń wywalczonych w trudnych negocjacjach traktatowych, po to żeby osiągać jakieś ważniejsze cele polityczne. Milczącą zgodą na zaniechanie przez Niemcy postanowień, które wspólnie obie strony przyjęły na siebie, nie buduje się wcale lepszej polityki. Przez lata panowało przekonanie, że ponieważ Niemcy są naszym największym adwokatem w Unii, to nie należy wytykać im tych spraw. Stąd przez kilkanaście lat do opinii publicznej w Polsce nie docierały sygnały, że część traktatu odnosząca się do praw polskiej mniejszości narodowej w Niemczech nie jest realizowana. Strona polska swoje zobowiązania realizuje, mimo znacznie mniejszych możliwości finansowych. Potrzeby mniejszości niemieckiej są dobrze zabezpieczane przez władze polskie. I dobrze, że tak jest, źle, że brakuje wzajemności po stronie niemieckiej, która ucieka się do przeróżnych kruczków formalnych, aby uniknąć realizacji traktatu w odniesieniu do Polaków. My zaś udawaliśmy, że tego nie widzimy. Nie będziemy udawać. I to wcale nie powinno wpływać na pogorszenie stosunków polsko-niemieckich, bo nie należy zakładać, że nie realizowanie traktatów poprawia relacje między państwami. Prędzej czy później je pogorszy.
Problem dotyczy przede wszystkim nauki języka polskiego i nie jest prawdą, że Polacy nie chcą się uczyć. Po prostu przez lata zostali przez administrację niemiecką zniechęceni i była to świadoma i zaplanowana presja. Zapomnieliśmy, że około 2 milionów Polaków mieszka w Niemczech. To jest kolosalna grupa, tuż za granicą, na dodatek połowa z nich to obywatele polscy, więc mamy obowiązek, nie tylko moralny, upominać się o ich prawa.
Pewne poruszenie w mediach wywołał artykuł Rafała Ziemkiewicza na temat wypierania z przestrzeni publicznej pamięci o zbrodniach ukraińskich nacjonalistów na Wołyniu…
– Dotyczy to innego wymiaru tej samej filozofii, o której mówiliśmy w odniesieniu do Litwy i Niemiec – nie poruszajmy trudnych problemów, bo zależy nam na dobrych czy na idealnych stosunkach z tymi państwami. To jest założenie fałszywe – przemilczanie historii nie jest dobrym sposobem na budowanie naprawdę przyjaznych relacji i faktycznego partnerstwa. Mamy moralny obowiązek pamięci o tych, którzy zginęli za Polskę. Za nic innego nie zginęli, zginęli za Polskę. I dlatego rzeź na Wołyniu nie może być przemilczana. Ukraińcy muszą przyjąć do wiadomości, że taka historia miała miejsce na ich ziemi, że trzeba się z nią współcześnie zmierzyć, rozliczyć, ocenić, a my mamy obowiązek strzec pamięci o tych wydarzeniach. Interesom Polski dobrze się nie przysłużymy poprzez przemilczanie albo fałszowanie historii. Dotyczy to również chociażby oceny przez liderów państwa ukraińskiego Ukraińskiej Powstańczej Armii, Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów i ich przywódców. Nic nam ze strategicznego partnerstwa, jeśli będzie budowane na antypolskich mitach czy antypolskich działaniach.
Zbliża się XIV Światowy Festiwal Polonijnych Zespołów Folklorystycznych w Rzeszowie…
– Festiwal to wielkie wydarzenie, w którym będę uczestniczył po raz pierwszy. Oczekuję tego przeżycia z ciekawością. Wiem, jak wiele festiwal znaczy dla wielu tysięcy naszych rodaków z zagranicy zakochanych w folklorze i tańcu. Często w kontekście festiwali folklorystycznych pojawiają się głosy, że należy skończyć z tą „cepelią” i dość już folkloru. Sądzę, że to jest głęboko niesłuszne, nawet niemądre. Jest i musi być miejsce dla folkloru i dla takich festiwali jak w Rzeszowie. Przywiązanie do tradycji i kultury ludowej, nawet w wersji cepeliowskiej, jest za granicą w wielu środowiskach jednym z wyznaczników tożsamości kulturowej, a sam folklor sposobem na jej umacnianie. Nie ma się czego wstydzić; przeciwnie, trzeba pokazywać urodę, barwę, taniec, wszystko, co od lat skutecznie przyciąga młodzież. Źle byłoby wówczas, gdyby to był jedyny promowany aspekt polskiej kultury. Wszystko jest kwestią właściwych proporcji i uwzględniania różnorodności potrzeb. Tak nowoczesność jak i tradycja znajdują swoje istotne miejsce w budowaniu tożsamości.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Andrzej Grzeszczuk
Biuletyn „Wspólnota Polska”, nr 3/2008, maj-czerwiec 2008, s.11-15.