W obiektywie męża Jerzego Łojka (fot. archiwum rodzinne)
Rozmowa z Ireną Kazimierczuk i Jerzym Mamontowiczem
Bożena Mamontowicz-Łojek
Wojna
Jerzy Mamontowicz: Z 1939 roku pamiętam urywki, fragmenty. Pamiętam, jak ojciec żegnał się z nami i jechał na wojnę. Jego jednostka została jednak rozwiązana i do niej nie trafił, więc po kilku dniach do nas wrócił. Jaka była radość!
Przez całą wojnę byliśmy w Warszawie. Los chciał jednak, że zostaliśmy rozdzieleni. Akurat wtedy, gdy wybuchło Powstanie Warszawskie, byłem z ojcem poza Warszawą – nawet niedaleko, w Wołominie. Siostra była wtedy z mamą na Sokołowskiej, pod czternastym, gdzie mieszkaliśmy już przed wojną, a później we Włochach, u rodziny*.
Po Powstaniu mama wróciła z siostrą do Warszawy. Nasz dom był spalony, a sąsiedni, pod dwunastym, nie. Z tego domu Niemcy wysiedlili mieszkańców i zamieszkali w nim niemieccy oficerowie. Dlatego jedynie ten dom nie został spalony**. Poza tym wszystkie domy na naszej ulicy po kolei były spalone aż do jej początku, do ulicy Górczewskiej. Mama zajęła jedno z mieszkań w ocalałym domu i mieszkaliśmy w nim do 1960 roku.
Nasze podwórko od wojskowych baraków*** dzielił kawałek parkanu. Wydzieliliśmy sobie tam mały ogródek, podobnie zresztą jak i sąsiedzi – w sumie może pięć metrów kwadratowych, nie więcej. Tam Bożenka zawsze sadziła różne kwiaty. Pamiętam, zawsze były tam świeżutkie kwiaty: smolinosy, warszawianki i inne – już nie pamiętam ich nazw. Kiedyś jako podpórkę do pachnącego groszku wsadziłem kawałek patyka i z niego wyrosło drzewo. Kiedy w 2012 roku zostało ścięte, miało średnicę ponad osiemdziesiąt centymetrów. Z tego patyka!
Opieka nad młodsza siostrą
J.M.: Bardzośmy się lubili. Chodziliśmy zawsze wszędzie razem. Od małego miałem wyrobiony przez rodziców nawyk, że musiałem się siostrą opiekować, bo byłem starszy. Nie wolno mi było, broń Boże, jej dokuczać. To jest przecież normalne w każdej rodzinie, że starszy musi pilnować młodszego, musi o niego dbać.
Tam, gdzie obecnie jest park Moczydło na Kole, były stare glinianki, chyba pięć stawów. Każdy miał swoją nazwę – pamiętam z nich Morskie Oko i Austriacką, bodajże największy staw. Tam właśnie najczęściej pływaliśmy. Kiedyś wyciągnąłem siostrę nad ten staw i zacząłem ją uczyć pływać. Ponieważ brzeg był tam dosyć stromy i śliski, zsunęliśmy się głębiej i straciliśmy grunt pod nogami. Próbowałem ją ratować, udało mi się, będąc już pod wodą, wypchnąć ją na płytszą wodę i w ten sposób nie doszło do tragedii, ale niewiele brakowało.
Relacje ze starszą siostrą
Irena Kazimierczuk: Między siostrą a mną była spora różnica wieku – szesnaście lat. Siostra mi prawie matkowała. Byłam pod jej skrzydłami, jako że mama pracowała, była bardzo zajęta, z tatą też różnie bywało, a ona młodszą siostrę dopieszczała. Była dla mnie autorytetem. Zawsze chciałam ją naśladować. Od momentu, kiedy już miałam świadomość, że istnieję, żyję – siostra już pracowała. Byłam w nią zapatrzona jak w obraz, bo po pierwsze była piękną kobietą, a po drugie – wykonywała cudny zawód, była tancerką. Pracowała krótko w zespole u Paplińskiego, a potem w „Mazowszu”. Szalenie mi imponowało, że wyjeżdża za granicę, wojażuje. Byłam zabierana na występy „Mazowsza”, szalenie barwne, kolorowe, wspaniałe.
Wiedziała, że zawód tancerki jest krótkotrwały. Jak chciałam iść do szkoły baletowej, właśnie ona próbowała mnie od tego odwieść, tłumacząc mi, dziesięcioletniej dziewczynce, że to jest trudny zawód i że przemija bardzo szybko. Sama była na tyle przewidująca, że skończyła studia, kosztem oczywiście różnych wyrzeczeń. Świat artystyczny jest specyficzny, wesoły, pracy towarzyszą imprezy. A ona z tego zrezygnowała i studiowała. Koleżanki się bawiły, a ona po prostu kuła. Skończyła studia, zrobiła nawet doktorat. W tej chwili to wszystko zupełnie inaczej wygląda, ale w tamtych czasach to było niezwykłe, stąd dla mnie była wzorem niedoścignionym.
Małżeństwo z Jerzym Łojkiem
J.M.: Pod koniec nauki wyjechała na letni obóz w olsztyńskie. Młody człowiek, który tam prowadził zawody sportowe, zaproponował jej spotkanie w Warszawie, po przyjeździe. To był Zbyszek Irzyk, dziennikarz – wtedy chyba jeszcze studiował i dorabiał właśnie w ten sposób, że opiekował się młodzieżą. Później spotykali się w Warszawie i na jedno z takich spotkań zaprosił swojego serdecznego przyjaciela, Jerzyka Łojka, i tak siostra go poznała. Zbyszek Irzyk i Jerzyk pomagali dziewczynom w przygotowaniach do matury. Bożenka z Jerzykiem bardzo się polubili. Ich znajomość zaczęła się przeradzać w wielką, wielką miłość. Po kilku latach wzięli ślub. Siostra i Jerzyk dalej przyjaźnili się ze Zbyszkiem. Do dzisiejszego dnia pozostaje on przyjacielem domu. To byli przyjaciele jeszcze ze szkoły średniej – obydwaj kończyli liceum na Smolnej.
I.K.: Była między nimi różnica wieku pięciu czy sześciu lat. Poznali się, gdy siostra była w klasie maturalnej, a wyszła za mąż w wieku dwudziestu trzech lat. W ich małżeństwie była niesamowita więź psychiczna. Oni współdziałali naprawdę we wszystkich swoich poczynaniach: Bożenka w Jerzyka, a Jerzyk w Bożenki. Nigdy w życiu nie zetknęłam się z tym, żeby jedna osoba była tak zaangażowana w życie drugiej osoby.
J.M.: Bardzo się wspierali w swoich działaniach. Jerzyk mobilizował Bożenkę, żeby nie rezygnowała, kiedy nieraz przychodziło naturalne zmęczenie. Ona przecież nieraz uczyła się w pociągu jadąc gdzieś na występy, żeby nie tracić czasu.
I.K.: Nie egzekwował od niej tak zwanych czynności domowych (śmiech). Nie było dla niego ważne, żeby obiad był zrobiony albo żeby było posprzątane i wypolerowane. Ważniejsza dla niego była intelektualna strona związku.
Życie towarzyskie
J.M: Bożenka bardzo lubiła towarzystwo, gości. Ich dom był domem otwartym dla wszystkich, zawsze było w nim pełno ludzi. Lubiła się wesoło bawić, tańczyć, śpiewać. Część gości przychodziła w innych celach – ich dom był też miejscem spotkań naukowych, politycznych.
I.K.: Grono osób, z którymi był związany Jerzyk, z racji swojego zawodu i swojej działalności w podziemiu, działaczy, bardzo często się spotykało. Miał też grono przyjaciół niezależnych od działalności politycznej, organizacyjnej.
Sprawa Katynia
I.K.: Śmierć męża w roku 1986 był dla siostry momentem dramatycznym. Oni byli niesamowicie ze sobą związani psychicznie – to była taka więź, że kiedy jedno coś pomyślało, drugie już wiedziało, o co chodzi. Strata męża była dla niej bardzo bolesna, długo nie potrafiła się potem odnaleźć w życiu. Ta śmierć była dla niej, jak i dla wszystkich, zaskoczeniem. Szwagier był stosunkowo młody – zmarł, gdy miał 53 lata. Jej olbrzymie zaangażowanie w sprawy katyńskie wynikało oczywiście z testamentu męża, ale także z tego, że znalazła w tym dla siebie drogę kontynuacji jego działalności, jakby przedłużenie jego życia. Kompletnie przez to zostawiła na boku swoją pasję, swój zawód – taniec. Miałam nawet do niej o to trochę żalu. Powiedziałam jej kiedyś: „Już tyle zrobiłaś dla Katynia – może wrócisz do spraw baletowych, teraz jest nowy czas, nowe możliwości”. A ona na to: „Nie, jeszcze nie mogę, bo jedno z drugim bardzo się kłóci i potem będą mi zarzucać, że baletniczka zajmuje się takimi poważnymi sprawami…”.
Historycy ją szanowali, bo wiedza, jaką posiadała, była naprawdę przeogromna. Można jej było tylko pozazdrościć, że to wszystko ogarniała. Zgłaszało się do niej wiele osób, które pisały do niej listy, polecając swoje sprawy.
Jerzy Mamontowicz – uzupełnienie:
Muszę wspomnieć o szkole podstawowej nr 125 na ul. Gostyńskiej, do której oboje z siostrą uczęszczaliśmy. Kierownikiem szkoły była Pani Kołakowska (imienia nie pamiętam), wspaniały pedagog. Umiała kontrolować nasze emocje i nasze zachowania. Jej staraniem powstał zespół teatralny i taneczny kierowany przez kompetentnych nauczycieli. Bożena szybko zyskała uznanie i sympatie nauczycieli, była wykonawcą najważniejszych ról w przedstawieniach teatralnych i solówek tanecznych. Zdolności i pracowitość, jakie wykazywała, wpłynęły na sugestie nauczycieli i kierowniczki szkoły na wybór szkoły baletowej.
Rozmowę przeprowadziła Agnieszka Nowakowska 30 lipca 2013
* W pierwszych dniach Powstania Warszawskiego Bożena z matką przeniosły się do Włoch/k. Warszawy, gdzie przebywały do wyzwolenia Warszawy.
** W latach 1943-1944 na ul. Sokołowskiej na odcinku od budynku nr 14 do Kościoła Św. Wojciecha stacjonowała niemiecka jednostka wojskowa. Ta część ulicy była zamknięta dla ruchu, nie została zniszczona.
*** Po wojnie zabudowania po jednostce niemieckiej zaadaptowała polska jednostka wojskowa.