Z córką Katarzyną, Warszawa, 1983 (fot. ze zbiorów rodziny Gilarskich)
Rozmowa z Katarzyną Gilarską
gen. Kazimierz Gilarski
Wojskowy
Decyzja taty pójścia do wojska wynikała z tego, że jego starszy brat, który zrobił to wcześniej, imponował mu, kiedy przyjeżdżał do domu w mundurze. To były takie czasy, że mundur wiązał się z szacunkiem. Tata zresztą wychowywał się na wsi, gdzie najwyższym uznaniem cieszył się ksiądz i żołnierz. Prawdę mówiąc, wybór uczelni wojskowej był też dla taty drogą ucieczki do wielkiego miasta.
Szkołę oficerską kończył we Wrocławiu. Co roku przyjeżdżali tam oficerowie z Komendy Garnizonu Warszawa i wybierali trzech czy czterech absolwentów do Kompanii Reprezentacyjnej. Mój tata znalazł się w gronie wybranych w 1979, a potem został w Komendzie właściwie do końca. Nazwy się zmieniały, ale generalnie cały czas była to ta sama instytucja, do której został powołany i na której czele w końcu stanął. Zresztą zawsze się śmiałam, że Komenda Garnizonu to było taty najstarsze dziecko, a my byliśmy dopiero po niej. To jego miłość i całe jego życie, nie można było nic złego o niej powiedzieć.
Tata dużo pracował po godzinach jak i w weekendy. Jak nie miał z kim nas zostawić, zabierał nas do pracy ze sobą. Byliśmy dziećmi Komendy Garnizonu. Wchodząc tam, zawsze miałam poczucie, że mój tata jest tam kimś ważnym. Już jako młody żołnierz tak doskonale się tam odnalazł, że nawet przełożeni właśnie jego pytali o zdanie. Kiedy tam z bratem przychodziliśmy, pytano nas: „Do kogo?”. – „Do kapitana Gilarskiego”. – „A, jak do kapitana Gilarskiego, to proszę”. Bycie generałem w ogóle taty nie zmieniło – on cały czas był taki sam i dlatego ludzie go szanowali, a jego droga od porucznika do generała była dla wszystkich naturalna.
Praca
Nie było u nas rozdziału praca – rodzina. Już jako dzieci jeździliśmy z mamą na uroczystości państwowe, w których udział brał tata. Mimo że wszystkie wydają się być takie same, nam się nie nudziło. Wypatrywaliśmy tatę, kibicowaliśmy mu z trybun. Byliśmy z nim w ten sposób, przyglądając się jego pracy i dzięki temu rozumieliśmy, dlaczego często nie ma go w domu, dlaczego praca jest dla niego taka ważna.
Funkcja dowódcy, którą pełnił przez ostatnie trzy lata, wiązała się z obowiązkami reprezentacyjnymi. Mama mu towarzyszyła wszędzie, gdzie mogła. Tata potrafił zadzwonić o szesnastej i powiedzieć mamie: „O dziewiętnastej jest spotkanie, strój wieczorowy wymagany, do zobaczenia”. Mama udawała, że się denerwuje, że nie zdąży, że nie pójdzie, po czym o umówionej godzinie wychodziła gotowa na spotkanie. Nie wiem, czy sama bym tak potrafiła, ale mama myślę, że lubiła to całe szaleństwo związane z pracą taty. Widocznie dobrze się dobrali, dlatego nie było konfliktów.
Rodzina
Tata pomimo tylu obowiązków służbowych znajdował dla nas czas. Dzielili się zadaniami z mamą. Tata był od odrabiania z nami lekcji i prawienia nam morałów. Chodził też na wywiadówki, aczkolwiek wracał z nich w furii i mówił: „Nie będę tam więcej chodził!”. Był bardzo konkretnym człowiekiem, chciałby się dowiedzieć, jakie mamy oceny, czy zrobiliśmy coś źle, i wrócić do domu. A tymczasem na tych wywiadówkach toczyły się rozmowy z jego punktu widzenia zupełnie nieistotne, więc nie wytrzymywał nerwowo.
Najbardziej pomagał nam w nauce, np. w wypracowaniach z języka polskiego. Kiedy zupełnie nie miałam weny, męczyłam go, żeby mi pomógł. Siadaliśmy razem i naprowadzał mnie na różne wątki, tematy, czasami nawet coś za mnie napisał. Tak się do tego przyzwyczaiłam, że bez niego nie potrafiłam napisać wypracowania.
Wakacje
Rodzice pochodzą z Podkarpacia, gdzie została cała ich rodzina, więc tam też jeździliśmy zawsze na wakacje. Z ulubionym wujkiem i kuzynami dwa tygodnie mieszkaliśmy pod namiotem, spędzając czas na łowieniu ryb i różnych wariactwach. Bardzo często nie było z nami mamy, tylko tata i sami wujkowie, więc był pełny luz: żadnego dbania o czystość, żadnych obowiązków. Wspomnienia tamtej dziecięcej beztroski są bezcenne, nie do opisania.
Rocky
Zawsze marzyliśmy o psie, ale rodzice nie chcieli się zgodzić. Miałam jednak swój sposób na tatę: tak długo go prosiłam, że miał mnie dosyć i się godził. A o psa prosiłam go chyba codziennie. Kiedyś wybraliśmy się na spacer i jakaś pani miała na sprzedaż dwa białe pieski. Teraz zdecydowanie byłabym przeciwna, żeby na ulicy sprzedawać psy – praca jako wolontariuszka w schronisku dla zwierząt znacznie podniosła moją świadomość w tym temacie. Ale kiedyś były inne czasy. Mówię: „Tato, zobacz, jakie pieski”. I pani też wyczuła moment, położyła tacie psa na rękach, pies go polizał po twarzy i tata mówi: „Dobra, bierzemy”. Potem pies okazał się jego największym ulubieńcem.
Duet Tata i Rocky wydawał się być niezniszczalny. Rocky jeszcze mając szesnaście lat wyglądał i zachowywał się jak szczeniak. Niestety pokonała go choroba odkleszczowa. Pamiętam, jak ktoś trochę półserio powiedział: i co teraz Kazik zrobi bez tego swojego psa? Tak się życie potoczyło, że tata odszedł za niecałe pół roku…
Myślę, że tata lubił każdą formę istnienia. Odnosił się do niej z szacunkiem. Wychował się na wsi, wśród natury, więc go zawsze do niej ciągnęło. Odziedziczyliśmy po nim uwrażliwienie na los pokrzywdzonych zwierząt. Karmiliśmy razem bezdomne koty, a do naszej działki lgnęły wszystkie zwierzęta, jakby tam był jakiś magnes – wiewiórki, koty, pies sąsiada stał pod bramą.
Życie towarzyskie
Tata był takim człowiekiem, który jak kogoś spotkał, to już intuicyjnie wiedział, czy się z nim zaprzyjaźni czy nie, a że na ogół się przyjaźnił, przyjaciół z czasem robiło się coraz więcej i więcej, dlatego bardzo rzadko się zdarzało, żebyśmy spędzali wieczór sami we czwórkę. W pewnym momencie zorganizowanie w domu choćby imienin stało się niemożliwe, dlatego tata wyszukiwał miejsca, gdzie ta cała gromada mogłaby się spotkać. Tata był mistrzem w organizowaniu ciekawych spotkań towarzyskich. Wszystko tak potrafił zorganizować, że nikt już nie musiał o niczym myśleć, przychodziliśmy na gotowe. Nigdy nie było nudno, zawsze coś się działo – wydawało się to oczywiste i naturalne. Gdy teraz spotykamy się w tym samym gronie bez niego, jeszcze bardziej zauważamy, że to nie była improwizacja. Tata zawsze powtarzał, że dobre spotkanie musi mieć swój scenariusz. I właśnie on tym wszystkim niezauważalnie sterował, tak by było wesoło i ciekawie. Był w tym po prostu genialny.
Miał ogromny dar opowiadania, i wybuchał przy tym niekontrolowanym śmiechem i choć niektóre historie znaliśmy już na pamięć, gdy słyszeliśmy, jak on się śmieje, jak ci ludzie się śmieją, dołączaliśmy do nich, jakbyśmy to słyszeli pierwszy raz. Wielka szkoda, że tego nie nagrywaliśmy. Chciałam to odtworzyć, kilka historii spisałam, ale to nie jest to samo.
„Scenariusz”
Scenariusz to słowo klucz u taty w pracy, to podstawa jego funkcjonowania. Każda uroczystość państwowa musi mieć scenariusz podpisany, zaakceptowany. Bardzo często się z tego w domu śmialiśmy, pytając go: „Masz scenariusz?”. Co prawda nie w formie pisemnej, ale w głowie zawsze wszystko miał zaplanowane. Kiedy byłam w liceum, chciałam po raz pierwszy sama wyjechać ze znajomymi, więc prosiłam tatę o zgodę. Pytał: „Co wy tam będziecie robić? Zastanowię się, ale proszę mi przygotować scenariusz wyjazdu”. W szkole śmialiśmy się z tego przez cały dzień, a potem napisaliśmy całkiem na serio „Scenariusz dla Kasi taty”. Tego samego dnia tata z niedowierzaniem spojrzał, przeczytał i jak obiecał, pozwolił jechać. Scenariusz po prostu musiał być.
Rozmowę przeprowadziła Agnieszka Nowakowska 25 września 2013