Wspomnienie Marii Dakowskiej o Stanisławie Mikke
Mecenas
W ponaddwudziestoletniej historii Agencji Wydawniczej MakPrint dane nam było pracować z różnymi ludźmi, ale bez wątpienia najbardziej niezwykłą osobą był Mecenas. Człowiek pełen zaangażowania, bezgranicznie oddany sprawie Katynia. Przygotowując kolejne publikacje dotyczące wydarzeń sprzed siedemdziesięciu lat, niejednokrotnie zastanawiałam się, skąd u tego człowieka tyle pasji i determinacji. Pamiętam, z jakim przejęciem opowiadał o swoich wizytach na nieludzkiej ziemi. Mam wrażenie, że walka o ocalenie od zapomnienia tamtych strasznych wydarzeń to była esencja jego życia. W swojej książce „Śpij, Mężny” w Katyniu, Charkowie i Miednoje pisał: „Wyjeżdżając z Charkowa, Miednoje i Katynia, za każdym razem powtarzałem sobie: Nigdy więcej. Uwolnić się już od tego ciężaru […] W następnym roku jednak znów wracałem do Rosji”. Wiemy już, że po raz ostatni powrócił tam 10 kwietnia 2010 r.
Przez osiemnaście lat wspólnie „wydawaliśmy” „Palestrę”. Choć w proces edytorski zaangażowanych jest wiele osób, Mecenas zawsze musiał mieć pieczę nad każdym, nawet najmniejszym szczegółem związanym z redakcją tekstu, opracowaniem technicznym czy grafiką. Nie uznawał dróg na skróty, każdy detal musiał być perfekcyjnie dopracowany. „Palestra” to było oczko w głowie Mecenasa. Ile to razy podczas procesu edytorskiego nanosiliśmy wciąż nowe poprawki. Czasem zdanie lub dwa sprawiało, że pozycja była – jak mówimy – przełamywana. Ile to razy pędziliśmy na dworzec (na szczęście potem pojawiła się instytucja kurierów) z materiałami do korekty, bo Mecenasowi nawet na Jego wakacjach towarzyszyła „Palestra”. Przed drukiem zawsze musiał jeszcze publikację przejrzeć i nanieść ostateczne zmiany. Czy było to uciążliwe? Nie do końca. Trzeba było znać Mecenasa, aby wiedzieć, że ta Jego pasja udzielała się wszystkim wokół. Jak nikt inny potrafił z tym swoim zniewalającym uśmiechem i wyrazem twarzy mówiącym: „to przecież najważniejsze na świecie” przekonać nas do swoich pomysłów. Ile to razy udoskonalaliśmy okładkę, aż stawała się taka, jaką Mecenas sobie wymarzył. Ile to razy słyszałam: „Pani Mariolo! No rany boskie! Nie mamy czasu, ale musimy zdążyć” – i mimo tego braku czasu następowały kolejne poprawki. Pamiętam też sakramentalne: „Pani Mariolo, i co tym razem Pani wymyśliła?”, kiedy spotykaliśmy się, aby omówić jakieś nowe przedsięwzięcia wydawnicze.
Jakie to smutne, że już nigdy nie usłyszę charakterystycznego, niepowtarzalnego: „Pani Mariolo”…
Nieraz rozmawialiśmy o innych rzeczach niż „Palestra”. Dzieci – to był wspólny, ulubiony temat. Mamy córki w tym samym wieku. Obydwie urodziły się, gdy trwała nasza współpraca. To głównie one były przyczynkiem do rozważań i refleksji.
Pan Mecenas nie był po prostu klientem mojej firmy, był człowiekiem, który wniósł wiele w moje życie osobiste. Jestem typem osoby, która – jak mawiał – ma poczucie „sprawiedliwości pierwotnej”. To On wielokrotnie łagodził moje zapędy naprawy świata albo dochodzenia sprawiedliwości za wszelką cenę. Ostatnie dni sprzyjają refleksji – cieszę się, że dane mi było spotkać na mojej drodze takiego człowieka. Mądrego, uroczego i niezwykle prawego.
Ostatnie tygodnie były dla nas wspólnie bardzo pracowite. „Palestra” nr 3–4 miała ukazać się tuż po obchodach katyńskich. Numer był więc właściwie zamknięty, kiedy swoim zwyczajem Mecenas poprosił nas o wydruk po ostatecznej korekcie, by „zabrać go do Katynia, rzucić na niego okiem”. W firmie śmialiśmy się, że znów będzie przełamanie, ale przecież: „no rany boskie! to ważne!”.
W związku z obchodami rocznicy mordu polskich oficerów ukazało się drugie wydanie książki „Śpij, Mężny” w Katyniu, Charkowie i Miednoje. Mecenas był z niej bardzo dumny i szczęśliwy, że tak pięknie wyszła. Jak nigdy, mieliśmy sporo problemów z wytłoczeniem załączonej do tomu płyty CD, na której Jan Englert czyta fragmenty tekstu. Nie zdążyliśmy przekazać książek na pociąg, którym jechały Rodziny Katyńskie. Teraz myślę nawet, że może tak właśnie miało być. Otrzymaliśmy wreszcie płyty, „na piechotę” wkładaliśmy je do książek, aby zdążyć „na samolot”. Zdążyliśmy – udało się! W piątek, 9 kwietnia, o 15.00 przekazaliśmy Mecenasowi kilkaset książek, które miały polecieć z nim do Katynia. Odetchnęłam z ulgą, pomyślałam, parafrazując słowa Mecenasa, „Pani Mariolo, no rany boskie! Mamy to za sobą, wszyscy są zadowoleni, należy nam się świetny weekend za dzielność”.
Nie mogliśmy uwierzyć, gdy nadszedł ten „zasłużony” weekend…
Nie możemy uwierzyć, gdy czytamy w książce dedykację, poświęconą Stryjowi Mecenasa, który zginął w łagrze. Brzmi ona: Pamięci Stanisława Mikke.
Maria Dakowska, Agencja Wydawnicza MakPrint
„Palestra” 4/2010, s. 112-113.