Błogosławione strzały
– Był 1 sierpnia 1944 roku – pierwszy dzień Powstania Warszawskiego. Mój wózeczek spacerowy stał już przed domem w ogrodzie. Mieszkaliśmy niedaleko Domu Pisarzy oo. Jezuitów. Ich kaplica przy ul. Rakowieckiej była naszym najbliższym kościołem – opowiada Teresa Walewska-Przyjałkowska.
– Po modlitwie „Pod Twoją obronę” razem z mamą i tatą wyszliśmy z domu. Rodzice chcieli przedrzeć się do babci do Śródmieścia. Jeśli by się to nie udało, mieliśmy zatrzymać się u oo. Jezuitów. Wszyscy troje mieliśmy medaliki św. Andrzeja Boboli i zaszyte w ubraniach obrazki Jezusa Miłosiernego. Trzymałam pod pachą ukochane zabawki. Pamiętam dokładnie zgrzyt klucza w zamku i strzały. W tym samym momencie przybiegli tatusia koledzy z AK i powiedzieli, że nie możemy już wyjść, bo Niemcy otworzyli ogień i nie przejdziemy. Między ulicą Głogową, gdzie mieszkaliśmy i mieszkam nadal, a domem oo. Jezuitów była tylko Szkoła Wawelberga, kilka domów mieszkalnych i szczere pole: zboże, maki i kąkole – teren przepiękny, ale trudny do przejścia. Strzały nas zatrzymały. Mogę powiedzieć, że były dla nas błogosławione. Nie mogliśmy wyjść i dojść do oo. Jezuitów. Tymczasem na drugi dzień, 2 sierpnia w kotłowni domu oo. Jezuitów dokonała się straszna masakra. Gestapowcy sprowadzili tam wszystkich, którzy tego dnia przebywali w kaplicy oo. Jezuitów – kapłanów, braci i osoby świeckie. Zginęło ponad 40 osób. Gdybyśmy dotarli wówczas do domu oo. Jezuitów, z pewnością podzielilibyśmy ich los. Rodzice zawsze łączyli to uratowanie ze wstawiennictwem św. Andrzeja Boboli, a także św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Byli wielkimi czcicielami tych świętych – opowiada Teresa Walewska-Przyjałkowska.
– Pamiętam powrót do Warszawy po zakończeniu wojny, pierwszy pobyt w kaplicy i wrażenie, jakie wywarł na mnie widok okna od kotłowni, którego kraty były mocno poskręcane od ognia, z olbrzymimi śladami pożaru. Ile razy tam jestem, czuję się jakbym przychodziła na swój własny grób, dziękując Bogu, że żyję – dodaje.
Po wielu latach Teresa Walewska-Przyjałkowska wstąpiła do Stowarzyszenia Krzewienia Kultu św. Andrzeja Boboli. Dziś pełni funkcję prezesa tej organizacji.
– Staram się służyć Bogu za pośrednictwem świętego Andrzeja Boboli, dziękując Mu za łaskę życia i przeżycia. Wszystkie dziecinne sprawy, egzaminy, matura, studia politechniczne, doktorat i wszystkie dalsze prace naukowe zawsze były rozpoczynane i kończone przy Jego trumnie, przy Jego relikwiach z prośbą o dalszą pomoc i podziękowaniem za otrzymane łaski – podkreśla prezes SKKAB-u.
hb
„Cuda i Łaski Boże” nr 7 (19), lipiec 2005, s. 17