Moje spotkania z Marszałkiem – fragmenty

Jako marszałek Józef Piłsudski w filmie „Polonia Restituta” Bohdana Poręby, 1980 (fot. Filmoteka Narodowa)

Moje spotkania z Marszałkiem – fragmenty

Janusz Zakrzeński

Mając stały meldunek w Warszawie, poczułem się zupełnie przyzwoicie. Po tylu peregrynacjach mogłem wreszcie rozpocząć starania o własny kąt, by sprowadzić żonę z synem i oznajmić wszem i wobec, że jesteśmy u siebie. Nade wszystko ważny był telefon, bo bez niego w moim zawodzie ani rusz. Zadzwoni, nie zadzwoni, kto z jaką propozycją, ciekawą, nieciekawą. Przyjąć? Odmówić? Ale to wszystko też przecież ma swój smaczek…

– Halo! Mówi kierownik produkcji filmu „Polonia Restituta”… Prosimy na zdjęcia próbne do roli Marszałka Piłsudskiego.

Szok! Podwójny zresztą, bo po pierwsze Marszałek na ekranie w Polsce Ludowej, a po drugie – zdjęcia próbne? Już po nieudanych próbach do roli Rafała w „Popiołach” postanowiłem nigdy nie uczestniczyć w żadnych próbach – to zbyt stresujące. Co mi się mają przyglądać! Albo – albo, żadnych prób i koniec! Chociaż te przymiarki w „Popiołach” zaowocowały wprawdzie nie Rafałem Olbromskim, lecz Napoleonem! Więc… zgodzić się, czy nie? Czas płynie, słuchawka w dłoni, a tam czeka na moją decyzję kierownik produkcji…

– Janusz, przestań marudzić! Przyjeżdżaj!

No i pojechałem. Siedzę na fotelu u charakteryzatorki – pani Chmielewskiej, która szepcze mi do ucha:

– Pan, panie Januszu i tylko pan może to zagrać! To ja pana wymyśliłam! Tu pędzelkiem, tu mastiksem, tu brązówką, tam sinką, i już niech pan idzie na plan…

Za kamerą operator Wacek Dybowski, światło, reflektor, blenda.

– Stań profilem, en face… Kawałek tekstu… Nie mruż tak oczu! Kilka kroków w lewo…odwróć się… No i dziękujemy – możesz się rozcharakteryzować…

Kiedy znowu znalazłem się w fotelu u pani Chmielewskiej, czułem się jak podsądny przed ogłoszeniem wyroku. Fatalne uczucie! Co za zawód – czy nie lepiej było zostać lekarzem – „proszę się rozebrać… oddychać… nie oddychać… proszę pokazać język…”. Właśnie – miałem ochotę wywalić język, jak tylko się da, na Porębę, Dybowskiego, Chmielewską, kierownika produkcji i tych wszystkich asystentów! W drzwi! I już nigdy więcej, naprawdę nigdy więcej!… A właśnie w drzwiach ukazał się operator, co uniemożliwiło mi spełnienie postanowienia, bo uśmiechnął się do mnie, a do pani Chmielewskiej powiedział:

– Miałaś rację! Janusz, i tylko Janusz będzie grał u nas Marszałka!…

 

* * *

Siedząc w garderobie Teatru Polskiego wiedliśmy długą rozmowę: grać czy nie. Krzysiek Chamiec otrzymał rolę Ignacego Paderewskiego.

– Stary, żeby tylko nie było jakiegoś przekłamania – czy scenariusz wiernie przekaże czas tych przełomowych chwil w dziejach Polski?

– Ja, Krzysiu, nie pozwolę sobie, by ktokolwiek kiedykolwiek miał mi powiedzieć, że oplułem Marszałka! Przede wszystkim muszą mi udostępnić archiwalny materiał filmowy z Wytwórni Filmów Dokumentalnych na Chełmskiej.

I tak zacząłem studiować gesty, ruchy, zachowanie tego, w którego portki miałem wejść! Siedziałem w małej salce i klatka po klatce… jeszcze raz i jeszcze raz… Palił papierosy… No, palił, w końcu ja też palę, ale dłonie nie te. On miał długie palce, moje łapy – jak żarna młyńskie. Nic z tego, muszę zrezygnować – mój Marszałek na pewno nie będzie palił. Szkoda, no – ale trudno! Proszę jeszcze raz tę klatkę i jeszcze raz… i… zatrzymać. Klatka stop. Psiakrew, jak on się drapie za uchem?… Ale co z tymi spodniami? Wspaniała scena, kiedy odbiera defiladę w Kijowie. Jak on salutuje?… Mnie się zdaje, że już wiem… To przecież bzdura, bzdura, bzdura – to nie dlatego tak niedbale salutował, bo nie ukończył szkoły oficerskiej czy podchorążówki!!! Przed nim się prężono, a on… To tak jak z tym drapaniem się koło ucha. To było jego i tylko jego, tak jak jego była Kasztanka, mimo że siedząc na niej, wyglądał jak worek ziemniaków zarzuconych na grzbiet koński! Ale to był jego koń, a ci, co przed nim defilowali… Mój Boże, trzeba było to widzieć… przynajmniej ze mną zamkniętym w maleńkiej salce na Chełmskiej…

Ale co z tymi spodniami? Tu jak obwarzanki, a tam, gdy odbiera doktorat honoris causa Uniwersytetu Batorego w Wilnie w galowym mundurze Marszałka – krótkie, psiakrew, do nieprzyzwoitości…

Nie pamiętam, kto mi to powiedział, że w Ursusie czy we Włochach mieszka przedwojenny generał, Maksymilian Milan-Kamski – legionista, POW-iak, komendant Szkoły Podchorążych Piechoty w Komorowie… Nie lada gratka, bo z kim mogłem w tych latach porozmawiać o Komendancie… A mnie korciło! Muszę się jak najwięcej dowiedzieć od tych, którzy go pamiętali, widzieli, którzy z nim byli blisko…

Jak teraz sięgam pamięcią wstecz, to chyba właśnie pan Marian zdobył telefon do pana generała i pozwolił się na siebie powołać. Sprawa nie była prosta. Małżonka pana generała wyraźnie nie była zadowolona z moich telefonów – dzwoniłem kilkakrotnie. A to odpowiadała, że mąż jest przeziębiony, a to, że jeszcze nie doszedł do siebie, a to podawała cały szereg innych powodów uniemożliwiających spotkanie… Wreszcie kiedy pani generałowa uznała, że nie ustąpię, a i pewnie osobisty telefon od pana Mariana poskutkował – wyznaczyła termin spotkania.

– Tylko proszę nie przeciągać wizyty, bo mąż jest bardzo zmęczony i lekarz nie pozwala na długie rozmowy.

Ileż musiałem się natrudzić, żeby przekonać i panią generałową, i samego generała, że jestem tylko aktorem (mój Boże – tylko…) i że właśnie zaproponowano mi rolę Marszałka Piłsudskiego.

Nie wiem, czy mój osobisty wdzięk – ha! ha! – czy fakt, że mój ojciec był w 2 Pułku Szwoleżerów Rokitniańskich i że w 1919 r. odbierał Pomorze Niemcom, i że był pod Żarnowcem, i że potem w 1920 r. gonił Budionnego… No i że generał Szyszko-Bohusz to wprawdzie daleka, ale jednak rodzina – skończyło się na tym, że pani generałowa po piętnastu minutach, mimo zaleceń lekarza, nie przerwała rozmowy, a moja wizyta skończyła się po dwóch godzinach. Nie, nie – było nawet ciasto, i to domowego wypieku, i herbata, bo muszę się państwu przyznać, że ja kawy od urodzenia nie pijam, więc nawet pani domu to uszanowała…

Ale czego się dowiedziałem a propos spodni Marszałka. Więc pan generał stwierdził z całym przekonaniem, że Marszałek prócz lekarzy nie cierpiał także krawców i nie można go było namówić na żadną miarę, więc dlatego brano miarę z… łóżka! Stąd te niedopasowane wiecznie spodnie!

Nie wiem – prawda to, czy nie… Wiem natomiast z całą pewnością jedno, i na to daję słowo honoru, że ilekroć mama prowadziła mnie do krawca, zawsze jej uciekałem!

 

(…)

– Witojciez, panie! A jakoż to bocciez, cobyście wartko i aligancko siedli do landa, bocciez tyz, cobyście sie nie obalili! Zwyrtniecie sie i będzie śmiechu na cołom Warsiawę… Heej!

– Nie godojcie głupio, bom ja przecie zwyczajny!

– Zwycajny, niezwycajny, a bocyć się naleyzi! Mój pradziad tyz woził Naczelnika w Zokopanem i opowiadoł, jak to Dziadek mało co nie spod z tego landa. Koń siarpnął, a Naczelnik – ino myk na siedzisko.

– Przestońciez marudzić, ino godojciez, skądzeście sie tu wzieni?

– Jakoż to – z Bańskiej, hej! Już dwanaście roków tu jeżdżem. Piyrwi to u profesora Kwiatkowskiego w Łazienkach, a teroz to śluby, wesela, no i tak jak dziś. Pikno urocystość! Oj pikno! Ludzi na placu chmara, grajom, śpiewajom… no i ta konnica. Panie, az sie serce weseli!… Ale… co wy tak wartko ze mną ugadujecie?…

– Ano wartko, nie wartko, ale wiem i rozumiem, co godocie. Dziadek mojej starej fiakrowoł w Zakopanem… Stanisław Łojas Kośla mu było, a babka z Galiców… Kiedy ino zajadę do moich na Bystre, to barz piknie ugadujemy. Szanujem wos syćkich, no gwarę wasom rozumiem…

I tak bym pewnie jeszcze długo mógł rozmawiać z właścicielem landa, który aż z Bańskiej przywędrował za chlebem do stolicy, ale dojechaliśmy spod Teatru Polskiego – gdzie przeoblekłem się w płaszcz marszałkowski, przykleiłem co trzeba na moje grzeszne oblicze i przybrałem łysinę maciejówką – na placyk przed Zachętą, skąd w asyście konnych zaczęliśmy się wśród tłumu warszawiaków zbliżać pod pomnik Marszałka Piłsudskiego. Tu miało nastąpić inscenizowane przekazanie władzy Brygadierowi przez Radę Regencyjną…

To już drugie moje wcielenie w postać Marszałka od 1998 roku, kiedy to zjechałem do stolicy na Dworzec Główny. Wspominałem już o tym, ale tym razem inscenizacja przeszła moje najśmielsze oczekiwania. Przypomniałem z prowizorycznej trybuny słowa Ziuka: „Martwi mnie tylko, że w odrodzonym państwie nie nastąpiło odrodzenie duszy Narodu”. A plac przed pomnikiem był 11 listopada 2001 roku wypełniony nadspodziewanie… Myślę, że nie tylko warszawiakami…Wśród członków Rady Regencyjnej promieniał jako książę Zdzisław Lubomirski – Maciek Rayzacher, bo to on po raz kolejny był pomysłodawcą uroczystości… A gdzieś w tłumie krążyła dyrektor Stołecznej Estrady – Wanda Rutkowska, czuwając nad sprawnym przebiegiem całości. Kiedy po przemówieniu miałem przejść do landa, grający rolę adiutanta Piłsudskiego prezes Związku Piłsudczyków, Janek Kasprzyk zagadnął mnie:

– Panie Januszu, czy to aby nie w tym miejscu przed wieloma laty Cyganka wyrwała panu włos z głowy?

Oj, co za gaduła ze mnie. Musiałem się mu kiedyś zwierzyć, że tu przed Hotelem Europejskim Cyganka mnie pozbawiła zaskórniaka stuzłotowego i „aktoro… aktoro”. I ten włos, i kluczyki do samochodu, i że tu w tym miejscu…

– Trzymcie sie, panie, cobyście się nie obalili… boby teroz dopiero był śmiech….

A na dziedzińcu Zamku Królewskiego wypadało mi podziękować szwadronowi reprezentacyjnemu kawalerii Wojska Polskiego, bo byli naprawdę wspaniali. Przez całą tę uroczystość wzbudzali podziw, szacunek i zbierali wielkie brawa… Jakby chcieli powiedzieć swoją postawą: „Ziuk, nie martw się, jeszcze my jesteśmy. Spójrz, jak błyszczą nasze lance i lud to widzi!…”. Więc może właśnie oni byli bohaterami dzisiejszej uroczystości 11 listopada 2001 roku!

A góral z Bańskiej będzie dalej woził wesela, śluby i czekał na następną uroczystość na placu Piłsudskiego – czy jeszcze ze mną?… Ale oby ze szwadronem kawalerii! Hej!

Kiedy po odbytej uroczystości na placu Piłsudskiego dotarłem wreszcie do domu, znowu usłyszałem od żony kilka cierpkich słów.

– Czyż nie dałbyś sobie wreszcie spokoju z tym Piłsudskim? To wszystko ładne, piękne i wspaniałe, ale aktor nie może ciągle chodzić w jednym kostiumie i tej samej peruce. Pomyśl wreszcie o czymś innym…

Znałem od lat reakcje mojej żony i nieraz przyznawałem jej rację, ale… No właśnie – czy tylko o jeszcze jedną rolę chodzi? Przecież nagrałem się ich co niemiara. Tylko że one trwały, odchodziły, pozostawały w mojej i widzów pamięci… A ta, ta jedna… nie rola, ale postać, osobowość tkwi we mnie i nie mogę się jej pozbyć, chociaż muszę przyznać, że próbowano, oj, próbowano jej mnie pozbawić – próbowano… O co więc chodzi – nie wiem… Ale wiem, że najlepiej mi, kiedy wysłuchawszy życzliwych rad mojej żony, zamykam się w przytulnym pokoiku i po raz kolejny sięgam po jego myśli, wspomnienia, rozkazy. A że to kolejny listopad, zacytuję niemalże z pamięci przemówienie Marszałka z 1923 roku:

„Moi Panowie. W listopadzie 1918 r. stał się wypadek bynajmniej nie historyczny, ale taki sobie zwykły. Mianowicie – z dworca wiedeńskiego, jak to się zawsze ze wszystkimi teraz dzieje, przeszedł przez ulicę Marszałkowską na ulicę Moniuszki człowiek, którego będziemy nazywali Józefem Piłsudskim. Szedł w tym mundurze, w jakim obecnie mnie panowie widzicie. Wracał, co prawda, z niezupełnie zwykłej podróży, wracał z Magdeburga. Wracali też w tym czasie z tych czy innych obozów internowania i inni. I w tym też nic nie ma historycznego. Historia zaczyna się później, historia niezwykła, nad którą nieraz się zastanawiałem i szukałem odpowiedzi na pytania, które, przypuszczam, przyszłych historyków będą męczyły f jeszcze bardziej wobec tego, że nie będą mieli naocznych świadków tych zdarzeń. Stała się rzecz niesłychana. Mianowicie – w przeciągu kilku dni, bez żadnych ze strony tego człowieka starań, bez żadnego z jego strony gwałtu, człowiek ten stał się dyktatorem.

Czemu należy to, moi panowie, przypisać, gdzie szukać tej przyczyny, że temu człowiekowi, znanemu potem w skorowidzu historycznym jako Józef Piłsudski, oddano tę władzę? Skąd ten dyktator Polski? Skąd to zjawisko?

I gdy szukałem dla siebie wyjaśnienia, zawsze znajdowałem tylko jedno. Za jedną rzecz ten człowiek był witany, za jedną rzecz mógł on mieć prawo moralne do zajęcia tego stanowiska. Za to, moi panowie, że nosił ten mundur, za to, że był Komendantem 1 Brygady”.

 

Janusz Zakrzeński „Moje spotkania z Marszałkiem, s.19-23, 56-59 

Oficyna Wydawniczo-Poligraficzna „Adam”, Warszawa 2002.