Maciej Płażyński (1958-2010). Marszałek, prezes, człowiek dobrej woli

Z uczestnikami „Lato z Polską”, Warszawa, czerwiec 2009 (fot. ze zbiorów Stowarzyszenia „Wspólnota Polska”)

Maciej Płażyński (1958-2010). Marszałek, prezes, człowiek dobrej woli

W maju 1998 r. Maciej Płażyński został wybrany przez Walne Zebranie Delegatów prezesem Stowarzyszenia „Wspólnota Polska” na kadencję 1998-2012. Marszałek – tak był zawsze przez nas, Jego współpracowników, nazywany – przejął kierowanie „Wspólnotą Polską” z rąk śp. prof. Andrzeja Stelmachowskiego, który instytucję tę stworzył, i który oddał jej dziewiętnaście lat ze swego niezwykle twórczego życia, aż do śmierci w kwietniu ubiegłego roku pełniąc funkcję jej honorowego prezesa.

Takie przejęcie władzy, po wieloletnim panowaniu patriarchy, jakim niewątpliwie był Profesor, wywołuje zawsze oczekiwanie i niepokój – o inny styl pracy, nowe priorytety i nieuchronne zmiany. Nowy prezes wpadł w Stowarzyszenie niczym burza, porażając wszystkich impetem, tempem pracy, mnogością pomysłów i niekończącym się pośpiechem, aby wykorzystać każdą sekundę, każdą możliwość, każdy pomysł, jakby czasu, który był mu dany, miało wkrótce zabraknąć. Okazał się być człowiekiem, który potrafił zmobilizować swoje otoczenie do szczególnego wysiłku, zarażającym pasją i obdzielającym innych ogromną energią, człowiekiem „dla którego” się pracuje.

Właśnie dla Niego pracowaliśmy z oddaniem i w zapamiętaniu, a mimo że eksploatował nas niemiłosiernie, czynił to ku naszemu zadowoleniu. Relacje, jakie wytwarzały się między Nim a współpracownikami, trudno byłoby określić, nie odwołując się do terminologii i emocji zapomnianych już od wielu, wielu lat. Nie popadając w egzaltację można rzec, że był prawdziwym suwerenem, a naszej pracy nadał nowy sens, sens który był przez nas akceptowany, i który odpowiadał na oczekiwania tych wszystkich, którym „Wspólnota Polska” miała służyć.

Marszałek wierzył w to, że jako Polacy jesteśmy wspólnotą, a zatem, niezależnie od tego gdzie żyjemy – w Polsce, na Kresach czy w Ameryce Łacińskiej – ciążą na nas pewne wobec siebie i tejże wspólnoty powinności; powinności, które w jego przypadku w oczywisty sposób wywodziły się z wartości tradycyjnych i opartych na chrześcijaństwie. Powinniśmy być solidarni i wspierać się w tym co wspólnotą nas czyni, a więc w kultywowaniu języka, kultury, tradycji i wspólnej pamięci spajającej nas w naród. Wiedział, że owo poczucie solidarności i wspólnoty między tymi spośród nas, którzy żyją w ojczyźnie, a tymi, których los, historia czy wreszcie ekonomia rzuciły w obce strony, słabnie, a słabnąc zmniejsza zrozumienie i społeczną akceptację dla form pomocy, które tę solidarność wzmacniają. Kresy w Jego pojęciu to nie tylko muzeum, skansen, ogród wspomnień i pomnik dawnej chwały, lecz także żywa, funkcjonująca również dzisiaj rzeczywistość, w której nadal żyją Polacy, którym winni jesteśmy pomoc. Stąd wielka waga, jaką przykładał Marszałek do wywołania w Polsce publicznej debaty, która włączyłaby w nasze życie polityczne problematykę dotyczącej Polonii i Polaków z zagranicy. Starał się osiągnąć ten cel, zachęcając do współpracy w wywołaniu takiej dyskusji media i wiele wskazywało na to, że swoją pasją zaraził wielu dziennikarzy i publicystów.

Takie właśnie spojrzenie na Polaków jako na Wspólnotę determinowało Jego przekonanie, że artykuł naszej Konstytucji, mówiący o prawie wszystkich Polaków do zamieszkania w ojczyźnie, nie powinien pozostawać martwy. Ostatnie miesiące naszej pracy upływały pod znakiem przygotowania społecznego projektu nowej ustawy o repatriacji.

Marszałek wychodził z założenia, że wszyscy Polacy zsyłani i deportowani w wielu kolejnych falach na obszary od północnych regionów europejskiej Rosji, przez Syberię i Daleki Wschód, aż po azjatyckie republiki dawnego ZSRR, cierpieli dlatego, że byli Polakami i polskości się nie zaparli, mają zatem prawo liczyć na naszą pomoc, pomoc która nie powinna być dobrowolnym darem, a naszą oczywistą powinnością. Powinności tej odrzucenie powoduje zakwestionowanie więzi i wspólnie wyznawanych wartości, które czynią nas jednym narodem.

Projekt ustawy miał zostać złożony na ręce Marszałka Sejmu w poniedziałek 12 kwietnia. Podobnych projektów, mniej lub bardziej zaawansowanych, było wiele – Muzeum Kresów, rekrutacja wolontariuszy do pracy w polskich środowiskach w Ameryce Łacińskiej, „Lato z Polską” i wiele, wiele innych. Dla osób, które pracowały z Nim blisko, to co spadło na nas w sobotni poranek jest dramatem, z którym nie radzimy sobie, i pewnie długo jeszcze nie poradzimy. Pozostały rozpoczęte projekty, pomysły, które nie będą zrealizowane i my – ludzie, których złowił i zaraził swoją pasją.

Pisanie nekrologów, zapalanie zniczy, zamawianie mszy św. to tylko rozpaczliwe próby przywołania człowieka, którego już nie ma. Przerwane na czas podróży do Katynia i niedokończone rozmowy, podpisane i niewysłane listy, odwołane spotkania niszczyły w nas wiarę, że to, czym Marszałek żył przez ostatnie miesiące pracy w Stowarzyszeniu „Wspólnota Polska”, możemy kontynuować, by dla Niego doprowadzić je do końca.

Szczęśliwie tak się nie stało. Jego obecność wśród nas była na tyle intensywna, że porzucenie projektów, którym oddał tyle energii, stało się niemożliwe. Społeczny projekt nowej ustawy repatriacyjnej uzyskał poparcie ponad 200 tysięcy obywateli i został złożony 15 września w Sejmie. Wolontariusze uczą już języka polskiego w Argentynie, Brazylii i Kanadzie, kolejna edycja „Lata z Polską”, podczas którego dzieci polskie z Kresów uczą się i poznają Polskę, została zrealizowana. Smoleńska katastrofa odebrała nam człowieka, ale pozostawiła choć część twórczej energii, którą za życia emanował.

 

Andrzej Grzeszczuk

„Zesłaniec” nr 44/2010