Rozmowa z Krystyną Doraczyńską i Adrianną Pruszkowską

Z mamą Krystyną, 1980 (fot. ze zbiorów Krystyny Doraczyńskiej)

Rozmowa z Krystyną Doraczyńską i Adrianną Pruszkowską

Katarzyna Doraczyńska

Dzieciństwo

Krystyna Doraczyńska: Kasia była wcześniakiem i jak się urodziła, musiała zostać w szpitalu. Przyszłam do domu bez niej, a starsza córka się popłakała: „Gdzie jest Agatka?”. Kasia najpierw miała być Agatką, ale później mąż powiedział, że będzie Kasią, i Agatką została na drugie. Jak się urodziła, była naprawdę śliczna, śniada – taka laleczka. Ada była dumna, że ma siostrę, i taka zadowolona, że ma w domu dużą, żywą laleczkę. Dzięki temu jako matka nie miałam kłopotu ze starszą córką.

Adrianna Pruszkowska: Później, pod koniec szkoły podstawowej, miałam swoje koleżanki, a Kasia próbowała się wałęsać gdzieś za nami. Wtedy czasami mnie denerwowała, ale to dosyć krótko trwało, bo Kasia znalazła sobie harcerstwo. Zawsze przy tym robiła, co chciała.

K.D.: Kiedyś zimą poszła do przedszkola w podkolanówkach. Była już starszakiem, miała pięć lat. Usłyszała w telewizji, że jest plus pięć czy siedem stopni. Powiedziała do mnie: „Mamo, zobacz, słońce świeci”. Patrzę, a ona wybiera się do przedszkola w podkolanówkach.. Mówię jej: „Kasiu, załóż spodenki”. – a ona: „Nie, już idziemy”. Wzięłam jej spodnie i idę za nią. W końcu je włożyła. Była raczej posłuszna, ale jak się uparła, to nie było na nią siły. Nie przywiązywała większej wagi do ubrania, ale czasem się przy czymś upierała. Zawsze sobie kupowała buty większe niż trzeba, mimo że miała małą nóżkę, i była zadowolona.

Harcerstwo

A.P.: Kasia najpierw wsiąkła w zuchy, potem w harcerstwo. Ponieważ była osobą aktywną, energiczną, to było miejsce dla niej stworzone. Wyjeżdżała na obozy już jak była mała.

K.D.: Była taka samodzielna, chodziła własnymi ścieżkami. W siódmej klasie wybrała się na obóz wędrowny z chłopakami. Poszły tylko dwie dziewczynki trzynastoletnie, a chłopaki mieli po dwadzieścia parę lat. Nigdy nie myśleliśmy, że stanie jej się krzywda. Chłopaki oczywiście nieśli plecaki. Po dziesięciu dniach wróciła cała, zdrowa i szczęśliwa i mówi: „Mama, ja znowu chcę iść”. Kochała harcerstwo od samego początku, żyła tylko nim – nie zabawami na podwórku.

A.P.: W harcerstwie szybko awansowała, zdobywała stopnie. ZHR miało siedzibę na Jakubowskiej – tam urzędowali główni komendanci z całym zapleczem. Kasia prowadziła im sekretariat. Trzy lata tam pracowała. Później, kiedy niektórzy z nich zostali posłami, wprowadzili ją w ten świat.

K.D.: Spodobała się jako osoba lubiąca organizować, była tam na właściwym miejscu. Ta praca bardzo Jej się spodobała. Stała posada była raczej nie dla niej. Ona lubiła, żeby coś się działo.

Wakacje

K.D.: Jak córki były małe, wakacje zawsze spędzały w Kazimierzu Dolnym nad Wisłą. To był nasz punkt rodzinny.

A.P.: Tam mieszkała babcia.

K.D.: Mój mąż też pochodził z tamtych stron. Urodził się w Warszawie, ale cała rodzina Doraczyńskich pochodzi stamtąd. Kasia była zakochana w Kazimierzu, dobrze się tam czuła. Wydeptała tam każdą ścieżkę. Nigdy się nie bałam jej puścić samej, już jako siedmiolatka biegała na basztę, do zamku. Nawet nie wiedziałam, gdzie ona jest. Pytała: „Mama, mogę?”. Mówiłam: „Możesz” – i już jej nie było. Chciała nawet tam zamieszkać, dom sobie zbudować, a pracować w Puławach. Kiedy jeździła na kolonie z dziećmi jako wychowawczyni, potrafiła dwa-trzy razy w tygodniu być w Kazimierzu.

Życie rodzinne

A.P.: Była osobą bardzo rodzinną, zawsze jeździliśmy do niej w sobotę albo w niedzielę na obiady. Kiedy gdzieś jechała, czasami zabierała moje dzieci, zwłaszcza starsze. Dbała o przyjaciół i znajomych. Kiedy robiła jakieś przetwory, to je rozdawała. Utrzymywała kontakt z przyjaciółmi jeszcze z podstawówki, z liceum, ze studiów. Nie wiem, jak to godziła z intensywną pracą.

K.D.: Kasię ciągle nosiło: a to siłownia, a to kręgle, a to kino, a to wizyta u kogoś. Nie umieli z mężem w domu wysiedzieć pięciu minut. Jeździli samochodem na cudowne wycieczki. Nie było między nimi animozji, wszystko traktowali raczej na wesoło.

Usposobienie

K.D.: Bardzo kochała dzieci. Cieszyła się, jak mogła z nimi pojechać na obóz czy na wycieczkę. Obsiadały ją dookoła, rozrywały. Widziałam to na własne oczy. Znajdywała wspólny język z dziećmi. Nigdy przy mnie nie podniosła głosu na dziecko.

Miała nadzwyczajny urok osobisty. Wystarczyło, że się uśmiechnęła – i już obca osoba zostawała jej koleżanką, przyjaciółką, przyjacielem. Była lubiana, nie miała w ogóle konfliktów. Nigdy nie słyszałam od Kasi, że się z kimś pokłóciła, pogniewała. Nie lubiła się gniewać. Lubiła ludzi nastawionych pozytywnie do wszystkiego.

Kasia nigdy się nie denerwowała, nie podnosiła na nikogo głosu. Mówiła: „Chodź, usiądź. Porozmawiamy”. A jak się na kogoś gniewała, to cedziła słowa. Słyszałam kiedyś, jadąc z nią, jak mówi do kogoś przez telefon: „Taak – poroozmaawiamy, zastaanowimy się, spootkamy się”. Mówiła profesorskim, dominującym tonem: „Proszę się uspokoić, to wszystko jest do załatwienia. Proszę się uspokoić”. Z drugiej strony słyszę w telefonie podniesiony głos, a ona: „Tak, ależ oczywiście, jak się jutro spotkamy, na pewno to wyjaśnimy”.

Religijność

K.D.: Była bardzo wierząca. Pamiętam: jest niedziela, dziesiąta rano, Kasia wpada zmęczona: „Mama, szybko, prasuj, pierz, ja lecę się pomodlić, a o piętnastej wyjeżdżam na następny obóz”. Ja mówię: „To zostań w domu, pomodlisz się później”. Gdzie tam, zostawiła mnie z tym wszystkim, pobiegła do kościoła na Skaryszewską się modlić, a ja, matka zapobiegliwa, już miałam wszystko przygotowane. Mówię jej, jak wróciła z kościoła: „Już jesteś spakowana”. A ona: „No to pa, pa” – i już jej nie ma.

 

Rozmowę przeprowadziła Agnieszka Nowakowska 20 lutego 2014 roku.