Wrocław, 1973 (fot. ze zbiorów Lucyny Gągor)
Generała Franciszka Gągora wspomina Jan Kempara
Znaliśmy się dobrze jeszcze z czasów podchorążówki, chociaż nie byliśmy w tej samej kompanii. Potem nasze drogi się często przecinały, ale głównie na misjach ONZ. Mój obraz Franka od czasu, kiedy byliśmy podchorążymi, do momentu, w którym został szefem Sztabu Generalnego, niewiele się zmienił. Od zawsze, jak pamiętam, był tytanem pracy, jasno widzącym swój cel i uparcie do niego dążącym. Poza tym koleżeński, dbał o ludzi i potrafił zażegnywać konflikty już w ich zarzewiu. Ta dyplomatyczność okazała się bardzo istotna dla dalszej kariery Franciszka.
Od początku swojej pracy zawodowej był mocno zaangażowany w działania na rzecz tak zwanych misji pokojowych, które potem organizował i nimi kierował. W tamtym okresie była to jedyna możliwość służby poza granicami kraju, więc udział w misji był powszechnym obiektem pożądania. Franciszek nie byłby sobą, gdyby taki wyjazd, swój czy podwładnych, traktował tylko jako atrakcję czy uzyskanie znacznej na owe czasy korzyści finansowej. Pamiętam Jego słowa, gdy wyznaczał mnie na dowódcę misji w byłej Jugosławii: „Dbaj o ludzi i niepotrzebnie nie ryzykuj. I pamiętaj, każdy z was po powrocie będzie zdawał egzamin z angielskiego. Kto obleje, niech nie marzy o skierowaniu na kolejny wyjazd”.
Był jednym z niewielu tej rangi polskich oficerów, którzy pełnili tak wysokie funkcje w siłach ONZ. Miał wiele cech charakterystycznych dla zachodniego oficera: świetna znajomość języka, doskonała prezencja, powaga, umiejętność pracy z ludźmi, otwartość, szczerość i zdolności dyplomatyczne.
Z mojego rocznika osiągnął najwięcej. Nie sądzę jednak, żeby to było powodem do zazdrości, bo wszyscy żołnierze noszą buławę w plecaku, ale nie każdy ma tyle zdolności, gotowości do poświęceń, ile miał generał Franciszek Gągor, i nie każdy tak ciężko pracuje.
„Polska Zbrojna” nr 16, 18 kwietnia 2010, s.44