fot. ze zbiorów Wandy Buk
Tylko ślepiec nie widzi
Rozmowa z gen. dyw. Tadeuszem Bukiem
Czy w 1 Warszawskiej Dywizji Zmechanizowanej wybuchła panika po anonsie prasowym zapowiadającym jej likwidację?
– Mógłbym stwierdzić, że gazetowe odkrywanie „tajności” to jeszcze nie to samo, co decyzje przełożonych. Powiem wprost: mam bardzo krytyczny stosunek do takich pomysłów, gdyż świadczyłyby o niezrozumieniu, na czym polega spłaszczanie struktur dowodzenia. Bo gazeta chce likwidować dowództwo dywizji, a nie jej jednostki.
Czyli kły i pazury zostaną, a amputuje się mózg?
– Wiem, jak bardzo długo, jak wielkim kosztem i wysiłkiem buduje się tak czuły i precyzyjny aparat jak struktura dowództwa dywizji. Dziś, po powrocie z misji irackiej, byłaby to wręcz ironia losu. Zdobyliśmy tam bowiem bezcenne doświadczenia jako zespół kierujący działaniami w warunkach bojowych, zdobyliśmy obywatelstwo w awangardzie struktur dowódczych sojuszu.
Dziennikarze jednego z tygodników, podsumowujący udział Polaków w misji irackiej, wystawili generałowi Bukowi opinię żołnierza na wojnę…
– Nie wiem, jak wypadłem w opinii dziennikarzy, w przelocie zauważyłem jedynie tytuł: „Buk idzie na wojnę”. Z daleka czuję tu redaktorską tromtadrację, cenię zaś sobie opinie, również dotyczące mojej osoby, oparte na realiach, a nie na emocjach.
Dlaczego na konferencji natowskiej we francuskim Lille dowódcę Wojsk Lądowych Sił Zbrojnych RP reprezentował generał dywizji Tadeusz Buk, dowódca dywizji?
– Być może nie było nikogo innego pod ręką… Śmiem jednak sądzić, że powodem delegowania mojej osoby była między innymi różnorodność doświadczeń międzynarodowych, jakie zebrałem w ciągu ostatnich kilku lat. Zadania wykonywane w Iraku, Afganistanie, a jeszcze wcześniej w Bydgoszczy, pozwalają mi nie tylko dość szeroko widzieć współczesne problemy militarne, ale też wybiegać myślą w przyszłość.
Jak więc daleko wybiegały myśli uczestników spotkania?
– Dzieliliśmy się poglądami i opiniami dotyczącymi perspektyw sojuszu. Przekonywałem na tym forum, że trzeba dokonać przeglądu stanu posiadania i określić, czego dziś tak naprawdę nam potrzeba. Jakich jednostek? Ile lekkich, ile średnich, ile ciężkich? I rozważyć, czy nie należy powołać nowych rodzajów wojsk, w ramach rodzajów sił zbrojnych. Być może wojsk walki teleinformatycznej?
Czyżby w NATO nie było ekspertów od dalekosiężnych wizji?
– I o tym również mówiliśmy we Francji. Dowództwo transformacyjne w Norfolk ma w Stavanger, Lizbonie, La Spazia i w Bydgoszczy intensywnie pracujące agendy. Gromadzą one znaczny dorobek, wypracowują koncepcje szeroko komentowane na szczeblach strategicznych sojuszu… Niestety, na szczeblach narodowych już mniej się o nich mówi, a na szczeblach sił zbrojnych poszczególnych państw – prawie wcale.
Czy gdy był Pan zastępcą dyrektora Centrum Szkolenia Sił Połączonych w Bydgoszczy, nie miał Pan poczucia działania w abstrakcji?
– Miałem świadomość, że pracuję w obszarze niesamowicie istotnym dla bliższej i dalszej perspektywy rozwoju sojuszu. Moglibyśmy wiele skorzystać dzięki temu, że ta instytucja znajduje się w Polsce.
Czyli wizje sobie, a życie sobie?
– Szczęśliwie zdarza mi się co pewien czas współpracować z nietuzinkowymi ludźmi, których poglądy, a może bardziej wizje, wybiegają daleko poza naszą szarą rzeczywistość. Brytyjski generał David Richards, do lutego 2007 roku dowódca ISAF, a dziś Commander In Chief Land Command Wielkiej Brytanii twierdzi, że gdybyśmy się nawet zgodzili, że głównym zagrożeniem dla pokoju światowego będą Chiny i Rosja, mocarstwa zdolne podjąć działania zdecydowanie symetryczne w stosunku do potencjałów wojskowych obecnie występujących na świecie, to i tak nie wchodzi w grę konflikt o charakterze symetrycznym. Nie byłoby, jego zdaniem, mowy o manewrowaniu wielkimi masami wojsk i rozgrywaniu konfliktu poprzez ich użycie, bo to po prostu nie leży w interesie państw korzystających w ogromnej mierze na globalizacji światowej gospodarki.
Czego wiec należałoby się obawiać w takiej sytuacji?
– Ataku w obszarze cyberprzestrzeni, informatyki, gospodarki… Natomiast działania o charakterze militarnym, jeżeli nastąpią, będą miały charakter pośredni, tak jak uderzenie na peryferyjną Gruzję, żeby zainicjować szereg zjawisk w odniesieniu do Unii Europejskiej czy USA. Zakładanie, że Chiny uderzą na Tajwan i na Japonię, czy Rosja frontalnie na zachód Europy, byłoby absurdalne.
Co z tego wynika dla nas?
– Nie możemy poruszać się w absurdzie, i przykładowo budować szańców na rubieży granicy z Kaliningradem czy Białorusią. Nie można nadal wyznaczać pasów obrony po 200 kilometrów dla dywizji, zakładając, że natarcie będzie szło z wrót smoleńskich, bo to świadczyłoby, że nie jesteśmy w stanie właściwie ocenić zagrożeń i źle się do nich przygotowujemy.
Powróćmy do 1 Warszawskiej Dywizji Zmechanizowanej. Dlaczego, poza sensacją o likwidacji, dziś o niej tak cicho?
– Nie oferujemy takich atrakcji jak Rosomaki czy Leopardy, więc – patrząc powierzchownie — niespecjalnie mamy powód, aby zyskiwać rozgłos. Staramy się jednakże szkolić nasze jednostki nader nowocześnie, wykorzystując ze sporym rozmachem symulatory i trenażery. Wprawdzie niektóre z nich, jak chociażby Czantoria, są po prostu byle jakie i szkoda na nie pieniędzy. Niemniej chętnie pokażemy, jak próbujemy z tego piasku bat ukręcić.
To w polu, a jak wygląda wojsko w sztabie?
– Wojsko w polu jest atrakcyjne; u góry, chociaż nadal umundurowane, pozornie upodabnia się do każdej innej machiny biurokratycznej. Chodzi wszakże o to, by nie stanowiła mechanizmu samonapędzającego się i służącego samemu sobie.
A czemu służy?
– Budowaniu i utrzymywaniu w działaniu systemu dowodzenia — planowania, organizowania i kierowania. Mamy w tej dziedzinie znaczące osiągnięcia. Między innymi w ramach własnych możliwości i środków z dużym powodzeniem budujemy autonomiczną polową sieć informatyczną na bazie radiolinii i zintegrowanych węzłów teleinformatycznych Jaśmin. Podczas tegorocznych ćwiczeń „Żubr 3” prowadzonych z 3 Brygadą Zmechanizowaną Legionów okazało się, że to działa, mimo iż nie mamy jeszcze nowoczesnego Szafrana.
Jak dochodzi do takiego odkrywania Ameryki?
– Czasem trzeba odkrywać to, co mamy na własnym podwórku, i dociekać, jakie to stwarza możliwości. Na poligonie najłatwiej jest podpinać się do „słupków”, do regionalnych węzłów łączności. Gdy rozpoczynają się ćwiczenia, to te węzły łączności natychmiast są zapchane. No i właśnie, budując własny system, odkryliśmy w dywizji Amerykę.
Tak przypadkiem?
– Nie wierzę łącznościowcom i informatykom, gdy mi mówią, że coś „się nie da!”. Zacząłem problem drążyć od kwietnia, gdy tylko wróciłem z Iraku. Na przykład pakiet grafiki operacyjnej leżał głęboko zakopany w G2 u „mapiarzy”. Ktoś stwierdził, że skoro zawiera głównie mapy i umożliwia rysowanie komputerowe na tych mapach, to powinien być właśnie tam, a nie u operatorów. Trzeba było to wyciągnąć, pokazać, że jest, na ćwiczeniach „Granica” udowodnić, że można się tym posługiwać, a następnie poprzez cały ciąg treningów sztabowych wykazać, że można za pomocą tego korespondować między poszczególnymi szczeblami dowodzenia.
Tego nie da się ładnie sfotografować.
– Dlatego, że nie ma biegania z karabinem po polu, maskowania, strzelania… Bezwzględnie uważam, że na szczeblu dywizji treścią działania jest myślenie.
Czy w skali szerszej niż dywizyjna wynika coś z tych eksperymentów?
– Prowadzimy rozbudowane warsztaty łączności dla podmiotów dywizji i Dowództwa Wojsk Lądowych. Będziemy próbować praktycznie dopasowywać i budować autonomiczne sieci na bazie tych środków, którymi już dysponujemy. Z trzech ruchomych węzłów łączności cyfrowej każdy jest inny. Wystarczą jednakże niewielkie modyfikacje, żeby ze sobą pracowały.
Czy takie kombinowanie i sztukowanie zawsze jest najkrótszą drogą do celu?
– Nie, i dlatego na konferencji w Lille mówiłem też o tym, jak ważne są prace nad interoperacyjnością zautomatyzowanych systemów dowodzenia szczebla taktyczno-operacyjnego. Przecież nasza dywizja bardzo łatwo może się znaleźć w podporządkowaniu któregoś korpusu szybkiego reagowania sojuszu. I okaże się nagle, że polski Szafran nie zgra się z systemem dowodzenia.
Jaki z tych eksperymentów płynie wniosek?
– Moglibyśmy dużo osiągnąć, gdybyśmy do tych koni, które kupiliśmy wielkim nakładem środków, dokupili jeszcze baty. Koń narowisty i wierzga, ale ruszyć nie może. I my będziemy między innymi kręcić taki bat podczas tych warsztatów.
Wracając do przyszłości, czy 1 Dywizja Zmechanizowana jest strukturą na obecne czasy?
– Dywizja jest zorganizowana według bardzo tradycyjnego schematu strukturalnego, odpowiedniego w tradycyjnych, symetrycznych działaniach bojowych. Dzisiaj może lepiej by było pomyśleć inaczej: najpierw niech będzie dowództwem wyposażonym w możliwość zbudowania systemu dowodzenia, a następnie niech ma zadania o charakterze organizacyjno-administracyjnym i szkoleniowym. Idąc dalej, skoro mamy cztery dość symetrycznie rozmieszczone dywizje, to może podzielić pomiędzy nie Polskę, podporządkować terytorialnie jednostki, a następnie zająć się ich szkoleniem?
Czy to jest kolejna wizja?
– Po prostu tak sobie głośno myślę. W efekcie Dowództwo Wojsk Lądowych miałoby ułatwiony system dowodzenia oraz kierowania: zamiast, jak dziś, kilkudziesięciu podmiotów na karku – tylko kilkanaście. A może należałoby pozostawić w dywizjach jednostki ogólnowojskowe, a zrobić zgrupowanie jednostek wsparcia i zabezpieczenia bojowego, bo przecież mamy Inspektorat Wsparcia. Dlaczego nie zrobić jednego, dwóch zgrupowań jednostek wsparcia bojowego, zebrać w nich całą artylerię, środki obrony przeciwlotniczej, inżynieryjne, a tym samym stworzyć możliwości awansu pionowego oficerom rodzajów wojsk? Dlaczego nie?
Odnoszę wrażenie, że „Buk wojny” po powrocie z Iraku nie może sobie znaleźć miejsca w szarej codzienności, zaczyna więc nadawać jej barw i wigoru.
– Oczywiście, ktoś powie, że to nie moje „U”, więc po co wyrywam się przed szereg? Dziś jednak tylko ślepiec nie widzi, że w wojsku nadszedł czas przemian. A do tego potrzebna jest debata, w której słuchać się będzie głosów z dołu, aby nie zapadały decyzje oderwane od realiów. I nie chodzi tu jedynie o głos szeregowego żołnierza w sprawie gumofilców, aczkolwiek taki głos też jest istotny.
Zaraz po objęciu stanowiska i sformowaniu kontyngentu wyjechał Pan ze swoimi ludźmi na misję do Iraku. Tam się dopiero poznawaliście. Czy po powrocie czerpiecie ze wspólnego dorobku?
– Mieliśmy tam wzloty i upadki, ale byłbym niesprawiedliwy, gdybym powiedział, że ludziom z doświadczeń w tej operacji nic w głowach nie zostało. Zostało, dlatego łatwiej mi dziś wdrożyć pewne rozwiązania, które obrazowo mogę sprowadzić do tego, że u nas papierowa mapa i folia są jedynie awaryjnymi środkami planowania, organizowania i kierowania działaniami. Praktycznie przez pół roku pracowali tylko na komputerach, i to im zostało. Dużo cennych doświadczeń przenieśliśmy na nasz grunt na stałe.
Rozmawiał Piotr Bernabiuk
„Polska Zbrojna” nr 49, 7 grudnia 2008, s. 16-18.