fot. archiwum rodzinne
Nieść pokój, kochać ludzi, służyć Cerkwi
Rozmowa z arcybiskupem Mironem, Prawosławnym Ordynariuszem Wojska Polskiego
Michał Bołtryk: Kilka miesięcy po wyświęceniu został Władyka biskupem polowym Wojska Polskiego, najpierw jednak powołano Władykę na biskupa hajnowskiego.
Arcybiskup Miron: Tak. Hajnówka należy do diecezji warszawsko-bielskiej, ja jestem wikariuszem metropolity. Do dziś pełnię posługę w dekanatach hajnowskim i kleszczelowskim.
Czy Władyka pamięta swoją pierwszą służbę w Hajnówce?
– Tak. Na św. Mikołaja, 22 maja 1998 roku. Ale to miejsce i ludzie byli mi znani. Spotykałem się z nimi wiele razy jako przełożony monasteru supraskiego. Środowisko hajnowskie było prężne, zawsze spieszyło naszemu monasterowi z pomocą. I dziś takie jest.
Hajnówka i okolice to bardzo ważny ośrodek prawosławia w naszym kraju.
– Jestem wdzięczny metropolicie za powierzenie mi obowiązków w tej części Polski. Tu, w Hajnówce, ale i na całym Podlasiu, bije dziś serce naszej Cerkwi. Atmosferę Hajnówki buduje od 27 lat festiwal muzyki cerkiewnej. Działa tu prężnie bractwo cerkiewne, istnieje szkoła psalmistów, której dyrektorem jest o. Michał Niegierewicz. Ważną placówką związaną z Cerkwią jest ośrodek pomocy społecznej „Samarytanin”. Stąd pochodzi bardzo wielu duchownych, ale też działaczy świeckich i politycznych. Hajnówka jest także silnym ośrodkiem białoruskości. Działa tu liceum z białoruskim językiem nauczania i ważna placówka Muzeum i Ośrodek Kultury Białoruskiej. Z Hajnówki wychodzą w świat ludzie świadomi swego prawosławnego i białoruskiego pochodzenia. Z racji swej posługi w ordynariacie spotykam tutejszą młodzież w wojsku, na terenie całego kraju i za granicami Polski. Cieszy się wszędzie dobrą opinią.
Wielki odpływ młodych ludzi z Hajnówki nie służy regionowi.
– Oczywiście. Miło jest spotykać młodych ludzi stąd gdzieś w dalekich krajach, ale nasz teren pustoszeje. Przepiękne cerkwie, nowe i stare, odremontowane, nie są już zapełnione, bo młodzież wyjeżdża. Wyjeżdżają, bo tu nie ma pracy. Mało mamy takich zakładów, jak Pronar w Narwi.
Co Cerkiew może zrobić, aby powstrzymać wyjazdy młodych?
– Nie mamy takiej siły. Możemy im dać chleb, ale duchowy. W pewnym sensie wyjazdy młodych ludzi są pożyteczne dla prawosławia w ogóle. To są ludzie, którzy chodzili do cerkwi, pracowali w bractwach. Jadąc daleko, niosą ze sobą bagaż wiary, prawosławia, tradycji. Tam, gdzie pracują, są apostołami prawosławia.
Władyka jest ordynariuszem diecezji polowej i jednocześnie biskupem hajnowskim. Wiele uroczystości wojskowych, od dziesięciu lat, odbywa się w Hajnówce. Jakie są relacje między hajnowianami a środowiskiem wojskowym?
– Doskonałe. Właśnie dlatego, także dzięki otwartości samorządu odbywają się tu różne uroczystości wojskowe, wśród wojskowych hajnowianie są znani i życzliwie oceniani.
Posługa Władyki w ordynariacie trwa prawie dziesięć lat. W przyszłym roku będziemy obchodzić 15-lecie powołania Prawosławnego Ordynariatu Wojska Polskiego. Pierwszym ordynariuszem był arcybiskup Sawa, dzisiejszy metropolita. Ale duszpasterstwo wojskowe ma swoje korzenie w dalekiej przeszłości.
– Kapelani posługiwali już w Wielkim Księstwie Litewskim, wśród kozaków rejestrowych, którzy wiernie służyli Rzeczypospolitej. Także w XVII wieku w obozach kozaków byli kapelani uposażani z kasy królewskiej.
A okres rozbiorów?
– To inna historia. W formacjach wojskowych w zaborze rosyjskim było wielu kapelanów. Ale w większości nie pochodzili z naszych ziem.
Co się zmieniło po 1918 roku, po odzyskaniu przez Polskę niepodległości?
– Pierwszym naczelnym kapelanem marszałek Józef Piłsudski mianował o. Bazylego Martysza, dziś naszego świętego, kanonizowanego przez Cerkiew pięć lat temu. Już w 1919 roku zlecił mu organizowanie duszpasterstwa prawosławnego w wojsku. Tuż przed wybuchem II wojny światowej w 1939 roku w wojsku służyło trzydziestu czterech kapelanów.
O dobrych stosunkach o. Bazylego Martysza z marszałkiem Piłsudskim krążyły legendy. Jak to było?
– Marszałek bardzo cenił o. Martysza. Zachowały się przekazy mówiące o tym, że gdy był w złym nastroju, wzywano do Belwederu o. Bazylego. Po kilku godzinach rozmów Piłsudski wracał do dobrej formy. O. Bazyli niezwykle wiele zrobił dla naszej Cerkwi. Poza obowiązkami w wojsku pomagał metropolicie Dionizemu przy wprowadzaniu autokefalii. Potem był jego głębokim powiernikiem. Jego córka, wybitna artystka Xenia Gray, w chwili próby zademonstrowała wielki patriotyzm wobec swojej drugiej ojczyzny, czyli Polski. Drugiej, bo ona, urodzona na Aleutach, podczas misji swego ojca, miała obywatelstwo amerykańskie. Po wkroczeniu Niemców do Warszawy odrzuciła propozycję wyjazdu do Ameryki i została w Polsce. Wiele to mówi o przywiązaniu prawosławnych do służby ojczyźnie.
Bazyli Martysz w 1936 roku odszedł na emeryturę. Kto po nim przejął obowiązki w kapelanii?
– Ojciec Szymon Fedorenko. Wielka postać naszej Cerkwi. To drugi, choć niekanonizowany, nasz święty. Oddał swoje życie w Katyniu. Zachowały się relacje, iż o. Szymon odprawiał tam liturgie, bo prawosławnych w obozie było wielu. Jedyna kobieta-oficer w tym obozie piekła mu prosforki. Osobą niezwykle oddaną Cerkwi była matuszka Fedorenko, z pochodzenia Niemka. Jeden syn o. Szymona zginął w Powstaniu Warszawskim, drugi jako lotnik RAF-u został zestrzelony nad Niemcami. W 2007 roku prezydent Lech Kaczyński pośmiertnie awansował o. Szymona Fedorenko do stopnia pułkownika Wojska Polskiego.
Wspomniał Władyka o tym, że przed wojną było 34 kapelanów w Wojsku Polski, ale i żołnierzy prawosławnych było więcej niż dziś.
– Zdecydowanie więcej. Jednak najczęściej służyli oni, ze względów politycznych, na zachodzie i północy Rzeczypospolitej. Pamiątkami po nich są cerkwie garnizonowe w Toruniu, Poznaniu, Grudziądzu, Aleksandrowie. Część z nich niestety została zlikwidowana. Podczas obchodów 10. rocznicy moich biskupich święceń jeden z prezydenckich ministrów mówił, że nie ma Polski bez prawosławia. Tak, to prawda.
Kto zna historię, ten wie, że prawosławie w dziejach Rzeczypospolitej odegrało wielką rolę. Tę wiedzę trzeba upowszechniać. Trzeba mówić o tym, że prawosławni zawsze pracowali i ofiarnie walczyli za swoją Matkę Ojczyznę. Oczekiwali tylko jednego, że nie będzie im macochą. Nie zawsze tak niestety było. Może historia Rzeczypospolitej potoczyłaby się inaczej, gdyby tak nie prześladowano w niej prawosławia?
W okresie międzywojennym w Wojsku Polskim służyli także prawosławni żołnierze-emigranci. Czy mieli swoich własnych kapelanów?
– Trzeba tu wspomnieć o żołnierzach Petlury, którzy przybyli ze swoimi kapelanami. Wśród oficerów gruzińskich posługę sprawował o. Grzegorz Peradze – święty, który zginął w Oświęcimiu.
Co się stało z prawosławnymi kapelanami po wybuchu drugiej wojny światowej?
– Ci z terenów zajętych przez Armię Czerwoną, tak jak żołnierze, trafili do obozów. Służyli potem w armiach gen. Andersa i gen. Berlinga. Władyka Sawa (Sowietow), przed wojną biskup grodzieński, białostocki i lubelski, decyzją rządu londyńskiego został pierwszym biskupem polowym Wojska Polskiego. Osiemnastu kapelanów działało po wojnie w obozach żołnierzy we Włoszech, Niemczech, Anglii. Władyka Sawa zmarł w Londynie 21 maja 1951 roku. Jego kości spoczywają w jednym grobie z biskupem Mateuszem (Siemaszko). Ponieważ cmentarz, na którym jest pochowany, będzie likwidowany, myślimy o przeniesieniu tych szczątków do Warszawy, do grobowca w cerkwi garnizonowej, którą zamierzamy zbudować.
Ordynariat nie ma swojej świątyni w Warszawie?
– Mamy kaplicę przy ulicy Banacha 2, przy siedzibie ordynariatu, a w niej regularne służby nie tylko dla żołnierzy.
Gdzie będzie budowana nowa świątynia?
– Przy ulicy Batorego, naprzeciwko Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji. Projekt cerkwi wykonał architekt Jan Kabac. Liczymy na to, że wojewoda mazowiecki jeszcze tej jesieni ogłosi przetarg, który wyłoni wykonawcę projektu.
Jaki jest stan posiadania ordynariatu, którym Władyka kieruje?
– Ordynariat działa jak samodzielna diecezja. Wyświęcam diakonów i kapelanów, czynię wszystko, co jest potrzebne do życia diecezji. Ordynariat posiada siedem samodzielnych parafii wojskowych – w Warszawie, Gdańsku, Ciechocinku, Białymstoku, Przemyślu, Wrocławiu i Białej Podlaskiej. W Ciechocinku, Białymstoku i Przemyślu mamy własne świątynie.
W 1998 roku, gdy obejmowałem ordynariat, podlegali mi tylko kapelani wojskowi. Było ich dziewięciu. Teraz do ordynariatu należą kapelani ze straży pożarnej i policji, w sumie trzydziestu kapelanów. Ordynariat od piętnastu lat wydaje pismo „Polski Żołnierz Prawosławny”. Tytuł nawiązuje do historii. Pierwszy numer „Polskiego Żołnierza Prawosławnego” ukazał się we Włoszech w 1944 roku, z inicjatywy biskupa Sawy (Sowietowa). Obecne pismo jest kwartalnikiem o nakładzie 2,5 tysiąca egzemplarzy.
Prawosławni służą w różnych punktach zapalnych tego świata…
– W ciągu dziesięciu lat odwiedziłem żołnierzy na Bałkanach, w Libanie, Syrii, Iraku, Afganistanie. Kapelani i tam są potrzebni.
Służą tam na stałe?
– Nie. Odwiedzamy naszych żołnierzy, najczęściej przed dużymi świętami. Służą tam za to kapelani prawosławni z Grecji, Rumunii, Finlandii, USA.
Która misja jest najniebezpieczniejsza?
– W Afganistanie i Iraku. Tam też służą prawosławni żołnierze. Znam ich, także ich rodziców. Ci żołnierze są bardzo chwaleni.
Czy kapelani z różnych krajów współpracują ze sobą?
– Naturalnie. Nie tylko na misjach. Odbywają się międzynarodowe spotkania i konferencje kapelanów różnych wyznań.
Czy Władyka wyobrażał sobie niegdyś posługę w mundurze generała?
– Nigdy. Od chwili przyjęcia święceń zakonnych nie myślałem ani o biskupstwie, ani tym bardziej o posłudze biskupiej w wojsku. Ale jestem mnichem i wszystko przyjmuję jako wolę Bożą. A w myśl słów apostoła Pawła, każdy wierzący jest żołnierzem Chrystusa. Więc i ja jestem żołnierzem, choć mundur nie ma w tej kwestii znaczenia.
Jaka jest naczelna zasada Waszej posługi biskupiej?
– Nieść pokój. Wskazuje na to moje imię zakonne – Miron. Kochać ludzi, służyć Cerkwi. To moje powołanie jako biskupa.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Michał Bołtryk
„Przegląd Prawosławny” nr 8 (278), sierpień 2008.