Grać, by wygrać

fot. Paweł Jakubek /archiwum Jacka Świata

Grać, by wygrać

Aleksandra Natalli-Świat

Wychowaliśmy w otoczonym lasami Osolinie, który dla dzieci był rajem. Zawsze mieliśmy dużo swobody i jedynym naszym przekleństwem był fakt, że rodzice pracowali w szkole, w której uczyliśmy – ojciec, matematyk, był jej dyrektorem, mama nauczycielką młodszych klas. Wystarczyło, że głośniej odezwałem się na lekcji, a rodzice już a tym wiedzieli. Jakoś jednak oboje sobie z tym radziliśmy, zresztą ojciec i mama nie byli wobec nas zbyt surowi. A my byliśmy dziećmi łatwo nawiązującymi relacje, nie wykorzystywaliśmy swojej pozycji. Ani ja, ani Ola nigdy nie kablowaliśmy na kolegów, zachowywaliśmy się normalnie, mieliśmy zwyczajne kontakty z rówieśnikami. Lojalność wobec znajomych i przyjaciół to cecha, jaka pozostaje także w dorosłym życiu. Oli nic bardziej nie bolało niż to, że ktoś okazał się wobec niej nielojalny. Bardzo przeżywała takie sytuacje. Gdy się stykała z nimi już w swojej późniejszej politycznej działalności, wielokrotnie powtarzała, że rzuca politykę, ma jej dość i woli iść do normalnej pracy.

W dzieciństwie nie zauważyłem u Oli cech przywódczych – jako starszy brat umiałem sobie ją w sposób naturalny podporządkować, ustawiając np. na bramce, gdy miałem ochotę pograć w piłkę. Ola oddawała mi swoje zabawki, o które się zakładaliśmy. Namiętnie grywaliśmy w chińczyka – ale tylko do momentu, gdy zbijałem jej zbyt wiele pionków, bo wówczas plansza lądowała na podłodze. Oboje uwielbialiśmy sport, Ola nawet w młodości uprawiała lekkoatletykę. Razem chodziliśmy na mecze koszykówki, także wtedy, gdy Ola była już posłanką. Zwykle to ja bardziej się emocjonowałem, ona mnie uspokajała. Gdy nie podobała mi się decyzja sędziego, zdarzało mi się żartować: „Idź, przyłóż mu, masz immunitet, nic ci nie zrobią”.

Mieliśmy sporo podobnych predyspozycji i wspólnych zainteresowań. W szkole byliśmy dobrzy z matematyki (z tym, że Ola – jak to kobieta – solidniej przykładała się do nauki niż ja), ale też interesowaliśmy się historią. Nie pamiętam, skąd się wzięło to zainteresowanie, ale na pewno nie bez znaczenia był tu fakt, że w domu była duża biblioteka, korzystaliśmy z niej od najmłodszych lat. Rodzinny dom ukształtował także nasze poglądy, bo choć w wielu z nich się różniliśmy, to jednak w sprawach zasadniczych, jak stosunek do państwa albo ludzkiego skurwysyństwa – byliśmy bardzo podobni.

Po maturze postanowiłem studiować ekonomię, choć nie dlatego, że był to mój wymarzony kierunek. Powód był prozaiczny – po prostu pasował mi zestaw przedmiotów na egzaminach wstępnych. Nie miałem wpływu na to, że i Ola wybrała się na tę samą uczelnię. Nie zachęcałem jej do tego, to był jej własny wybór.

Ola bardzo się zmieniła od momentu, w którym zaangażowała się na studiach w działalność opozycyjną. Stała się wówczas zdecydowanie bardziej stanowcza, ujawniły się u niej nieznane mi wcześniej cechy osobowości. Ja także działałem w Solidarności, po stanie wojennym wiedziałem, że siostra prowadzi podziemną działalność. Po roku 1989 wiele rozmawialiśmy o jej członkostwie w Centrum Demokratycznym czy później Porozumieniu Centrum. Nie pchała się tam dla partyjnej kariery, była to dla niej próba praktycznej realizacji wcześniej wyznawanych idei.

Kiedy Ola postanowiła po raz pierwszy kandydować do Sejmu, nie odradzałem jej tego, uważałem to za słuszną decyzję. Było też jasne, że startuje po to, żeby wygrać, bo taka była jej natura sportowca. Wspierałem ją przede wszystkim uspokajając mamę, która była temu przeciwna. Dla niej było to bardzo stresujące, nigdy nie mogła spokojnie oglądać swojej córki w telewizji. Ilekroć Ola miała się pojawić w jakimś programie, mama zapewniała, że nie będzie na to patrzeć. Jest osobą, która woli trzymać się z tyłu, nie lubi się afiszować. Tym bardziej boli, że już dzień po tragedii dziennikarze wydzwaniali do niej z prośbą o wywiady.

Pracując w Sejmie Ola także miewała chwile zwątpienia. Przepychanki w komisji, sztuczki, kombinowanie, zwłaszcza ze strony lepperystów, forsujących wręcz przepisy, które umożliwiałyby interes konkretnym osobom – to wszystko doprowadzało ją do szału. Jak mogła, starała się nie dopuszczać do takich rozwiązań m.in. poprzez ścisłą współpracę z biurem legislacyjnym Sejmu.

Wielokrotnie też zwracała się do mnie z prośbą o polecenie eksperta, znającego się na jakichś szczegółowych zagadnieniach, np. rynku giełdowym, rynku akcji. To nie jest tak, że gdy ktoś jest ekonomistą, zna się na wszystkim. Wykształcenie ekonomiczne daje jednak taką wiedzę, która pozwala zadawać sensowne pytania. Pełniąc funkcję przewodniczącej sejmowej komisji finansów publicznych Ola wiele się nauczyła. Nieraz ją podziwiałem, że pracuje nawet wówczas, gdy przyjeżdża do domu. W pewnych dziedzinach to ja mogłem się uczyć od niej, bo poznała je lepiej ode mnie. Nasze poglądy na gospodarkę nie były identyczne, różniliśmy się np. w podejściu do prywatyzacji, której ja jestem gorącym zwolennikiem, a siostra prezentowała daleko idącą ostrożność. Biorę jednak pod uwagę, że dysponowała informacjami, o jakich ja nie miałem pojęcia i to mogło wpłynąć na jej poglądy. Nasze dyskusje na tematy ekonomiczne były raczej rzeczowe. Chociaż Ola była uparta, to jednak konkretne i rozsądne argumenty do niej przemawiały, nieraz udało mi się ją przekonać.

Siostra nie miała dzieci, ich substytutem byli dla niej moi dwaj synowie. Bratanków traktowała jak swoje dzieci, także z moich wnuków cieszyła się tak, jak z własnych. Na krótko przed wypadkiem urodziła się moja trzecia wnuczka, Ola widziała ją tylko raz.

Ostatni raz rozmawialiśmy we wtorek, na cztery dni przed katastrofą. Następnego dnia leciałem służbowo do USA. Powiedziałem, że jej zazdroszczę, bo wolałbym z nią polecieć do Katynia.

Marek Natalli

źródło „Ola. Wspomnienia o Aleksandrze Natalli-Świat”, Alicja Giedroyć, s. 9-12