fot. Maciej Chojnowski /Kancelaria Prezydenta RP
XVIII Powszechny Zjazd Historyków Polskich
Lech Kaczyński
Szanowni Państwo!
Spotykamy się w momencie dość szczególnym: dzisiaj jest 70. rocznica agresji sowieckiej na Polskę, a kilkanaście dni temu, 1 września, obchodziliśmy 70. rocznicę wybuchu II wojny światowej. Obchodziliśmy ją na Westerplatte z dziesiątkami premierów z Europy, wysokich przedstawicieli różnych państw, ale obchodziliśmy ją w szczególnej atmosferze. Oto na Westerplatte 70 lat po wybuchu wojny padły słowa o tym, co historycy słyszeli już niejednokrotnie: że poniżenie Niemiec to przyczyna II wojny światowej. To ważkie słowa ważkie także z dzisiejszego punktu widzenia, to nie jest spór o przeszłość jedynie. To jest także spór o dzisiejszą kondycję naszego państwa, naszego narodu tu, w środku Europy. W warunkach przynależności do Unii, do której należy też przecież agresor z 1 września 1939 roku – Niemcy. Niemcy są też naszym sojusznikiem w Pakcie Północnoatlantyckim, są więc dziś sojusznikiem podwójnym.
Bardzo dużo zmieniło się w takim razie w ciągu owych 70 lat. Ale pewne idee odżywają, i o tym słyszeliśmy i czytaliśmy także na przełomie sierpnia i września – czy to w owym wielkim artykule, liście niejako, na łamach największej polskiej gazety, czy później, w trakcie wystąpień i przemówień w Gdańsku i na Westerplatte. Trzeba się wsłuchiwać w te głosy, bo one nie muszą i – mam nadzieję – nie będą, ale mogą budować nową architekturę Europy. Można powiedzieć, że polski budynek w ramach tej architektury ustawiony będzie bardzo ciasno i tego trzeba za wszelką cenę uniknąć. Ale wracajmy do innych elementów naszej kondycji, które związane są z historią.
Tak się zdarzyło, że w trakcie wieloletniej pokojowej walki podziemnej, którą nasze społeczeństwo w ramach ostatniej w jego dziejach konspiracji prowadziło, historia, a mówiąc dokładnie: odkłamywanie historii odegrało rolę bardzo istotną. Nie jest tak – i wszyscy o tym wiemy, przynajmniej wszyscy, którzy się na tym lepiej znają – że w okresie Polski Ludowej oficjalnie nauk historycznych w ogóle nie można było uprawiać. Wręcz odwrotnie: powstało wiele bardzo cennych dzieł w tym okresie. Ale były sfery zakazane; w jednych okresach szersze, do 1956 roku tak szerokie, że wykluczały w olbrzymim stopniu rzetelne badania; później te ramy były już dużo luźniejsze. Tak się dziwnie zdarzało, że w okresach, w których w innych dziedzinach humanistyki było gorzej, na przykład w socjologii, to w historii zaczynało być nieco lepiej. Różnie to bywało przez tych czterdzieści kilka lat, ale potrzeba odkłamania była i proszę pamiętać, że drugi obieg, który odegrał tak wielką rolę w naszym kraju, począwszy od roku 1976, nawet 1975, aż po rok 1989, to w dużym stopniu dzieła dotyczące historii. Niektórych najbardziej znanych autorów, jak profesora Aleksandra Gieysztora, profesor Krystyny Kersten czy profesora Tomasza Strzembosza, nie ma już niestety wśród nas, ale wielu dalej funkcjonuje w nauce historii, w życiu społecznym, w życiu politycznym. Myślę, że zarówno tym, którzy odeszli, jak i tym, którzy są dalej wśród nas i, daj Boże, będą jeszcze bardzo długo, należą się ode mnie – nie osobiście, ale jako od głowy państwa polskiego – szczególne podziękowania.
W tym czasie wykonano wielką pracę i zdołano – wprawdzie jedynie w zamkniętym obiegu, jednak z roku na rok coraz szerszym – niejedno odkłamać. Przyszła kolejna polska niepodległość, pełna polska niepodległość, po roku 1989 i wtedy Polska stanęła przed pewnymi dylematami, które wbrew pozorom miały bardzo silny związek z historią. Potrzeba transformacji – jej kształt może być dyskusyjny, ale potrzeba była zupełnie oczywista: potrzeba spojrzenia w przyszłość. To spowodowało, że niektórzy uznali, iż nadmierne myślenie o historii, a tym bardziej tak zwana polityka historyczna to rzecz co najmniej niepożądana, jeżeli nie zgoła szkodliwa. Powtarzam: przyczyny były różne. Był strach przed nacjonalizmem, w szczególności w endeckim wydaniu; strach, który – nie kryję – w jakimś zakresie podzielałem. Był strach przed ksenofobią i to też była przyczyna, choć nieuzasadniona, ale subiektywnie niektórzy mogli ją przeżywać.
Ale trzeba sobie jasno powiedzieć, że ówczesna niechęć do polityki historycznej wynikała także z innych powodów. Te powody to szczególny sposób narodzenia się Trzeciej Rzeczypospolitej. Dobrze, że narodziła się w sposób pokojowy; że przejęcie władzy przez rząd premiera Tadeusza Mazowieckiego odbyło się nawet nie bez jednego wystrzału, ale bez jednego rzuconego kamienia, bez jednej zbitej szyby. Ale tworzyło to też pewne kłopoty, w pierwszym rzędzie, jeżeli idzie o historię najnowszą, ostatnich kilkudziesięciu lat. Stąd swoiste pragmatyczne nastawienie, swoiste negowanie czegoś, co jest elementem tożsamości każdego narodu, bo historia jest elementem tożsamości, i to wcale nie zanikającym.
Jeżeli zna się Europę od strony tych, którzy nią rządzą, a mnie przypadł ten zaszczyt, pewne wyróżnienie, w udziale, to wiadomo, że narody i te wielkie, i te mniejsze chcą mieć poczucie historycznej tożsamości. Że często tworzą także coś w rodzaju mitu, mitu dotyczącego swojej historii, mitu, którego nawet pobieżna znajomość historii powszechnej nie pozwala potwierdzić. Kiedyś się na przykład dowiedziałem od pewnego bardzo ważnego w Europie premiera, że od czasów napoleońskich jego kraj nie przegrał żadnej wojny. Nie jestem historykiem, ale dobrze wiem, że przegrał w końcu XIX wieku i że to niejako oczywiste, ale to się wypiera z pamięci.
Każdy prawie naród ma swoją – według stwierdzeń jego najwyższych przedstawicieli – historię, zupełnie szczególną, i my nie powinniśmy być tu wyjątkiem. Naród może być w ogóle definiowany jako wspólnota pokoleń. Nie będę się w tej chwili zastanawiał nad tym, jaka jest właściwa definicja narodu, jestem jednak przekonany, że element pamięci, tożsamości jest elementem niezwykle wręcz istotnym. A w takim razie także i coś, co można określić jako politykę historyczną, jest potrzebne. Zdaję sobie sprawę z tego, że mogę się tu spotkać z pewnym oporem, istnieje bowiem obiektywne napięcie między pojęciem polityki a pojęciem nauki jako sposobu zdobywania i utrwalenia wiedzy. Powtarzam: rozumiem to napięcie. Rozumiem je szczególnie w świetle tego, co działo się w Polsce przez czterdzieści kilka lat, w latach 1945-1989. Można powiedzieć, że wtedy wszystko etatyzowano, a więc reakcja antyetatystyczna była reakcją naturalną, także jeżeli chodzi o ludzi nauki, środowisko, które nagle uzyskało bardzo daleko idącą autonomię. To jest wartość i przecież polityka historyczna nie oznacza takich samych poglądów wszystkich, którzy uprawiają naukę.
Polityka historyczna to tylko zespół działań, zmierzających do tego, żeby poczucie tożsamości oparte o historię – obejmującą także słabe strony, a nasza historia ma słabe strony, dobrze o tym wiemy – było własnością jak największej grupy obywateli. Żeby naród znał swoją historię, znał także powody, dla których nie ze wszystkiego może być dumny, i na przykład ponownie nie utracił niepodległości. A Polacy są dużym, historycznym narodem i mają powody do dumy. Tak rozumiem politykę historyczną; tak rozumiem politykę, która musi być też oparta na prawdzie. Stąd wspominając w tej chwili Instytut Pamięci Narodowej, nie mówię o tych dziedzinach jego działalności, które z oczywistych powodów rodzą opór u tego czy tamtego; mówię o olbrzymim dorobku historycznym ostatnich kilkunastu lat. To bardzo udane przedsięwzięcie i powinno być kontynuowane. Mamy w tej chwili nie tylko w Polsce, ale i w Europie swoisty czas muzeów; w Polsce sukcesem było Muzeum Powstania Warszawskiego. My możemy być dumni z tego powstania, z tej największej w trakcie II wojny światowej partyzanckiej bitwy, toczonej przez początkowo prawie nie uzbrojoną armię z Wehrmachtem, z oddziałami SS. Ale przecież to nie jest jedyny powód do dumy. Państwo podziemne; powstania narodowe, zacięte i powszechne, jednak w porównaniu z innymi narodami w Europie – w tym sensie, że między 1864 a 1957 rokiem, z jedną większą przerwą, w istocie co pokolenie takie powstanie się zdarzało. To wszystko też są powody do dumy. Odnosiliśmy zwycięstwa, mieliśmy też rozbudowaną naukę, sztukę.
Rzadko kiedy powołuję się w trakcie swoich wystąpień na autorytety, ale tu mogę się powołać na dwa wyjątkowo wielkie: Jana Pawła II i Prymasa Tysiąclecia, którzy mówili o potrzebie tożsamości, a więc i o potrzebie historii. I raz jeszcze chciałem powtórzyć: to nie ma żadnego związku z wolnością badań historycznych. Sądzę, że jeżeli jest jakaś w humanistyce dzisiejszej groźba dla wolności badań, to ona bierze się raczej ze swoistej potrzeby poprawności w niektórych dziedzinach; w tej chwili abstrahuję od historii. Owo poprawne myślenie tu i tam zagraża wolności nauki; często jest to narzędzie skuteczniejsze niż ołówek cenzora. I to bardzo źle, bo bez dyskusji, bez odmiennych, czasami epigońskich albo marginesowych poglądów nauka się nie może rozwijać – to jest pewne. Ale nie polityka historyczna jest tutaj zagrożeniem.
I w końcu kilka słów o edukacji historycznej, która z polityką historyczną jest ściśle związana. Mam nadzieję, że informacje dotyczące ograniczenia wymiaru nauczania historii są nie do końca prawdziwe. W naszym kraju wiedza o historii, jeśli idzie o wiedzę potoczną, jest wiedzą, którą trzeba uznać za ograniczoną. Jest kilka symboli znanych także na potocznym poziomie: wybuch II wojny światowej, Katyń, z odległej przeszłości bitwa pod Grunwaldem, w jakimś zakresie Wiedeń, wojny napoleońskie, powstanie kościuszkowskie. Ale nie jest ich wiele, choć nasza historia jest bardzo bogata. Powinno być ich więcej, stąd mój postulat, aby w ramach rozbudowy szkolnictwa od podstawowego aż po licea raczej zwracać więcej uwagi na historię niż dotąd, a nie na odwrót. To pewne, że taka jest potrzeba, i ta potrzeba jest szczególna właśnie w Unii Europejskiej i w NATO. Bo, jak wspominałem wcześniej, tam się o własnej historii nie zapomina; nie znam tego rodzaju przypadków. Jeżeli ktoś sądzi, że droga, którą idziemy, jest drogą do europejskiego narodu, to niech orzeczenia niemieckiego Trybunału Konstytucyjnego, który jest organem największego państwa w Europie i największego narodu w Europie, będą pewnym otrzeźwieniem. Takiej drogi po prostu nie ma; nie wiem, co będzie za kilka pokoleń, ale dziś jej nie ma.
A więc umacniajmy edukację, oczywiście także w zakresie historii powszechnej, nie tylko historii naszego kraju, nie omijając tego, co było naszą słabością. Nie warto tego omijać, ale też nie warto z siebie zawsze robić ofiary. Jeżelibym chciał odpowiedzieć na pytanie, co moi partnerzy z Rady Europejskiej, czyli rady szefów państw i rządów, wiedzą na temat historii naszej ojczyzny, to jest to, że była ofiarą. Muszę powiedzieć, że nie do końca mi to odpowiada. Tak, zdarzało się, że byliśmy ofiarą. Ale to nie wyczerpuje naszych dziejów, trwających już blisko 1050 lat, jeśli przyjmiemy początek panowania Mieszka I na rok 960. I my, Polacy, powinniśmy o tym wiedzieć – nie tylko na poziomie profesjonalnych historyków, nie tylko na poziomie tych, których bardzo interesuje historia, ale także na poziomie przeciętnego człowieka, który coraz częściej ma wykształcenie wyższe, a jeszcze dużo częściej ma wykształcenie średnie na poziomie maturalnym. Oczywiście to jest rola szkoły w olbrzymim stopniu; wypada powiedzieć, że i rola rodziny, ale rodziny nie zawsze to zadanie są w stanie wypełnić; to w stosunku do olbrzymiej części naszych rodaków jest też rola Kościoła. Ale szkoła, a więc i państwo ma tu w dalszym ciągu zadania szczególne. Historycy zawodowi mogą się przyczynić i przyczyniają się do tego, żeby jakość wykonywania tych zadań była odpowiednia. I tego przede wszystkim obecnym tutaj profesorom historii, doktorom, a także osobom, które są członkami Polskiego Towarzystwa Historycznego, chciałem na najbliższe lata najszczerzej życzyć, powtarzając raz jeszcze, że to są również dobre życzenia dla naszego kraju.
Wystąpienie na XVIII Powszechnym Zjeździe Historyków Polskich, 17 września 2009 roku w Olsztynie