Tęsknię za Władkiem…

Faktoria „U Dziwisza”, Kazimierz nad Wisłą, lipiec 2006 (fot. Agnieszka Maczkowska /ze zbiorów B. Stasiak)

Tęsknię za Władkiem…

Władysław Stasiak

Tęsknię za Władkiem. Tak mocno, jak jeszcze za nikim nie tęskniłem. Nigdy nie wyobrażałem sobie, że śmierć człowieka tak może mnie dotknąć, tak zasmucić, obudzić we mnie takie poczucie pustki i wzbudzić takie refleksje.

Jestem przecież twardzielem, co niejedno w życiu widział i z niejednego pieca chleb gorący jeszcze wybierał gołymi rękami. Władek nie należał do mojej rodziny, a poznałem Go niespełna osiem lat temu. Dlaczego więc tak boli? Dlaczego od jego śmierci „nic mi się nie chce”? Dlaczego nocą – kiedy śpią moje kobiety – siedzę na balkonie i gadam do niego, pytając – trochę bez sensu – co mam ze sobą teraz zrobić. Dlaczego mam pretensje do Pana Boga, że go zabrał?

Czy dlatego, że dał mi pracę i zapewniał dobre zarobki? Czy dlatego, że straciłem mentora i opiekuna, który kiedyś dostrzegł mnie i zaufał, a gdy zaszła potrzeba, podał mi ,,dłoń pomocną”? Czy dlatego, że potrafił mobilizować mnie i motywować jak nikt inny? Czy dlatego, że pozwalał mi na wiele i nie pozbawiał mnie niezależności? Czy dlatego, że miał ogromne poczucie humoru i rozumiał moje (dość specyficzne)? Czy dlatego, że był dobrym i ciepłym człowiekiem, że miał w sobie wiele dostojeństwa, a jednocześnie nic z dostojnika?

Tak! Właśnie dlatego! Osiem lat temu Władek – absolwent renomowanej uczelni, Wiceprezydent Warszawy zaufał człowiekowi, którego nie znał, a który stanął przed nim w pożyczonym garniturze i zapewne z niezbyt mądrą miną. Nie wiem, co we mnie dostrzegł, ale dostałem pracę i chyba najlepszego przełożonego, jakiego dotychczas miałem. Przełożonego, który zapewnił mi nie tylko stanowisko i wynagrodzenie, ale także poczucie bezpieczeństwa. Przełożonego, na którego zawsze mogłem liczyć.

Władek potrafił. Potrafił mnie, ,, zwykłego zjadacza chleba w anioła przerobić”. Nie chodzi o to, że uważam się za anioła, a o to, że Władek mnie – produkt polskiej, socjalistycznej rzeczywistości (czyli koncertowego obiboka i wirtuoza pracy pozorowanej), a na dodatek dotkniętego w stopniu pewnym zespołem ADHD (tak twierdzi moja żona, a ona się zna) natchnąć (bo nie zmusić) do pracy uczciwej i chyba efektywnej i spowodować jeszcze, bym się z tego cieszył, ba – nawet bym był z tego dumny!

Potrafił, sam będąc wzorowym urzędnikiem, zrozumieć moją niechęć do tego zajęcia i pozwalał mi, w granicach przyzwoitości oczywiście, na stosowanie metod niekonwencjonalnych, na rzeczy niekoniecznie mieszczące się w kanonach pracy urzędniczej.

Władek miał ogromne poczucie humoru i to na dodatek jakoś współgrające z moim (nieco specyficznym, żeby nie powiedzieć, że o charakterze chuligańskim). Pamiętam, jak śmiał się oczami, a jednocześnie groził mi paluchem gdy w obecności Radnych Miasta Stołecznego Warszawy zaproponowałem, by hymnem rzeczonej Rady ustanowić piosenkę Kazika ,,Prohibicja” (Radni tekstu nie znali chyba, ale Władek znał). Z kolei, gdy opowiadałem mu o jednym z pracowników, dla którego chciałem pozyskać nagrodę, czy podwyżkę – mówiłem, że trzeba mu dać, bo to bardzo porządny urzędnik – usłyszałem tekst z Barei: ,,Trudno, co robić”….

Władek chodził piechotą, bo lubił, a nie dlatego, że mogli to uwiecznić fotoreporterzy. Stał, gdy zabrakło krzeseł dla kombatantów zaproszonych na jakąś uroczystość, mało tego – potrafił zmusić różnych oficjeli, by i oni oddali swoje miejsca – uważał bowiem, że to kombatanci są ważni, a nie on czy jacyś inni urzędnicy. Gdy wybuch zniszczył budynek w Warszawie, a ludzi ewakuowano na ulicę, kazał ich przewieźć w tempie błyskawicznym do biur miejskich i za własne pieniądze (bo jak często w urzędzie powstał spór kompetencyjny z jakiego funduszu należy skorzystać) kupił im gorące napoje i prowiant. I to było zachowanie autentyczne i spontaniczne, a nie – jak bywa u dostojników – wyrachowane i starannie wyreżyserowane. Bo taki był Władzio właśnie …

Czas jakiś temu zadzwonił do mnie jeden z kombatantów – pan Janek z podsuwalskiej wioski i płakał mi w słuchawkę: ,,Boże! Boże! Kto się teraz nami zajmować będzie?! Kto się o nas upomni!? Sierotami się zostaliśmy!”. Tak, panie Janku, i Pan, i ja jesteśmy po Władku sierotami, choć wierzę, że patrzy na nas z góry i mówi, jak mawiał zawsze : ,,Damy radę Panowie! Damy radę!”.

Bartłomiej Rychlewski

wladyslawstasiak.pl