fot. Muzeum Historii Polski
Odszedł najlepszy z nas
Tomasz Merta
Ostatni raz rozmawialiśmy telefonicznie. Mówiliśmy o kilku ważnych sprawach, których miał dopilnować w Ministerstwie. Tomek prosił mnie o nowy egzemplarz tomu esejów o konfederacji barskiej. W tym, który mu dostarczyłem tydzień wcześniej, brakowało jednej składki. W książce był jego szkic o „Listopadzie” Rzewuskiego, ostatni tekst, jaki opublikował. Skupiają się w nim najważniejsze wątki zainteresowań Tomka. Henryk Rzewuski to jeden z wybitnych pisarzy romantyzmu, a literatura romantyczna była najbardziej chyba cenioną przez mojego przyjaciela. Rzewuski, tak jak Tomek, był konserwatystą. Artykuł dotyczył pierwszej Rzeczypospolitej, a Tomek żył jej ludźmi i sprawami. I wreszcie autor dotykał w nim wątku jak najbardziej współczesnego, czyli napięcia pomiędzy tożsamością i nowoczesnością. Tomek był przecież człowiekiem czerpiącym natchnienie z przeszłości, ale zupełnie nie miał umysłowości antykwarycznej czy anachronicznej, doskonale rozumiał wyzwania współczesności.
Miałem zaszczyt przyjaźnić się z Tomkiem przez ponad dziesięć lat. Zawsze go ceniłem, jednak dopiero teraz uświadamiam sobie, że on był najlepszym z nas. Pamiętam, że poznaliśmy się pod koniec lat 90. Zbliżyły się wówczas do siebie dwa środowiska – „Kwartalnika Konserwatywnego” z Kazimierzem Ujazdowskim, Rafałem Matyją i ze mną oraz Warszawskiego Klubu Krytyki Politycznej z m.in. Dariuszem Karłowiczem, Dariuszem Gawinem, Markiem Cichockim i Tomaszem Mertą. Oba środowiska miały wiele wspólnego, ale nasze było nastawione bardziej praktycznie, na kwestie ustrojowe, państwowe i zainteresowane udziałem w realnej władzy, a Klub skupiał się na zagadnieniach bardziej teoretycznie. Interesowała ich historia idei i filozofia polityczna. W obu nie brakowało ciekawych osobowości. Tomek bardzo szybko stał się osobą łączącą obie grupy. Stało się tak trochę dlatego, że łączył umiejętność posługiwania się językiem akademickim ze zdolnością trzeźwej obserwacji, a trochę, ponieważ był najskromniejszym z nas. Nigdy nie wysuwał się na pierwszy plan, nie potrzebował dowartościowania funkcjami i zaszczytami. Był skoncentrowany na swojej pracy, bliskich, nastawiony na drugiego człowieka.
W roku 2000 ktoś musiał przejąć „Kwartalnik Konserwatywny”. Rafał Matyja wyprowadzał się do Nowego Sącza, Kazimierz Ujazdowski został Ministrem Kultury i Dziedzictwa Narodowego, a ja już od jesieni 1997 byłem wyłączony z prac redakcyjnych. Tomek był najlepszy do tego zadania. To była kwestia nie tylko intelektualnego przygotowania, ale też wrażliwości, która sprawiała, że ludzie rozumieją się w pół słowa. Wkrótce wciągnęliśmy go również do prac ministerialnych, został najpierw doradcą ministra, a potem znakomitym szefem Instytutu Dziedzictwa Narodowego. To było przekroczenie Rubikonu, przejście od teorii do praktyki państwowej i politycznej. Waham się przy stawianiu słów „praktyki politycznej”, ponieważ Tomek nigdy nie był nigdy członkiem jakiejś partii. Był i pozostał człowiekiem polityki jako służby polis, służby państwu, w której jego sympatie były skierowane na prawo, był bez wątpienia konserwatystą, ale nigdy nie obniżyły się do poziomu uczestnika wojen plemiennych, w którym lojalności partyjne czy osobiste byłyby ważniejsze od misji publicznej.
Tomek starał się godzić zaangażowanie publiczne z pracą intelektualną. Na początku 2005 r. razem zredagowaliśmy zbiór esejów „Pamięć i odpowiedzialność”. Stał się on publikacją programową, definiującą zasady i wyzwania polskiej polityki historycznej i stanowił później kredo działalności publicznej Tomka (i nie tylko jego). Miał możliwość realizować je, kiedy po zwycięskich dla PiS-u wyborach 2005 r. został wiceministrem kultury i pozostał na tym stanowisku w rządzie PO-PSL.
Tomek zawsze łączył ludzi i tę cechę zachował również wówczas, kiedy dochodziło do napięć politycznych czy środowiskowych. Wiedział, czego chce, ale wysłuchiwał z zainteresowaniem cudzych racji i był otwarty na konstruktywne rozwiązania. Starał się dyskretnie moderować napięcia, kiedy spod wpływu Kazimierza Ujazdowskiego emancypowało się środowisko „muzealników”. Był mile widzianym gościem i partnerem do narad na najwyższym szczeblu w sprawach dotyczących polityki historycznej, dziedzictwa narodowego i ochrony zabytków zarówno w Kancelarii Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, jak i Kancelarii Premiera Donalda Tuska. Potrafił utrzymać zaufanie zarówno Kazimierza Ujazdowskiego, jak i drugiego ministerialnego szefa Bogdana Zdrojewskiego, nawet gdy doszło pomiędzy nimi do publicznych kontrowersji, chociaż bez wątpienia bardziej identyfikował się z poglądami pierwszego.
Tomek był w każdym calu profesjonalistą. Problem wielu ludzi władzy polega na tym, że nie do końca są na swoim miejscu. Albo mają zbyt wygórowane ambicje i traktują aktualną działalność jako przejściową, albo nie dorastają do pełnionych funkcji – nie obejmują ich intelektualnie, mają poważne braki wykształcenia czy warsztatu. Zdarzają się wybitni ludzie, na wysokich stanowiskach, którzy nie potrafią zrozumieć prostej umowy. Inni z kolei stają się ministrami i liderami politycznymi, ale ich horyzonty umysłowe nie przekraczają możliwości policzenia środków, którymi dysponują. Tacy ludzie obstawiają się często gadżetami władzy, nie potrafiąc jej sprawować. Tymczasem Tomek był właśnie na swoim miejscu – łączył umiejętność rozmowy na najwyższym poziomie intelektualnym, świetnego rozumienia celów strategicznych i taktyki swoich działań z umiejętnością przeczytania umowy czy faktury albo odróżnienia człowieka, który ma ważną sprawę, od naciągacza. Dzięki temu potrafił oddzielić sprawy ważne od drugorzędnych, szybko podejmował decyzje, wiedział co z kim i jak należy ustalić.
Tomek był współautorem koncepcji Muzeum Historii Polski, nieustannie o tym projekcie dyskutowaliśmy, uczestniczył w naszych przedsięwzięciach, wspierał nas i wspomagał w sytuacjach kryzysowych. Zastanawialiśmy się nad kwestiami programowymi, architekturą, nad sprawami finansowymi. Sądziliśmy, że sami tworzymy to Muzeum. Nie wiedzieliśmy, że jego program został już za nas napisany… Parę tygodni przed obchodami katyńskimi zaglądałem do tomu Herberta, ulubionego poety naszego pokolenia. Dopiero jednak po 10 kwietnia dotarły do mnie słowa „ocalałeś nie po to aby żyć / masz mało czasu trzeba dać świadectwo”.
Egzemplarze tomu o konfederacji barskiej przywiozłem w niedzielę 11 kwietnia do Tomka żony, Magdy.
Robert Kostro
„Nieodzowność konserwatyzmu. Księga pamięci Tomasza Merty” publikacja Muzeum Historii Polski i Teologii Politycznej, Warszawa 2011.