Msza św. w Kaplicy Prezydenckiej, 27 lutego 2010 (fot. ze zbiorów Anny Pawlak)
Chrystus w sutannie
ks. Roman Indrzejczyk
W lodówce puste półki. Szukam, zaglądam głębiej. To, co uda się znaleźć, to cienka tabliczka gorzkiej czekolady. A gdy dzwoniłam, twierdził, że wszystko ma i niczego nie potrzebuje. Nawet wtedy, gdy jest chory, nie absorbuje sobą. Uważa, że nie wypada prosić kogoś o zrobienie zakupów. Z trudem się zgadza, by wykupić mu leki i przynieść ze sklepu bułki i masło. Leżenie w łóżku też przychodzi mu trudno, ale stara się i choruje – tylko dzień-dwa. Wylicza: jutro mam ważne spotkanie (ktoś prosił o rozmowę), w piątek nabożeństwo ekumeniczne, w sobotę rano spowiadam, potem chrzest (wnuki moich wychowanków), a wieczorem ślub (dzieci moich wychowanków). W niedzielę – msza o 13 w kaplicy prezydenckiej, a wieczorem obiecałem wpaść do siostry. Jego telefon dzwoni kilka razy w ciągu godziny. Jak tu chorować?
Chrztu i ślubu udzielił. Na weselu tańczył do białego rana – zawstydzał młodych kondycją, radością, pogodą ducha.
W niedzielę był nieco słaby, ale tylko wnikliwy obserwator mógł zauważyć zmęczenie na jego twarzy, niewyspanie. Był obecny – tak jak zaplanował – w kaplicy, ale podczas mszy zasłabł. Prezydent osobiście zawiózł swojego kapelana do szpitala. Znał go dobrze, wiedział, że on sam zbagatelizuje ten sygnał. To jego ciało odmówiło posłuszeństwa, on sam psychicznie wciąż czuł się na siłach. Tak bardzo był dla innych, że nie zważał na siebie.
I znowu potrzeba leczenia zahamowała codzienne działanie. Był dzielny, cierpliwie znosił zabiegi lecznicze. Na nic się nie skarżył.
Gdy tylko wyzdrowiał – znów ruszył do ludzi, do pracy i …w ukochane góry.
Wszyscy, którzy doświadczyli jego obecności, nie pozostawali obojętni. Jeśli nasze życiowe ścieżki przecięły jego drogę – zawsze pozostał po tym spotkaniu ślad.
Pokazywał nam, jak pogodnie żyć w szarości naszej egzystencji.
Nosił w sobie prawdziwą, głęboką radość istnienia. Czerpaliśmy z niej wszyscy z nim obcujący. Każdy przy nim czuł się po prostu dobrym człowiekiem.
To sprawiało, że pragnęliśmy być lepsi. Nigdy nie absorbował nas swoim człowieczeństwem. Kochał nas, nie oceniał, opiekował się nami, był uważny, obecny w naszym życiu, wybaczający.
Przemieniał nas swoim istnieniem.
Dany był nam zaprawdę Chrystus w sutannie.
Agnieszka Ziołkowska
Tekst z 15 kwietnia 2010 roku, ze zbiorów Agnieszki Ziołkowskiej