Ksiądz Roman z zapuszczoną brodą po wprowadzeniu stanu wojennego, na wzór proroków ze Starego Testamentu na znak żałoby, 1982-1983 (fot. ze zbiorów Anny Pawlak)
Dżentelmen we flanelowej koszuli
ks. Roman Indrzejczyk
Było to chyba latem roku 1986. W styczniu 1982 roku, za działalność związkową w „Solidarności” Mazowsze zostałem deportowany z Polski. Przez pewien czas japońskie Centrale Związków Zawodowych finansowały moje podróże do Europy, bym zgodnie z wolą Tymczasowej Komisji Koordynacyjnej mógł uczestniczyć w pracach Biura Koordynacyjnego NSZZ „Solidarność” za Granicą z siedzibą w Brukseli, kierowanego przez Jerzego Milewskiego. Centrale Związkowe opiekowały się mną do 1983 roku. Później, poza wsparciem moralnym oraz poparciem statutowym ze strony Międzynarodowej Konfederacji Wolnych Związków Zawodowych, przestano uznawać za celowe dalsze moje wyprawy do Europy. W tej sytuacji podjąłem pracę pilota japońskich zorganizowanych grup turystycznych. Była to dla mnie okazja do krótkich spotkań ze strukturami, które popierały „Solidarność” w Europie.
Początkowo Bruksela nie leżała na trasie wycieczek japońskich grup, jednak przynajmniej dwukrotnie udało mi się zorganizować wszystko tak, by spotkać się z Jerzym Milewskim w Paryżu. Potem zaś Agencja, od której brałem zlecenia, odkryła linię lotniczą belgijskiej Sabeny i już kilka razy w roku mogłem przebywać na krótko w Biurze Solidarności przy Joyeuse Entrée 9. Opuszczałem na 2-3 godziny moich klientów, nad którymi sprawowałem pieczę, pod różnymi pretekstami. Spotykałem się wtedy z Mirosławem Chojeckim, wymienialiśmy informacje i ustalaliśmy kolejność działań.
Na jednej z takich tras, która – o ile pamiętam – przebiegała z Rzymu, przez Wenecję, Mont Blanc, Monachium, Paryż do Londynu (w ciągu 12 dni, sic!), zatrzymaliśmy się w Wenecji. Tego dnia zwiedzaliśmy pl. św. Marka. Zaczęliśmy od Palazzo Ducale, po czym weszliśmy do Bazyliki Św. Marka. W pewnej chwili, w lewej nawie Bazyliki usłyszałem rozmowę w języku polskim.
Oto nieznajomy, słusznego wzrostu pan w średnim wieku o szlachetnych rysach twarzy, we flanelowej koszuli wyjaśniał, pochyliwszy się nad grupką zasłuchanych pań, ikonografię jednego z najcenniejszych dzieł sztuki europejskiej – XIII-wiecznej mozaiki na plafonie kopuły Bazyliki Świętego Marka. Ponieważ w Polsce studiowałem historię sztuki, z ciekawością przysłuchiwałem się temu wykładowi, który świadczył o tym, iż mówca ma bardzo głęboką wiedzę w tej dziedzinie.
Zaintrygował mnie dżentelmen we flanelowej koszuli, więc powiedziałem japońskiemu przewodnikowi, który nas oprowadzał, że na chwilę go opuszczę i dołączę z powrotem do grupy przy wyjściu z Bazyliki. Podszedłem. Dokładnie nie pamiętam, od czego zacząłem rozmowę. Może spytałem po polsku – Czy Państwo nie potrzebują przewodnika? Pan we flanelowej koszuli przyglądał mi się przez chwilę uważnie i powiedział – A ja wiem, kim pan jest, pan mieszka w Polsce. Po mojej twierdzącej odpowiedzi mówił dalej – Mieszka pan w Warszawie, na Żoliborzu, przy ulicy Śmiałej. Ma pan żonę Agnieszkę, syna Tomoho, i córkę Julię. Jestem pańskim proboszczem.
Czas miałem bardzo ograniczony, zamieniliśmy wtedy zaledwie kilka słów o mojej rodzinie, którą zostawiłem w Polsce. Po „okrągłym stole” przywrócono mi kartę stałego pobytu i mogliśmy częściej spotykać się z moim Proboszczem. Spotykaliśmy się to w zakrystii, to w jego mieszkaniu, w którym każde wolne miejsce wypełniały książki, ale najczęściej po prostu na ulicy, gdy wymienialiśmy poglądy o aktualnej sytuacji.
Kościół Dzieciątka Jezus przy ulicy Stefana Czarnieckiego 15 charakteryzuje się tym, że jego fasada zlewa się z fasadami sąsiednich kamienic. Nawa główna natomiast jest rozległa, za nią mieści się jeszcze zakrystia i sala spotkań na piętrze. Trzy niezależne wejścia – jak słyszałem – ochroniły kiedyś kościół przed pożarem, który miało rozniecić SB. Chyba właśnie dzięki rozwiązaniom architektonicznym nie doszło do nieszczęścia. Ksiądz Roman uosabiał też charakter tego kościoła. Z pozoru prosty, skromny, nie afiszujący swojego charyzmatu na zewnątrz, jednak wewnętrznie bardzo bogaty, obdarzony wieloma zainteresowaniami i wiecznie ciekawy ludzi. Przyjmował każdego i nikogo nie osądzał. Nie byłem niestety obecny, gdy organizował spotkania Komitetu Obywatelskiego przy Przewodniczącym Lechu Wałęsie, w których brali udział mój teść Juliusz Żuławski, Władysław Bartoszewski, Andrzej Bocheński, Artur Międzyrzecki, Jacek Kuroń, Adam Michnik, Zbigniew Bujak, znani aktorzy, reżyserzy, ludzie kultury i wielu, wielu innych, których nazwisk tutaj wymienić nie zdołam. Kiedy po latach pozwolono mi wrócić do Polski, do domu, rozpoczynały się właśnie obrady przy okrągłym stole, natomiast spotkania Komitetu przeniesiono na ulicę Żytnią. Jednak z kościołem Dzieciątka Jezus zawsze kojarzyć mi się będą politycznie neutralne kazania Księdza Romana, mimo jego głębokiego zaangażowania w sprawy „Solidarności”, mimo corocznych Mszy Świętych w intencji Gajki Kuroniowej.
Byłem poruszony jego działalnością ekumeniczną. To on pierwszy wprowadził do naszego kościoła parafialnego wspólne nabożeństwa judeo-chrześcijańskie pod wezwaniem „Radość Tory”, wspólne Msze Święte, w których mogli brać udział pastorzy i wierni kościołów protestanckich oraz ojcowie cerkwi prawosławnej i grekokatolickiej. Pamiętam jak wszyscy byliśmy wstrząśnięci, kiedy na ścianach domów na Żoliborzu Oficerskim pojawiały się podłe napisy o treściach antysemickich skierowane przeciwko Księdzu Romanowi. Przyjaźnię się ze Stanisławem Krajewskim, Przewodniczącym Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów i jego żoną Moniką od kilkudziesięciu lat. Tak więc zdaję sobie sprawę z trudności, z jakimi musiał zmierzyć się ksiądz Roman, będąc Członkiem Zarządu tej Rady.
Wzruszające było dla mnie, Japończyka to, że Ksiądz Roman uważał, iż każde dziecko ma prawo być ochrzczone, bez względu na zapatrywania rodziców. Podobnie akceptującą postawę przejawiał wobec młodych par, które prosiły o sakrament ślubu w kościele Dzieciątka Jezus. Nigdy nie robił trudności. Także moja żona z wdzięcznością wspomina tego Kapłana, który pierwszy przyczynił się do jej powrotu do Kościoła.
Pomimo tragicznej śmierci Księdza, pamięć o nim we mnie będzie zawsze kojarzyć się z letnim, słonecznym dniem w Wenecji, z zapachem włoskich lodów i z przepiękną mozaiką w Bazylice św. Marka.
Yoshibo Umeda
10 kwietnia 2010
Wspomnienie z książki „Ze śmiercią nie można się umówić. Wspomnienia o ks. Romanie Indrzejczyku”, Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Francuskiej, Warszawa 2010, s.53-56