Autobiografia – nic do ukrycia, czyli wszystko o mnie

fot. ze zbiorów Małgorzaty Sekuły-Szmajdzińskiej

Autobiografia – nic do ukrycia, czyli wszystko o mnie

Jerzy Szmajdziński

Młodość

Urodziłem się we Wrocławiu, 9 kwietnia 1952 roku. To była środa Wielkiego Tygodnia, przygotowania do świąt szły pełną parą, a tu masz babo placek, znaczy dziecko. Ani posprzątać, ani co upiec, bo ja byłem najważniejszy pierworodny syn Henryka i Heleny Szmajdzińskich, Jerzy Andrzej. Jakoś jednak rodzice dali sobie radę i wtedy ze świętami i potem – przez wszystkie późniejsze lata. Podobno w tradycji chrześcijańskiej środa, tak jak poniedziałek i wtorek Wielkiego Tygodnia, to dni w szczególny sposób poświęcone pojednaniu. Może to tłumaczy moją skłonność do dialogu, kompromisu, do rozmowy? Nie znam się na Wielkim Tygodniu, więc nie będę się mądrzył. Ja uważam, że mój charakter, poza rodzinnym domem, w znacznym stopniu ukształtował Wrocław. Po prostu. Piękny, wspaniały Wrocław. (…)

Polityka

Polityka, działalność społeczna, były moim żywiołem właściwie od zawsze. Zawsze coś organizowałem, w czymś uczestniczyłem. Na studiach trafiłem na grupę studentów z akademika „Klasztor”. Nazywano ich jednoznacznie: „czerwoni”. Interesował ich marksizm, cechowało krytyczne podejście do rzeczywistości. Ale grali również w koszykówkę, stąd mój pierwszy kontakt z nimi był ułatwiony. Byłem bowiem grającym kierownikiem koszykarskiej drużyny AZS. Dobry kierownik drużyny stał się szefem klubu studenckiego „Simplex”, a sprawny szef klubu studenckiego został szefem Socjalistycznego Związku Studentów Polskich na wrocławskiej Akademii Ekonomicznej. Szybko dostałem propozycję pracy w studenckiej centrali wojewódzkiej – gdzie zajmowałem się sprawami organizacyjnymi i w centrali federacyjnej ruchu młodzieżowego, gdzie zajmowałem się propagandą i kulturą. Odpowiadałem za klub Piwnica Świdnicka. Nie chciałem jednak zamykać się wyłącznie w studenckim kręgu. Cokolwiek by mówić, to studia są swego rodzaju inkubatorem, a mnie ciągnęło do „prawdziwego” życia, dlatego z ruchu studenckiego przeszedłem do młodzieżowego ruchu robotniczego, do młodych robotników. Zostałem dobrze przyjęty. Wybrałem ZSMP.

Choć wiedziałem, że Polska po Sierpniu nigdy nie będzie już taka sama, jak przed Sierpniem, że zmiany są konieczne, to nie czułem potrzeby wiązania się z „Solidarnością”. Byłem zwolennikiem zmian, ale w miarę możliwości realizowałem je w ramach struktur, do których należałem. Stworzyliśmy program Młodzi w Reformie, pokazywaliśmy nieefektywność kolejnych, nerwowo wprowadzanych reform gospodarczych. Mieliśmy dobry kontakt w zakładach pracy. Dużo dyskutowaliśmy, o historii też. Wydawaliśmy zeszyty historyczne kierowane do naszych członków i środowiska historycznego. Katyń nie był dla nas białą plamą.

Partia

Przed 1989 byłem szefem Zarządu Głównego Związku Socjalistycznej Młodzieży Polskiej. Naturalną drogą wstąpiłem do PZPR, w latach 1989-1990 byłem kierownikiem Wydziału Organizacyjnego KC PZPR. Kto pamięta tamte czasy, to wie, jak bardzo ważne było to stanowisko. Wydział Organizacyjny KC, to kadry i olbrzymie wpływy w partii i w państwie. Postawienie tam kogoś tak młodego, jak ja wtedy, było znakiem czasów, czymś wcześniej nie do pomyślenia. Byłem więc żywym dowodem, że partia, choć ciągle ta sama, nie była już taka sama. Długo się jednak tym kierownikiem nie nabyłem, gdyż dogoniła mnie Historia. Polska Ludowa dożywała swych dni, a wraz z nią PZPR. Poczytuję sobie za zaszczyt, a poniekąd i za zasługę, że pośród innych niespokojnych partyjnych duchów, pośród tych, którzy byli drożdżami tej organizacji, byłem i ja – byłem współzałożycielem i od początku byłem w Socjaldemokracji Rzeczpospolitej Polskiej. Od początku jestem także w Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Mogę się pochwalić, że brałem osobisty i czynny udział we wszystkich procesach i inicjatywach, które zmieniały polską lewicę w nowoczesne, europejskie środowisko polityczne.

Sejm

Pierwszy raz posłem na Sejm byłem jeszcze w tamtej Polsce. Był to Sejm IX kadencji. Na listy partyjne do Sejmu „kontraktowego” nie zostałem wpisany. Widocznie nie wszystkim w PZPR podobały się eksperymenty z młodymi. W każdym razie nie ze wszystkimi młodymi jak leci. Jednak wkrótce i to się zmieniło. Od roku 1991 jestem wybierany w wolnych, powszechnych wyborach: w 1991, 1993, 1997, 2001 i 2005. W wyborach parlamentarnych w 2007 zostałem posłem po raz siódmy. W okręgu jeleniogórsko-legnickim zdobyłem 42 724 głosy. W Sejmie pełniłem różne funkcje – od prostego posła, przez szefa klubu parlamentarnego, do wicemarszałka Sejmu. To, że jestem tak długo posłem z okręgu jeleniogórsko-legnickiego, to moja największa satysfakcja. Myślę sobie, że dobrze zapisałem się w ludzkiej pamięci, skoro ciągle na mnie stawiają i ciągle na mnie liczą. Dla polityka to wielka sprawa.

Wojsko

Jeśli chodzi zaś o działalność na stanowiskach państwowych, to najwięcej satysfakcji miałem jako Minister Obrony Narodowej. Wojsko lubię od zawsze i bez kokieterii, z serca mogę powiedzieć, że kocham je. Mam wielką satysfakcję z pełnienia funkcji szefa MON-u w rządach Leszka Millera i Marka Belki, choć początki były nadspodziewanie trudne.

Gdy w listopadzie 2001 roku zostałem ministrem, Polska była w NATO już dwa lata (od 12 marca 1999 r.), a cały świat od ponad miesiąca analizował skutki tragicznych wydarzeń 11 września 2001 r. (terrorystyczny atak na World Trade Center oraz Pentagon). Przed polskimi siłami zbrojnymi oraz szeroko rozumianym systemem obronnym państwa pojawiły się zatem nowe wyzwania – żeby było trudniej, wojsko znajdowało się, mówiąc kolokwialnie, „w oku cyklonu” – chaotyczna restrukturyzacja Sił Zbrojnych RP doprowadziła do likwidacji wielu związków taktycznych i garnizonów. I choć ta operacja prowadzona była pod hasłem podnoszenia zdolności bojowych Wojska Polskiego, to efekty często były odwrotne od zamierzonych. (…)

Nie można było czekać ani chwili dłużej, potrzebne były rozwiązania systemowe, nadzwyczajna sytuacja wymagała nadzwyczajnych rozwiązań. Wszelkie kompetencje związane z budżetem, zakupem nowoczesnego sprzętu i uzbrojenia, modernizacją posiadanego przez wojsko wyposażenia, współpracą z przemysłem obronnym, inwestycjami wojskowymi oraz inżynierią finansowania, zostały skoncentrowane w pionie zastępcy ministra obrony narodowej. Wewnątrz MON, pion ten w sposób świadomy uzyskał najsilniejszą pozycję. To rozwiązanie, które nie występowało ani wcześniej, ani też później się nie powtórzyło, okazało się efektywne. Pozwoliły skoncentrować działania i środki na technicznej modernizacji wojska. Przełamanie niemocy i regresu w tej dziedzinie, to wielka, nie do przecenienia zasługa szefa tego pionu, mojego zastępcy i przyjaciela, Janusza Zemkego. (…)

Wielkim osiągnięciem resortu, czyli – mówiąc mniej skromnie – moim i moich współpracowników, było rozstrzygnięcie przetargów na nowoczesny sprzęt i uzbrojenie, konieczne ze względu na interoperacyjność naszej armii z siłami NATO oraz zdolność do działania Sił Zbrojnych RP na współczesnym i przyszłym polu walki.
To my zakończyliśmy i podpisaliśmy wiecznie dotąd rozgrzebane, umowy na dostawy:
•    48 samolotów wielozadaniowych F-16,
•    690 Kołowych Transporterów Opancerzonych „Rosomak”,
•    264 wyrzutni przeciwpancernych pocisków kierowanych „SPIKE”,
•    nowoczesnej generacji łączności radioliniowej.
(…)

Skoro tyle miejsca poświęciłem uzbrojeniu wojska, to muszą dodać, że za jeden z sukcesów poczytuję sobie umowę o wojskowej współpracy naukowo-technicznej między Polską i Rosją, którą podpisałem z ministrem obrony narodowej Rosji Siergiejem Iwanowem. Polska przez 15 lat nie miała takiej umowy. (…)

A propos zapóźnień – choć wydaje się to niemożliwe, to w chwili mojego przyjścia do MON obowiązywała ustawa o służbie żołnierzy zawodowych pochodząca z lat 70.! Nikt nie miał odwagi zabrać się za ten problem. A przecież taka ustawa to fundament wojska. Ja i moja ekipa odważyliśmy się. Nowa ustawa, którą z naszej inicjatywy przyjął najpierw rząd, a potem Sejm, likwidowała liczne absurdy finansowe, wprowadzała tożsamość stopnia i stanowiska, wprowadzała kadencyjność na stanowiskach, określała, że oficer musi mieć wyższe wykształcenie, że nie może być członkiem rad nadzorczych, że nie może ubiegać się o godność posła lub senatora. Po naszym odejściu poluzowano te rygory, być może ku zadowoleniu niektórych żołnierzy, ale w moim przekonaniu z niewątpliwą stratą dla armii i klarowności ról społecznych. Oficer może więc mieć tylko licencjat, na powrót może być członkiem rad nadzorczych i może startować w wyborach parlamentarnych. Uważam, że jest to obniżenie standardów i ustawowe zakłócenie apolityczności wojska.

Inny problem, z którym musieliśmy się zmierzyć, to Wojskowe Służby Informacyjne. Oczywiście znałem wszystkie zastrzeżenia do tych służb, ale z drugiej strony nie mogłem nie przyjmować do wiadomości, że była to służba bardzo dobra, doskonale notowana we wspólnocie wywiadowczej. Wszyscy moi poprzednicy chodzili jednak koło niej jak pies koło jeża – zafascynowani, ciekawi, ale ze strachem w oczach. Uznałem, że likwidacja WSI byłaby dla wojska większą szkodą niż pożytkiem. Ważąc więc wszystkie za i przeciw, postanowiliśmy rozwiązać problem przy pomocy prawa. Chodziło o to, by jasno określić zadania wojskowych służb, ich kompetencje, podległości i obowiązki. Wszyscy moi poprzednicy mówili o tym, że ustawa o WSI jest konieczna, ale przygotowała ją i przeprowadziła przez Sejm dopiero ekipa kierowana przez mnie. Niestety następcy na punkcie WSI oszaleli, doprowadzili do ich zmasakrowania. Co najgorsze dla wojska i dla państwa, w miejsce rozpędzonych służb informacyjnych do tej pory nie powstała służba równoważna pod względem fachowości i sojuszniczego zaufania. (…)

Nasz wysiłek w latach 2001-2005 był początkiem rzeczywistego przeskoku technologicznego w wyposażeniu armii i mentalnego w dowodzeniu nią. Dzisiaj może więc ona z większym powodzeniem realizować zadania obronne na terytorium kraju oraz prowadzić operacje militarne poza granicami. Mam satysfakcję, że jest w tym także cząstka mojej pracy i decyzji. Mam wewnętrzne przekonanie, że jako były Minister Obrony Narodowej mogę Wojsku Polskiemu patrzeć w oczy.

Kultura

Bez wątpienia ZSMP bardzo pomógł mi uczynić zadość moim pasjom kulturalnym i zarazem organizacyjnym. Było mnóstwo imprez, które organizowaliśmy, które pobudzały ferment intelektualny, ożywiały artystyczne marzenia. (…)

Szmat czasu, jak to mówią. Niczego z tamtych lat nie żałuję, a nawet powiem Państwu, że przeciwnie… Mało tego – ze środowiskiem wywodzącym się z ZSMP nigdy nie straciłem kontaktu. Jestem „ojcem założycielem” i od początku prezesem „Pokoleń”, stowarzyszenia będącego forum wyrażania opinii na aktualne tematy społeczne, gospodarcze i polityczne. Zajmujemy się także historią, w szczególności okresu Polski Ludowej i ruchu młodzieżowego, spotykamy się przy różnych okazjach, rocznicach.

Co lubię

Filmy, do których chętnie wracam, to kultowe filmy Stanisława Barei, Jerzego Gruzy, Andrzeja Wajdy („Ziemia obiecana”) oraz „Dzień świra” Koterskiego. Z filmoteki zagranicznej – filmy Clinta Eastwooda, a także „Żądło” czy „Kabaret”.
Ulubieni aktorzy, to, oprócz Brudnego Harry’ego (Clint Eastwood), Denzel Washington, Al Pacino, Meryl Streep, Robert Redford, Jack Nicolson, Sandra Bullock, Michael Douglas.
Z polskich aktorów lubię Jana Englerta, Annę Seniuk, Jerzego Radziwiłowicza, Emilię Krakowską, Edytę Olszówkę i Jerzego Stuhra, czy też grających w tenisa: Karola Strasburgera, Tomasza Stockingera, Roberta Rozmusa, Piotra Gąsowskiego i Dariusza Lewandowskiego.

Lubię książki historyczne, na przykład pamiętniki Churchilla. Także książki Normana Davisa, czy Boba Woodwarda. Do poduszki czytam teraz „Żmiję” A. Sapkowskiego. Podziwiam działalność wydawniczą Muzy, Iskier i PIW-u.

Lubię chodzić na koncerty, lubię teatr.
Ostatnio byłem na koncercie Electric Light Orchestra, a poprzednio na Simply Red, Dionne Warwick, Santanie.
Byłem na premierze Borysa Godunowa (30.10.2009 r.) w Teatrze Wielkim, w reżyserii Mariusza Trelińskiego, a także na „Tangu” Mrożka w Teatrze Narodowym i na „Opowieści wigilijnej” w Teatrze C. K. Norwida w Jeleniej Górze.
Dwa lata temu wielkie wrażenie zrobiła na mnie „Miłość na Krymie” Sławomira Mrożka w reżyserii Jerzego Jarockiego, w Teatrze Narodowym w Warszawie. Janusz Gajos i Anna Seniuk wprost wspaniali, porywający.
Jeśli zapytacie mnie o spektakle telewizyjne, to ciągle pamiętam Kabaret Olgi Lipińskiej.

(…)

Sport

Lubię, bardzo lubię. I uprawiam.
W Technikum chodziłem do klasy najlepszej w piłkę ręczną. Piłkę nożną trenowałem w Pafawagu. Nieźli byliśmy, w Chorzowie graliśmy w półfinale mistrzostw Polski juniorów z Wisłą, w której wtedy występowali Kmiecik, Kapka, Szymanowski. (…)

Moja aktywność sportowa dzisiaj? Gram w tenisa. Bardzo to lubię i mam niejakie osiągnięcia. Na przykład byłem w drużynie polskich parlamentarzystów, która zdobyła złoty medal w drużynowych Mistrzostwach Europy Parlamentarzystów w tenisie.
Pływam, jeżdżę na nartach, choć mistrzostwo świata to nie jest. (…)
Oczywiście jestem również zagorzałym kibicem. Kibicuję Reprezentantom Polski we wszystkich olimpijskich i nie olimpijskich dyscyplinach.
Od lat bywam na meczach piłkarek ręcznych KPR Jelenia Góra (d. Jelfa), Zagłębia Lubin, piłkarzy ręcznych Chrobrego Głogów, Zagłębia Lubin, Śląska Wrocław, Wisły Płock.
Kibicuję drużynom koszykarzy i koszykarek Dolnego Śląska (Turów Zgorzelec, Sudety Jelenia Góra, Górnika Wałbrzych, CCC Polkowice, Finepharm Jelenia Góra), a także Polonii Warszawa, czy Anwilu Włocławek. Oglądam mecze piłkarskie i bywam na stadionach m.in.: Śląska Wrocław, Miedzi Legnica, Zagłębia Lubin, Karkonoszy Jelenia Góra, Polonii i Legii Warszawa. (…)

źródło fundacja-szmajdzinski.pl