Wspomnienie Agnieszki Metelskiej o Stanisławie Mikke

Wspomnienie Agnieszki Metelskiej o Stanisławie Mikke

Otrzymał imię Stanisław po zamordowanym w Rosji starszym bracie ojca.

Ta rodzinna rana nigdy nie zabliźniła się do końca. Oto warszawski adwokat, w pełni życiowego powodzenia, zgłasza się na ochotnika do ekipy prowadzącej poszukiwania masowych grobów. Chce służyć jako świadek, a zamienia się w uczestnika. Opisuje szykany, opory i trudności stawiane przez spadkobierców zbrodniarzy… – to Jan Nowak-Jeziorański o książce Stanisława Mikke „Śpij, Mężny” w Katyniu, Charkowie i Miednoje.

Przy ekshumacjach w Katyniu spędzał całe tygodnie. Poświęcał na nie urlopy. Ocalał ze zdejmowanych mundurów medaliki, zapiski, listy. Wołanie o pamięć.

Książkę napisał bez nienawiści. Pokazał wrogą, zbrodniczą twarz Rosji, ale i tę drugą. Przyjacielską.

Gdy jako wiceprzewodniczący Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa pojedzie po 70 latach od zbrodni do Katynia, na uroczystości zaplanowane z udziałem prezydenta Lecha Kaczyńskiego i premiera Władimira Putina, nie będzie mógł zasnąć. I obudzi się świtem. Nie dawały mu spokoju paczki z książką „Śpij, Mężny”, która doczekała się drugiego wydania. Dążył do tłumaczenia na język rosyjski. I uważał to za sukces w ocalaniu pamięci. Jak je zabiorę do tego samolotu? – niepokoił się. Zabrał.

Jest 10 kwietnia 2010. Pierwsze informacje o katastrofie samolotu. W komórce Staszka słychać język rosyjski. Wbrew standardowym procedurom bezpieczeństwa, jakie obowiązują w trakcie uroczystości, rosyjska ochrona nie wyłączyła w okolicy Lasu Katyńskiego przekaźników sieci komórkowych. Ta rezygnacja z kurtyny elektronicznej była czytana jako duży gest ze strony Rosjan. Tym, którzy zostali, ten gest dał chwile nadziei. Przecież jeżeli w komórce słychać głos rosyjskiego operatora, to on nie może być w samolocie, który się roztrzaskał!

Lista nazwisk tych, którzy zginęli, zaczyna się rozwijać jak czarna wstążka.

Staszek już nie będzie na nas czekał w swoim pokoju w redakcji „Palestry”.

Za stołem zawalonym książkami, papierami, notatkami, z którego wyciągał z talentem prestidigitatora poszukiwany fragment tekstu.

Ze szklanką owocowej herbaty.

W marynarce ze sztruksu.

Zadzwonię do Staszka… Był skarbnicą informacji. O adwokaturze wiedział wszystko. Z „Palestry” uczynił bardzo profesjonalne, pięknie wydawane pismo.

Osobowość naczelnego przejawiała się w historycznym profilu dwumiesięcznika. Zasłuchany w Polskę, wychwytywał w swoich felietonach półtony naszej narodowej natury. Ale ten erudyta, pełen uprzejmości i uwagi rozmówca, potrafił pokazać zasadniczość perfekcjonisty.

Po co pani ta adwokatura ? – pytał mój advocatus diaboli, kiedy przyszłam w 1993 roku pierwszy raz do redakcji. – Dlaczego pani zostawia pisanie?

Nie zostawiam, zapewniałam. Uspokoił się. Z szacunkiem dla wykonywanego zawodu. Ale krytyczny. Z pasją. Ale i z dystansem. Skapitulował i postanowił pomóc w moich przygotowaniach do egzaminu na aplikację. Przepytywał i uczył mnie prawa karnego. Powiem szczerze. Nie miałam w życiu bardziej surowego nauczyciela. Rozżalona, kiedy kazał powtórzyć kodeksowe formuły jeszcze raz, zdałam sobie później sprawę, jak wiele mi ofiarował. Nie tylko swoją wiedzę. Ale swój czas.

Kiedy pełniłam przez dwie kadencje funkcję rzecznika prasowego Naczelnej Rady Adwokackiej, jeździłam razem ze Staszkiem jego samochodem na posiedzenia plenarne do Grzegorzewic, które odbywały się w wolne soboty i niedziele. Opowiadał, że piętnastoletnią dziś Kasię fascynuje Japonia. Uczy się japońskiego, a gdy ostatnie wakacje spędzała w Kraju Kwitnącej Wiśni, umierał z niepokoju, czy aby da sobie radę. Włodzio ma jedenaście lat.

Gdy kończyły się obrady, wsiadał w samochód i dzwonił do żony, że już wraca i wiezie ryby z hodowlanych stawów. Więc już za chwilę, naprawdę za chwilę, usiądą razem do kolacji. Zaraz będzie i po co to się denerwować, że ciągle go nie ma, skoro już jedzie i jeszcze wiezie te ryby.

Nie mam pojęcia, jak godził prowadzenie kancelarii adwokackiej z pracą w Radzie Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, z objeżdżaniem polskich cmentarzy na całym świecie, z udziałem w obradach Naczelnej Rady Adwokackiej, z pracą w warszawskiej Okręgowej Radzie Adwokackiej i prowadzeniem „Palestry”. Na bieżąco czytał poezję, prozę, historyczne dysertacje. I jeszcze pisał felietony. Co pewien czas pytał mnie, czy piszę. Tak, odpowiadałam, zgodnie z prawdą. I tajemniczo dodawałam, że nie powiem co, bo przecież, jak już napiszę, to na pewno będzie wiedział.

W czasie ostatnich świąt Bożego Narodzenia, w Zakopanem, spotkaliśmy się nieoczekiwanie na Drodze do Białego. Szedł razem z rodziną. Opowiadał o metafizycznych wręcz przeżyciach w czasie wyprawy nad Morskie Oko.

Góry i piesza turystyka to była jedna z miłości Staszka i Bożeny.

Gdy dzieci podrosły, chodzili po Tatrach wspólnie z nimi.

Siedziałam niedaleko Staszka na ostatnim Nadzwyczajnym Krajowym Zjeździe Adwokatury. Na okładce zjazdowej „Palestry” widnieje orzeł wzbijający się do lotu. Teraz ten zawieszony w powietrzu ptak wydaje mi się symboliczną zapowiedzią zdarzeń. Przeczytaj tę książkę, koniecznie – rzucił, mówiąc o „Wojnie Klary” wydanej przez „Znak”, o której pisał w swoim felietonie „By przetrwać”.

Obiecałam, na pewno przeczytam.

Staszku, czy znasz odpowiedź na pytanie dlaczego? Szukam jej tu, wśród żywych, którzy chcą odnaleźć sens tej zbiorowej śmierci. Byłeś wśród tych, którzy odpowiadali na wołanie z głębi czarnego lasu. Dzwoniła do mnie znajoma z Belgii. Co to jest ten Katyń, pytają ją, skoro tylu ich tam z Polski leciało?

 

Agnieszka Metelska, adwokat

„Palestra” 4/2010 s. 144-145.