Rozmowa z Mirosławem Rybickim

W okresie licealnym, Gdańsk, 1969 (fot. ze zbiorów M. Rybickiej)

Rozmowa z Mirosławem Rybickim

Arkadiusz Rybicki

Wzór

W 1959 r. z Gdyni przeprowadziliśmy się do Gdańska i zamieszkaliśmy na małym osiedlu Zielony Trójkąt. Miało kształt trójkąta, a tworzyły je jednopiętrowe, dwurodzinne, drewniane domki. Wtedy nam się wydawało, że mieliśmy wielki dom, a naprawdę była to mała chatynka. Jesteśmy z wielodzietnej rodziny, było nas dziewięcioro. Żyliśmy bardzo skromnie, żeby nie powiedzieć biednie, ale mama zawsze dbała, żebyśmy mieli wszystko jak należy. Zresztą w latach sześćdziesiątych wszyscy żyli skromnie. Żyliśmy w gromadzie, zajmowaliśmy się sami sobą. Ojciec bardzo dużo pracował i mało go było w domu. Jak przez mgłę pamiętam, że kiedy w wyniku wypadku i choroby zmarł nasz najstarszy brat, Henryk, siostry mówiły do Arama, na którego wtedy mówiliśmy „Arkadek”: „Teraz jesteś naszym najstarszym bratem”, co oznaczało, że jest jakby najważniejszy z rodzeństwa. Aram już w młodości był niezwykle operatywny. Zawsze przewodził w stadzie. Organizował wszelkie zabawy, zajęcia domowe. Bardzo dobrze się uczył, miał smykałkę do wielu rzeczy. Wymyślał różne gry. Samodzielnie wykonywał karabiny – zawsze najlepsze na podwórku. Aram był wzorem do naśladowania. Chodziliśmy do tych samych szkół, ja dwa lata później niż on. Kiedy robiłem błędy ortograficzne albo miałem problemy z matematyki, to nauczycielki mówiły: „A Arkadiusz to umiał wszystko”.

Wydmuszki

Aram wtajemniczał mnie we wszystkie swoje, coraz poważniejsze sprawy. W końcu lat sześćdziesiątych poszedł do I Liceum i spotkał tam bardzo ciekawą grupę osób – Olka Halla, Grzesia Grzelaka, Wojtka Samolińskiego. Tam przeżył rok 1968 – wydarzenia marcowe i inwazję na Czechosłowację. Grupa młodych chłopaków w szkole zawiązała konspiracyjną organizację pod nazwą „Organizacja Wyzwolenia Narodowego”. Dzisiaj to się może wydawać śmieszne, ale to spotkanie kilku ludzi w klasie If było źródłem przyszłego Ruchu Młodej Polski. Dosyć szybko swoje niezadowolenie z systemu chcieli przekuć w czyn. Któregoś dnia Aram zwrócił się do mnie, żebym kupił dziesięć jajek i trzy kałamarze czarnego tuszu – ja to zadanie wykonuję. Wieczorem jemy dużą jajecznicę, ale nie rozbijamy jajek, tylko robimy wydmuszki. Przebijamy dziurki po jednej i po drugiej stronie jajka, wydmuchujemy zawartość, a do środka wlewamy tusz, zaklejamy dziurki i tak powstaje broń, która służy do rzucania w propagandowe hasła partyjne. Przed 1 maja i innymi uroczystościami oni wykonują kilkanaście czy kilkadziesiąt takich akcji.

Włosy

Aram był bardzo ekstrawaganckim facetem. Nosił najdłuższe włosy w szkole. Wtedy długie włosy i szerokie spodnie były w sposób absurdalny zwalczane przez dyrekcje szkół. Aram miał swoją metodę: kładł się spać w takiej specjalnej czapeczce, rano włosy wydawały się idealne, na centymetr, natomiast po lekcjach robiła się z nich ogromna czupryna – to bardzo imponowało kolegom, a szczególnie dziewczynom. Aram sam zrobił sobie okulary, tak zwane lenonki, okrągłe, z drutu miedzianego, i to były najlepsze okulary w szkole. Miał przedziwny rower, z wielką kierownicą – nie wiem, skąd go zdobył. Wyglądało, jakby jeździł na Harleyu. Miał niezwykłe uzdolnienia plastyczne i malował wielkie plakaty Hendrixa i Janis Joplin. Zaraził tym swoich kolegów, ale też i mnie – do dzisiaj my i nasze dzieci jesteśmy fanami muzyki z tamtego okresu: Jima Morrisona, Janis Joplin, Jimiego Hendrixa, Ten Years After, bluesa. Płyty były absolutnymi rarytasami, ale iluś chłopaków z „Jedynki” je miało dzięki rodzicom, którzy pływali na statkach. Aram był prekursorem tej mody. Był stałym bywalcem sopockiego Non Stopu – pierwszej dyskoteki pod gołym niebem, miejsca kultowego.

Spodnie

Nie stać nas było na dżinsy z Peweksu. Aram nauczył się szyć na maszynie naszej mamy i zaczął sobie szyć ubrania – kurtki i spodnie. Wszyscy w szkole mówili: „Chłopie, skąd ty masz takie spodnie? Chcę mieć takie same!”. Po uszyciu kilku par kupił sobie elektryczną maszynę walizkową Łucznika i zajął się produkcją masową. Zamówień było bardzo wiele. Miał w domu szablony krawieckie – takie formy z papieru, ludzie przynosili materiał, on w jeden wieczór szył spodnie, na drugi dzień zanosił do szkoły i w taki sposób dorabiał. Nawet w jednym z doniesień Służby Bezpieczeństwa jest stwierdzenie, że: „W sposób nielegalny, nie posiadając właściwego zawodowego wykształcenia, szyje ubrania na maszynie”.

Drukarnia

Pierwsze dwa numery „Bratniaka” były zrobione na powielaczu hektograficznym, spirytusowym, w mieszkaniach w Gdańsku Wrzeszczu u Państwa Kałużyńskich i u Zosi Gust, a trzeci numer był drukowany w Sopocie, w mieszkaniu Małgosi i Arama Rybickich. Mieszkali wtedy w wieżowcu przy ulicy Cieszyńskiego na dziewiątym piętrze. 5 grudnia 1977 podczas druku tego numeru do mieszkania wkroczyła ekipa Służby Bezpieczeństwa. To była pierwsza duża seria rewizji u działaczy gdańskich – u Magdy Modzelewskiej, u Piotra Dyka, właśnie u Arama, u Ani Młynik. Dla nas był to potężny cios, bo w jedno popołudnie w ręce bezpieki trafia powielacz, pięćset egzemplarzy „Bratniaka”, dwieście „Opinii” i jeszcze jakaś bibuła. Szczęśliwie zachowała się w materiałach Instytutu Pamięci Narodowej pełna dokumentacja rewizji, łącznie z szeregiem fotografii – z dzisiejszej perspektywy jest to niezwykle cenny materiał historyczny. Podczas tej rewizji są zatrzymani Olek Hall, Andrzej Jermakowski, Danka Kędzierska, ja, jeszcze ktoś, rewizja się kończy – i nikogo z nas nie aresztują, nawet nie zabierają na przesłuchanie na komendę. Z jednej strony w grudniu musi wyjść trzeci numer „Bratniaka”, a tu wszystko nam zabrano – a z drugiej strony jesteśmy w euforii: bezpieka nas nie aresztuje. Byliśmy przekonani, że jak nas złapią przy powielaczu, to – jak śpiewał Kelus – „raczej myślałem, że to się znowu skończy więzieniem”.

Po latach okazało się, że mieszkanie Arama było na podsłuchu – piętro wyżej była pełna instalacja podsłuchowa. Wszystkie rozmowy i wszystkie nasze czynności były transmitowane do odpowiednich służb na ulicy Okopowej. Bezpieka poczekała, aż wydrukujemy znaczną część numeru. To była duża niefrasobliwość z naszej strony drukować pismo w mieszkaniu głównego redaktora, którego adres był podany w stopce redakcyjnej… Tyle że nie mieliśmy gdzie drukować. W latach siedemdziesiątych wszyscy mamy najwyżej po dwadzieścia kilka lat, nikt z nas nie ma własnego mieszkania ani samochodu, nikt z nas nie zarabia, a jeśli już, to bardzo mało. Do dzisiaj pamiętam ciężar walizki z sześcioma ryzami papieru, który trzeba było przenieść z kolejki na Brodwino – ze trzy kilometry na piechotę, po prostu ręce odpadały. Mieszkanie Arama i Małgosi było jednym z niewielu. Było dwupokojowe, w jednym pokoju śpi kilkumiesięczna Magda, a w drugim powielacz spirytusowy, denaturatem śmierdzi na kilometr.

Strajk

Jak rozpoczęły się strajki w Lublinie, było wiadomo, że prędzej czy później zacznie się w Gdańsku. Darek Kobzdej i Tadeusz Szczudłowski wyszli z więzienia 3 sierpnia. Po paru dniach ze Stoczni zwolniono Annę Walentynowicz i było wiadomo, że WZZ muszą wykonać jakąś kontrakcję. Tym się zajmował Bogdan Borusewicz, przygotował odpowiednie ulotki, miał do dyspozycji kilku młodych robotników – Prądzyńskiego, Felskiego, Jurka Borowczaka, ulotki drukował Piotrek Kapczyński. W mieszkaniu Państwa Ewy i Piotra Dyków na Sienkiewicza 10, w którym potem mieszkali Aram i Małgosia, była wielka impreza z okazji wyjścia z więzienia Darka i Tadeusza. Zebrała się prawie cała gdańska opozycja. Na tym spotkaniu Bogdan Borusewicz wywołał kilku chłopaków i Lecha Wałęsę, wyszli na podwórko i uzgodnili termin strajku. My jeszcze o tym nie wiedzieliśmy. Wiedzieliśmy, że coś się zaraz będzie działo, ale nie znaliśmy planu, że 14 sierpnia wybuchnie strajk w stoczni.

21 postulatów

Braliśmy udział w rozmowach dotyczących treści postulatów. Były dziesiątki, setki pomieszanych żądań – od tego, że na wydziale K-2 powinno być mydło, do wolnych wyborów. Głównym redaktorem był Bogdan Borusewicz, ale mieliśmy jakiś wkład w ich formułowanie. Aram wpadł na pomysł, żeby 21 postulatów spisać w taki sposób, żeby wszyscy chętni mogli je odczytać z dużej odległości. Druków było ciągle za mało. Aram z Maćkiem Grzywaczewskim trafili na jeden z wydziałów stoczniowych, do traserni, gdzie z wielkich płyt sklejki wykonuje się formy, według których wycina się elementy stalowe do budowy statku. Spisali 21 postulatów na tych sklejkach, kredkami świecowymi czy farbkami, i te tablice zawisły na portierni przy bramie nr 2 Stoczni Gdańskiej. Wtedy to się wydawało banalną czynnością, a teraz te tablice mają swoją historię. Zostały przekazane do Muzeum Morskiego, tam dwóch ludzi wykonało ich kopie, a oryginały w pierwszych dniach stanu wojennego zostały wywiezione z Muzeum i w którymś z budynków na terenie Trójmiasta ukryte w ścianie, za ścianką z gipsu. Przetrwały cały stan wojenny i wróciły do Muzeum Morskiego, a później zostały wpisane na listę UNESCO.

Rozmowę przeprowadziła Agnieszka Nowakowska 3 marca 2012.