Rozmowa z Marianną Handzlik

Z mamą Marianną na tle Manhattanu, Nowy Jork, 1997 (fot. ze zbiorów Marianny Handzlik)

Rozmowa z Marianną Handzlik

Mariusz Handzlik

Dzieciństwo

Zajmowałam się dziećmi, poświęcałam im dużo czasu. Chodziłam z nimi na spacery, czytałam książki. Mariusz był chyba w pierwszej klasie, jeszcze nie umiał czytać, więc siadaliśmy na tapczanie w średnim pokoju i ja mu czytałam, a on słuchał. Był taki ciekawy, że jak szliśmy na spacer, ciągle pytał: „Mamo, a dlaczego to tak jest, a dlaczego tak, a dlaczego tak?”. Nawet jak mu czytałam o gwiazdach, o kosmosie – był jeszcze mały, ale już się dopytywał.

Od dziecka był pedantyczny. Może to moja zasługa – codziennie trzy razy go przebierałam. Zawsze chodził ładnie ubrany, zawsze czyściutki. Czasem dwa razy dziennie lubił się przebrać, bo mówił, że ubranie nieświeże.

Szkoła

Języka angielskiego uczył się od drugiej klasy szkoły podstawowej. Pojawiła się pani, która uczyła dzieci angielskiego. Bardzo mu się to spodobało. Pani później zachorowała czy urodziła – już nie pamiętam, w każdym razie nie było jej przez dwa lata w szkole. Chodził wtedy na angielski prywatnie, bo chciał się uczyć.

To my, rodzice, wybraliśmy mu szkołę średnią. Chciał iść do ogólniaka, a my mówiliśmy: musisz mieć zawód. Jakby po ogólniaku nie dostał się na studia, to nie będzie miał zawodu. Skończył pięcioletnie Technikum Budowlane w Bielsku-Białej. Nie był bardzo zadowolony, bo jednak widział siebie w ogólniaku, ale uczył się dobrze. Pracę dyplomową napisał sam, nikt mu nie pomagał.

Piłka nożna

Kiedy chodził do przedszkola, przychodzili profesorowie ze szkoły muzycznej i szukali uzdolnionych dzieci. Mariusz pięknie śpiewał, więc nauczyciel mu powiedział: „Ty się nadajesz do szkoły muzycznej”. Córka już grała na pianinie, mąż jej kupił instrument. Powiedzieliśmy Mariuszowi: „Jak nauczyciel cię wybrał, to pójdziesz do szkoły muzycznej”. A on: „Nie”. My mówimy: „No to będziesz grał na pianinie”. „Mamo, absolutnie nie, po co będę ćwiczył na pianinie? Nudzi mnie to! Wolę pokopać piłkę”. Do niczego go nie zmuszaliśmy.

Kochał grać w piłkę nożną. Bardzo ładnie się wtedy prezentował – był szczupły, wysportowany. Przytył dopiero, jak został dyplomatą – wiadomo, stresy. Często po meczu przyjeżdżał połamany. Był bramkarzem, rzucał się pod nogi grającym. Bałam się, że zostanie kaleką. Poprosiłam znajomego doktora, chirurga, żeby mu powiedział, żeby ze względu na to skończył trenować w klubie. Ten lekarz mu to powiedział, a Mariusz wziął sobie do serca.

Kibicował drużynie Podbeskidzie Bielsko-Biała. Kiedy przyjeżdżał do domu, chodził na mecze razem z prezydentem naszego miasta. Kiedyś nawet zabrali go na zgrupowanie do Zakopanego – akurat wtedy miał nogę złamaną, w gipsie. Oczywiście tam nie grał, tylko kibicował.

Taizé

Kiedy był na trzecim roku studiów na KUL, pojechał do Taizé na zaproszenie brata Rogera, już dziś nieżyjącego. Był tam cały rok. Bardzo chwalił brata Rogera i brata Marka, który potem był u nas. Nauczył się francuskiego. Po powrocie swobodnie czytał.

Kiedy miał jechać do Francji, zrobił pożegnanie dla kolegów z roku. Wracając, zasnął w pociągu i go okradli. Walizkę mu ukradli ze wszystkim. Miał tam piękne rzeczy! Jedynie paszportu mu nie wzięli, bo miał go w kożuchu, który wisiał nad nim. Jak się obudził, powiadomił kogo trzeba, ale oczywiście niczego nie znaleziono. Musieliśmy zamki powymieniać, bo klucze też stracił, a w walizce miał adres domowy. A jakieś dwa dni później poleciał do Taizé.

Wtedy już chodził z Moniką, kontaktował się z nami i z nią. Ja jej wtedy jeszcze osobiście nie znałam – tylko z opowiadań. Przysłał nam z Francji paczkę z pomarańczami, Monice też chyba przysłał. Chciał nam sprawić wielką przyjemność, ale nie całkiem wyszło, bo paczka szła tak długo, że doszło pogniecione, zgniłe… Wybraliśmy co dobre.

Praca zawodowa

Kochał tę pracę. Był z niej zawsze naprawdę zadowolony. O swoich problemach na ogół nie mówił – sam je rozgryzał. Czasem tylko, jak miał jakiś problem, mówił: „To przejdzie”. Umiał rozwiązywać problemy.

Był taki otwarty. Umiał rozmawiać z ludźmi. Zawsze mówił: „Boże Święty, żeby ludzie umieli ze sobą rozmawiać! Lepiej jakby się rozmawiało o pewnych sprawach, aniżeli mielibyśmy się kłócić przy stole”.

Miał ogrom pracy. Ale był bardzo pracowity, więc sobie radził. Mariusz był solidną firmą, pracowity i dokładny. Jak miał jakąś wolną chwilkę, zaraz coś notował, bo musiał zdać relację. Jak był zestresowany, brał się do roboty fizycznej. Bardzo dużo umiał zrobić – i ugotować, i posprzątać.

Często latał samolotami. Bardzo lubił podróżować, być w świecie. Nie lubił się nudzić, nie lubił siedzieć w jednym miejscu.

Rozmowę przeprowadziła Agnieszka Nowakowska 11 czerwca 2014