Rozmowa z Jerzym Nowackim

fot. Krzysztof Zasuwik / archiwum rodzinne

Rozmowa z Jerzym Nowackim

Izabela Jaruga-Nowacka

Początek

Pamiętam, że po raz pierwszy spotkałem ją na placu Trzech Krzyży gdzieś w roku  1971 albo 1972. Spotykała się wtedy z moim ówczesnym przyjacielem, który poprosił mnie, żebym kupił im bilety do Hybryd. Studencki klub Hybrydy mieścił wtedy przy ulicy Mokotowskiej. Mieszkałem na Wiejskiej, więc miałem bardzo blisko. Na placu Trzech Krzyży przekazałem bilety i poznałem Izabelę.. Takie było pierwsze spotkanie. Następnie, na jakimś spotkaniu towarzyskim, poznałem Barbarę [Jarugę], moją pierwszą żonę. Potem sytuacja potoczyła się tak, że w 1973 zacząłem się spotykać z Izabelą. Już wtedy się znaliśmy, byliśmy nawet w pewnym sensie powinowatymi.

Ślub

Wujek żony był proboszczem w Wyszkach. Tam braliśmy ślub cywilny i kościelny. Dla nas to było oczywiste. Wujek był z nami bardzo zaprzyjaźniony. Po śmierci ojca żony to on się nią w znacznej mierze opiekował. Jeszcze przed wojną przyjaźnił się z bratem mojej teściowej, który zginął w czasie okupacji.

Ponieważ jestem agnostykiem, a żona była osobą wierzącą, więc wystąpiliśmy o zgodę na ślub agnostyka z katoliczką. Dostałem na piśmie taką zgodę od kardynała Wyszyńskiego, kierującego diecezją warszawską, normalnie, drogą urzędową.

Rodzina

Nasi rodzice byli niemal rówieśnikami – mój ojciec urodził się w roku 1911, ojciec żony w 1909. Ojciec studiował w Gdańsku, teść w Łodzi. Obaj mieli lewicowe poglądy, byli związani z PPS, ojciec wcześniej w Gdańsku z Bratniakiem. Mieli dużo wspólnych znajomych, to było jedno środowisko ludzi o podobnych poglądach. Oczywiście po Kongresie Zjednoczeniowym w 1948 roku obaj znaleźli się w PZPR.

Żona urodziła się w Gdańsku, tak jak i ja – nawet w tym samym szpitalu, u tego samego profesora, nazywał się chyba Bretstein. Wujek mojej żony był wtedy proboszczem w Kaplicy Królewskiej, a Izabeli babka opiekowała się jego gospodarstwem i jej córka – matka Izabeli – pojechała urodzić do niej do Gdańska. I tak i ja (mój ojciec pracował wtedy na Politechnice Gdańskiej) i Izabela, urodziliśmy się w Gdańsku.

Mamy dwie córki; Basię i Kasię, urodzone w 1975 r. i w 1980 r. Za życia Izy urodził nam się pierwszy wnuk: Jakub, a zaraz po Jej śmierci Zosia. Teraz, od trzech lat, na świecie jest też Adam.

Etnografia

Jej ojciec był historykiem. Był zaprzyjaźniony z innym znanym historykiem z Łodzi – Henrykiem Jabłońskim, ministrem oświaty, a potem przewodniczącym Rady Państwa. To był jeden ze wspólnych znajomych naszych ojców. Obaj byli też zaprzyjaźnieni z profesorem Dynowskim – czołową postacią warszawskiej etnografii w tym okresie. Przez to Iza była od dziecka świadoma znaczenia etnografii, która jej się bardzo spodobała i dlatego zdecydowała się ją studiować.

W latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku, kiedy Izabela ukończyła studia, większość obyczajów ludowych została bądź dokładnie opisana lub zanikła. U nas takie choćby Kurpie były tak dokładnie przebadane, że podobno kiedy przychodzili etnografowie prowadzący badania terenowe i zadawali pytanie, to mieszkaniec Puszczy Kurpiowskiej sięgał na półkę po książkę „Puszcza Kurpiowska” i mówił to, co powinno się odpowiedzieć… Jedynym demoludem, czyli krajem demokracji ludowej, do którego można było jechać na badania, gdzie były ciągle żywe obyczaje i struktury ludowe, była Mongolia. W Afryce trzeba było mieć dolary, w związku z tym wyprawy tam były bez porównania droższe niż do Mongolii. Jak wiadomo, uniwersytety nigdy nie miały zbyt dużo pieniędzy, w związku z tym wszystkie polskie wyprawy etnograficzne trafiały do Mongolii.

Liga Kobiet

Minusem Instytutu Krajów Socjalistycznych, w którym Izabela podjęła pracę po studiach, było to, że prawie wszyscy pracownicy należeli do PZPR. Kiedy po naukowym seminarium zakładowym odbywało się zebranie POP, czyli Podstawowej Organizacji Partyjnej, wszyscy zostawali, a Iza brała płaszcz i wychodziła. Za długo tak być nie mogło.

Trochę też w związku z tym nie chciano jej doliczyć urlopu macierzyńskiego do czasu wymaganego na zrobienie doktoratu i formalnie z tego powodu rozwiązano z nią umowę o pracę. Potem podjęła pracę w Lidze Kobiet Polskich, która była wtedy potężną organizacją i miała również swój instytut badawczy. W okresie przemian ustrojowych zaangażowała się w działania organizacyjne Ligi, zostając po paru latach jej przewodniczącą.

Unia Pracy

Potem była Unia Pracy, której Iza była członkiem założycielem. Ja też uczestniczyłem w zebraniu założycielskim, lecz uznałem, że jedna osoba z rodziny wystarczy, więc już nie złożyłem deklaracji. Byliśmy zdania, że jeżeli jedna osoba bardzo aktywnie uczestniczy w życiu politycznym, to dla wszystkich będzie lepiej, żeby druga się do niego nie włączała. Uważam, że niewskazane jest, aby małżeństwo działało politycznie.

Posłanka

W tym samym czasie, kiedy Iza została posłanką, ja odszedłem z pracy w instytucie badawczym i założyłem uczelnię. Zmiany w naszym życiu były duże.

Izabela pracowała nie tylko podczas obrad sejmowych. Pracę przynosiła do domu. Gdy pracowano nad jakąś ustawą, zawsze się do tego starannie przygotowywała. Musiała również się dowiedzieć, jak wyglądają analogiczne problemy w innych krajach, jak to jest rozwiązane, jakie przynosi to skutki.

Zawsze chodziliśmy z pieskami na spacer i wtedy omawialiśmy to, co się wydarzyło. Mieliśmy pewne reguły życia domowego. Po pierwsze – wspólne śniadanie. Po drugie – niedziele staraliśmy się mieć rodzinne. Udawało nam się to realizować – z wyjątkiem okresu, kiedy Iza była wicepremierem, bo wtedy miała też zajęcia w soboty i niedziele. W Sejmie jest miesiąc urlopu – prawie cały sierpień jest wolny, więc wtedy gdzieś wyjeżdżaliśmy. W ostatnim czasie była posłem opozycji – to był pełny luksus. Opozycja ma znacznie więcej czasu. Czasami, kiedy było dziesięć dni przerwy w obradach Sejmu, jak się skończyło posiedzenie w piątek, siadaliśmy do samolotu i gdzieś lecieliśmy – na przykład ostatnio byliśmy w Sajgonie. Wracaliśmy w niedzielę wieczorem po tygodniu, żeby w poniedziałek rano pójść do pracy na obrady sejmowe, ale to było możliwe tylko w luźniejszych miesiącach.

Zwierzęta

Pierwszy grzywacz chiński pojawił się u nas w 2003 roku – wcześniej mieliśmy sznaucera. Iza miała biuro poselskie w Gdyni i nagle wbiegł do niego grzywacz, z którym ktoś przyszedł z wizytą. Strasznie jej się spodobał. To była właściwie krzyżówka grzywacza z mopsem, z wyraźną przewagą grzywacza. Śliczny był. Tak jej się spodobał, że właścicielka zaprowadziła ją do hodowli, potem pojechałem i ja i obojgu nam przypadły do gustu. Już wiedzieliśmy, że grzywacze to jest to. Potem Iza przywiozła szczeniaka. Ten pierwszy grzywacz niestety zmarł po dwóch latach. Nie wiemy, co mu się stało. Chyba dostał zawału – nagle przewrócił się i serce przestawało bić. Zawieźliśmy go do lecznicy, tam go reanimowano, ale po kilku godzinach zmarł. Potem, po pół roku przerwy, sprowadziliśmy sobie dwa. To było w 2005. Mają teraz po osiem lat.

Kiedyś mieliśmy dwadzieścia kotów. Trzy kotki się okociły i w sumie wyszło tyle. W tej chwili mam jeszcze dwa koty. Niedawno były cztery, ale jeden poszedł, jedna miała raka z przerzutami i trzeba było ją uśpić. Te dwa żyją na wolności. Kiedyś były domowe, ale niestety, pieski je trochę wystraszyły, więc są półdomowe. Mieszkają w garażu, dostają śniadania, obiady i kolacje, a żyją sobie na wolności. Zawsze daję im możliwość wejścia, namawiam je, żeby przyszły, ale nie chcą.

Rozmowę przeprowadziła Agnieszka Nowakowska 11 czerwca 2013