Bardzo pracowity człowiek, który marzył o urlopie

Podczas konferencji „Pamięć i Solidarność”, Warszawa, luty 2010 (fot. Jakub Ostałowski/FotoRzepa)

Bardzo pracowity człowiek, który marzył o urlopie

Andrzej Przewoźnik. Jako wieloletni szef Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa był jednym z najbardziej zapracowanych urzędników. Brakowało mu czasu dla rodziny. Chciał to nadrobić po powrocie z Katynia.

Mógł być profesorem historii, wykładowcą. Marzył o tym na studiach historycznych w Krakowie. Los chciał jednak inaczej. Swoją pasję historyka spożytkował w inny sposób, bardziej praktycznie.

– Dzwoniłem do Joli, żony Andrzeja, zaraz po wypadku. Nie bardzo wiedziałem, jak zacząć tę rozmowę, co powiedzieć. Ona powiedziała mi wtedy: „Wujku, nie musisz nic mówić. Słowa nie są tu potrzebne” – wspomina Stanisław Kostka, były akowiec i historyk, przyjaciel Andrzeja Przewoźnika i jego rodziny. – Byli takim fantastycznym małżeństwem, świetnie się rozumieli – dodaje.

Dla znajomych Jędrek, dla rodziny Andrzejek. Wiecznie zabiegany, do bólu solidny szef Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa miał za mało czasu na rodzinę. Chciał to wszystko nadrobić, marzył o urlopie, czasie dla siebie, swoich dwóch ukochanych córek, kilkuletniej Julki i studentki Asi. No i dla Joli, żony, którą tak bardzo kochał. Poznał ją na studiach historycznych. Dzielili tę samą pasję, dlatego żona była bardzo wyrozumiała. Wiedziała, że sprawy, którymi zajmuje się jej mąż, są ważne. Życie rodzinne schodziło na dalszy plan, zwłaszcza w tak gorących okresach, gdy szef Rady musiał przygotowywać uroczystości katyńskie. Wtedy wszystko było na jego głowie – setki telefonów, które musiał odebrać, rozmów i spotkań, które musiał odbyć…

Miał odpocząć po 70. rocznicy Katynia, na którą poleciał z prezydentem Kaczyńskim. Był tam też w środę, razem z premierem Tuskiem. Był też wcześniej, żeby wszystkiego dopilnować. Za każdym razem wracał, oprócz tego ostatniego. Praca była całym jego życiem. Był solidny, każdej sprawie przyglądał się wnikliwie. – Brał życie na poważnie, bo dla niego najbardziej liczyła się prawda – opowiada Stanisław Kostka.

Pochodził z wielodzietnej, bardzo skromnie żyjącej w Krakowie rodziny. Miał 15 rodzeństwa. I mimo trudności, jakie spotkały go w życiu, zawsze był uśmiechnięty. Rozmówców ujmował swoim spokojem i dorosłą, dojrzałą postawą. – Gdy go poznałam, był na drugim roku studiów. Po chwili rozmowy z nim czułam się, jakbym go znała od bardzo dawna. A widziałam go pierwszy raz w życiu – wspomina Kama Syczowa, działaczka organizacji patriotycznych, z którą Przewoźnik kontaktował się potem wielokrotnie.

Od 18 lat Przewoźnik jako szef Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa osiągnął coś, co wcześniej wydawało się niemożliwe: wymógł na Rosjanach budowę cmentarza polskich oficerów w Katyniu, postawił tam krzyż, organizował uroczystości. Katyń to była jego obsesja i największy, choć niejedyny sukces. To on doprowadził do odbudowy Cmentarza Obrońców Lwowa. Był twardy i zacięty w negocjacjach. Nie odpuszczał. Gdy walczył o Cmentarz Orląt Lwowskich, doszło z tego powodu do zabawnej sytuacji. Przewoźnik siedział w gabinecie mera Lwowa. Rozmowa zaczęła się coraz bardziej komplikować. Doszło do kłótni. W pewnym momencie mer z całej siły uderzył w swoje biurko, krzycząc. – Pan chyba nie wie, gdzie się znajduje!

Na to Przewoźnik walnął w stół dwa razy. – To chyba pan chyba nie wie, gdzie siedzi! Za biurkiem mojego dziadka – krzyknął Przewoźnik. Dziadek żony Stanisława Kostki, którego Przewoźnik traktował jak swoją rodzinę, był przed wojną wiceprezydentem Lwowa i faktycznie w tym samym gabinecie siedział. Mera zatkało i nic już nie powiedział. A Przewoźnik wygrał.

(mn)

 

„Polska” 17-18 kwietnia 2010, s.17

www.polskatimes.pl