Moje spotkania z Ojcem Świętym

fot. Ewa Karłowicz

Moje spotkania z Ojcem Świętym

ks. Zdzisław Król

1. Księdza Karola Wojtyłę poznałem w 1957 roku – rok przed moimi święceniami, kiedy mieszkałem u sióstr urszulanek na Jaszczurówce w Zakopanem. Nie pamiętam, czy zamieniłem z Nim jakieś zdanie poza faktem, że służyłem do Mszy świętej.

2. Biskupa Karola Wojtyłę spotkałem w 1960 roku na KUL-u, kiedy głosił kazanie na początek roku akademickiego (nie wykluczam, że to mógł być rok następny).

3. Zakodowane mam w pamięci pewne zdarzenie, które miało miejsce w jadalni studenckiej – konwikcie. Po pierwszym roku moich studiów byłem „przewodnikiem” jednego z moich kolegów, który przyjechał do Lublina, aby rozpocząć studia. W czasie śniadania kolega ów opowiadał mi, jakie to już zdał egzaminy wstępne oraz, że bardzo boi się, bo ma zdawać egzamin z etyki „u jakiegoś Wojtyły”. W czasie tej rozmowy przy stole siedział ksiądz, którego mój kolega nie znał. Zapytał go: „A ty z czego zdajesz?”. Ten mu odpowiedział: „Ja egzaminuję”. I wtedy mój kolega dowiedział się, że jest to Wojtyła. Radosne, bardzo miłe to spotkanie, i dlatego często je wspominam.

4. W 1967 roku rozpocząłem pracę w Wydziale Duszpasterstwa w Kurii Metropolitalnej Warszawskiej. Referenci wydziałów Kurii z całej Polski spotykali się przynamniej raz w roku na omówienie programu duszpasterskiego bieżącego roku. W 1969 roku (nie jestem pewny) otrzymałem polecenie wygłoszenia w czasie takiej konferencji krótkiego referatu na temat: relacje biskup – kapłan – świecki. Moją wypowiedź oparłem na kilkudziesięciu ankietach. Wypowiedź moja był krytyczna. Sesji przewodniczył biskup katowicki Herbert Bednorz. Podsumowując moją wypowiedź, skarcił mnie za te krytyczne uwagi, a nawet rzucił pytanie, czy nie boję się wracać do Warszawy; w domyśle, że zostanę skarcony przez kardynała Stefana Wyszyńskiego. Nie była to dla mnie sytuacja komfortowa. Poczułem się zakłopotany, ale byłem przekonany, że moja wypowiedź była trafna. Przechodząc obok stołu prezydialnego, zostałem chwycony za rękę przez kardynała Karola Wojtyłę, który powiedział: „Doktorze, gdy będzie ci źle w Warszawie, przyjeżdżaj do Krakowa”. Dla młodego księdza takie wsparcie było ogromnie ważne i zawsze o tym pamiętam.

5. W czasie konferencji, również w Krakowie, wspólnie z biskupem Ignacym Tokarczukiem wywołaliśmy ożywioną dyskusję na temat ratowania życia ludzkiego. Musieliśmy czynić to dość ostro, ponieważ obraził się na nas biskup Kazimierz Majdański. I po raz drugi w życiu w mojej obronie stanął kardynał Wojtyła.

6. Ze spotkań z kardynałem Wojtyłą szczególnie zapamiętany przeze mnie jest ślub w kościele sióstr wizytek, którego Kardynał udzielał. Przy ślubie tym asystowałem księdzu Kardynałowi, który w pewnym momencie zapytał mnie, czy umiem udzielać ślubów. Odpowiedziałem żartobliwie, że jako kanclerz Kurii nie mam ku temu okazji, więc moja wiedza jest słaba. Wtedy ksiądz Kardynał powiedział, że normalnie w takich chwilach kieruje nim kapelan. „Niech ksiądz poprosi kogoś, abyśmy nie popełnili błędu”. I kiedy poszedłem do zakrystii, jedynym kapłanem tam obecnym był ksiądz Jan Twardowski. Potem byłem z księdzem kardynałem Wojtyłą na przyjęciu weselnym na warszawskiej Pradze. W dwóch małych pokojach było wielu ludzi, ciasno. Byli to przeważnie studenci, z którymi kardynał Wojtyła prowadził ożywione dyskusje. Nasz pobyt na weselu bardzo się przedłużył. Następnego dnia zjawił się w Kurii ksiądz kardynał Wojtyła, aby podziękować mi, że towarzyszyłem Mu w czasie wczorajszej uroczystości. Wspominam to wydarzenie, ponieważ można się było wtedy nauczyć pokory, szacunku dla człowieka, wdzięczności. Czułem się bardzo zawstydzony. Wspomnę żartobliwie, że zdjęcie z tego ślubu wisi w mojej sypialni. Komentarz jest taki: „Jak przez przypadek można wejść do historii dwóch wielkich Polaków. Papieża i Poety”. W bieżącym roku, w czasie wakacji, spotkałem pisarkę, autorkę pracy o księdzu Janie Twardowskim, która powiedziała: ja księdza znam, znalazłam księdza na zdjęciu u księdza Twardowskiego.

7. Gdy kardynał Wojtyła udawał się do Rzymu na konklawe na wybór Jana Pawła I, stałem z nim z boku, rozmawialiśmy o weselu, o ślubie, a wielka rzesza ludzi zgromadzona była wokół kardynała Wyszyńskiego. To spotkanie, jakby nic nieznaczące, zostało jednak w mojej pamięci, ponieważ „pogodny Wojtyła” był nieco zamyślony, a nawet smutny.

8. Wybór Karola Wojtyły na papieża zastał mnie w Ziemi Świętej. Na kolacji u sióstr elżbietanek usłyszeliśmy z telewizji jordańskiej, że Polak został wybrany papieżem. Byliśmy liczną grupą polską, która przeżyła tę wielką radość właśnie w Ziemi Świętej. Gratulacje składane nam przez Arabów i Żydów były chwilami naszej dumy i radości, że jesteśmy Polakami. Posiadam do dzisiaj gazetę z Izraela, w której podano wiadomość, że Polak został papieżem. Wielką radością dla nas były spotkania na lotnisku z Węgrami, którzy pierwsi powiedzieli nam, że dlatego mamy papieża, ponieważ mamy kardynała Stefana Wyszyńskiego. Gdybyśmy my mieli takiego kardynała, jak Wyszyński, papieżem mógłby być Węgier.

9. Wiele razy przy różnych okazjach, wywiadach, wspomnieniach mówiłem o wizytach papieskich w Polsce. Powtórzę jedno, że zawsze byłem dumny, że Opatrzność postawiła mnie w tym miejscu i w tym czasie, kiedy mogłem dotykać Papieża Polaka, którego poznałem tak dawno i którego zawsze darzyłem największym szacunkiem.

10. Jest takie spotkanie, o którym mówiłem wiele razy, ale pragnę dać świadectwo, że to spotkanie odgrywa w moim życiu bardzo ważną rolę. W czasie pierwszej wizyty Ojca Świętego w Warszawie miało miejsce spotkanie Papieża z grupą inteligencji warszawskiej „w Sali Konferencji Episkopatu” w Domu Arcybiskupów Warszawskich. Było tam ponad siedemdziesiąt osób. Ksiądz kardynał Wyszyński polecił mi jako kanclerzowi Kurii, abym towarzyszył Ojcu Świętemu w czasie tego spotkania. Ojciec Święty przechodził przed ustawionymi w szeregu osobami. Moim zadaniem było przedstawiać Papieżowi osoby, które Go witają. Byli to lekarze, profesorowie wyższych uczelni, działacze katoliccy. Ojciec Święty Jan Paweł II dla każdej z tych osób miał jakieś życzliwe słowa. Wiele z tych osób poznawał i wtedy wspominał coś szczególnego. Przy spotkaniu z dr Milą Chruścicką-Paderewską powiedział „moja prorokini”. Nikt tego nie rozumiał, poza panią Emilią, która kiedyś kardynałowi Wojtyle przepowiedziała, że będzie papieżem. Pani doktor była znaną działaczką katolicką, obrońcą życia, za co spotkało ją wiele prześladowań, włącznie z wyrzuceniem z pracy. Niezapomnianym spotkaniem było spotkanie z profesorem Władysławem Tatarkiewiczem, wybitnym filozofem, którego Papież znał od wielu lat. Kiedy Papież podchodził do profesora, usiłowałem coś powiedzieć. Papież odsunął mnie ręką, przytulił do siebie profesora, któremu popłynęły wielkie łzy z oczu. Pragnę zaznaczyć, że spotkanie to odbywało się w godzinach wieczornych (19.30), a profesor już w godzinach rannych przybył na Miodową. Mieliśmy trochę kłopotu. Profesor zaznaczył jednak, że przybył wcześniej, ponieważ bał się, że mogą być trudności z dostaniem się na Miodową. Wiele razy wspominałem to zdarzenie i zawsze pamiętam słowa profesora, który powiedział, że jest to chwila historyczna i dlatego nie mogłem się na nią spóźnić. Kiedy wszystkie obecne osoby przedstawiłem Ojcu Świętemu, popatrzył na mnie i żartobliwie powiedział: „Nie przedstawiłeś jeszcze siebie”. I wtedy wkroczył kardynał Wyszyński i powiedział kilka miłych słów, których także nie zapomniałem.

11. Brałem udział we wszystkich pielgrzymkach, w pracach przygotowawczych, ale to spotkanie dla mnie było zawsze szczególne, miłe, kodujące się nie tylko w pamięci, ale i głęboko w sercu. Po wielu latach, kiedy witałem Papieża z księdzem rektorem Stanisławem Kurem przed archikatedrą warszawską, Ojciec Święty, jakby nawiązując do tamtej rozmowy wieczornej, powiedział: „A co ty teraz robisz?”. Kardynał Józef Glemp podpowiedział: „Jest kanclerzem Kurii”, na co Ojciec Święty: „Jeszcze?”.

12. Wśród spotkań z Ojcem Świętym było i takie, które miało miejsce w czasie wizyty w Watykanie przy nominacji arcybiskupa Józefa Glempa na kardynała. W czasie audiencji stałem z tyłu i zostałem zaproszony, aby podejść do tronu papieskiego. Kiedy całowałem rękę Ojca Świętego, zapytał – a w jego pytaniu był dowód, że wie kim jestem i kiedy spotkaliśmy się i w jakich okolicznościach – czyniąc jakby aluzję do słów, które powiedział mi, gdy wygłaszałem swój referat w 1969 roku. Powiedział mi wtedy: „Jak ci jest źle w Warszawie, przyjeżdżaj do Rzymu”. A kiedy ksiądz prymas Glemp mówił Papieżowi, kim jestem, co robię w Kurii Warszawskiej, szepnął mi do ucha „Niech sobie mówi, a my się znamy dłużej niż z Kardynałem”. Dla mnie jest to dowód, że do wielu osób mówił, przypominając im zdarzenia sprzed wielu lat. Zawsze byłem przekonany, że Papież niczego nigdy nie zapomniał, żadnej rozmowy, żadnego spotkania i dlatego zawsze był dla nas taki bliski.

[w:] Byłem świadkiem, Warszawa 2011, s. 47-51