Armia dla przyszłości

fot. Sławomir Kaczorek

Armia dla przyszłości

Rozmowa z gen. Franciszkiem Gągorem

Jak liczne ma być nasze zawodowe wojsko?

– Rada Ministrów przyjęła właśnie przedłożony przez ministra obrony program profesjonalizacji na lata 2008-2010. Zakłada on, że ewidencyjnie liczebność Sił Zbrojnych RP wyniesie na koniec 2010 r. do 120 tys. żołnierzy służby czynnej i Narodowych Sił Rezerwy.

Dziś mamy około 150 tys. etatów. Aby zmniejszyć armię do nowego stanu, trzeba będzie ją istotnie zreorganizować.

– Stany etatowe i ewidencyjne w żadnej armii świata nigdy się nie pokrywają. Dysproporcje między nimi zależą od bieżących potrzeb, celów wojskowych i możliwości finansowych. Byłoby idealnie, gdyby takich różnic nie było, ale pamiętajmy, że wojsko funkcjonuje w okresach pokoju, kryzysu i wojny. Dlatego niekoniecznie stan ewidencyjny musi być zawsze zbliżony do etatowego, zwłaszcza w dwóch pierwszych okresach. W wybranych jednostkach i elementach sił zbrojnych stany te powinny być niemal identyczne. W innych różnice mogą być znaczące, nawet do poziomu głębokiego skadrowania, tak by istniały tylko zalążki na wypadek zagrożenia.

Powiedzmy szczerze: przy 120-tysięcznym wojsku niektóre jednostki musimy zlikwidować.

– Dziś obowiązują nas decyzje określające wielkość Sił Zbrojnych RP do 150 tysięcy żołnierzy. Stan ewidencyjny wynosi ok. 126 tysięcy. W tworzonym Programie Rozwoju Sił Zbrojnych RP na lata 2009-2018 wielkość wojska będzie odzwierciedleniem decyzji polityków.

Ilu nowych żołnierzy armia będzie potrzebowała rocznie?

– Kilkanaście tysięcy. Dokładna wielkość dla każdego roku będzie uzależniona od wielu czynników. Ofertę służby w profesjonalnych siłach zbrojnych kierujemy do wszystkich, którzy mają wymagane predyspozycje, chcą zdobywać wiedzę i się rozwijać.

Raport ze Strategicznego Przeglądu Obronnego przewiduje, że pieniędzy będzie znaczniej mniej, niż potrzeba wojsku znajdującemu się w trakcie profesjonalizacji i modernizacji.

– Wytyczne NATO, przyjęte również w sektorze wojskowym Unii Europejskiej, wskazują na 2-procentowy wskaźnik budżetów państwowych na obronność. Wszędzie zadaniem resortów obronnych jest wykorzystać przydzielone środki możliwie najlepiej. W sytuacji, kiedy potrzeby są większe niż możliwości, podstawowym zadaniem planistów jest ustalenie priorytetów. Z prognoz PKB wynika, że ustawowy wskaźnik 1,95 proc. roku 2008 powinien wystarczyć do pokrycia kosztów profesjonalizacji w 2009 r.

Które programy modernizacyjne stają się wobec tego najważniejsze?

– XXI wiek to era informatyczna. Pierwsze ataki w ewentualnych konfliktach nastąpiłyby zapewne w przestrzeni teleinformatycznej. Dlatego priorytetem są i będą systemy dowodzenia i rozpoznania oraz ich ochrona. Zadania z tym związane będą nie tylko domeną wojska. Trzeba je realizować w szerszym wymiarze. Drugim istotnym dla nas wymogiem jest zdolność wywalczenia i utrzymania przewagi w powietrzu. Pilnego doinwestowania wymaga także Marynarka Wojenna. Trwają prace nad pozyskaniem i wdrożeniem całej rodziny bezpilotowych statków powietrznych. Pamiętamy o śmigłowcach, choć decyzja o zakupie dwunastu Mi-24 i trzech Mi-17 zaspokoi najpilniejsze potrzeby w tym zakresie, zwłaszcza w operacjach kryzysowych w najbliższych latach.

Czy nie martwi Pana, że wojsko kupuje sprzęt i uzbrojenie na przetargach, w których o zwycięstwie decyduje zwykle cena – jak najniższa – a nie jakość lub innowacyjność?

– Resort obrony kieruje się obowiązującym prawem i procedurami.

Jednak generałowie mogą prosić o zmianę tego prawa, jeśli jest złe…

– Zaręczam, że robimy wszystko, aby wyposażyć naszych żołnierzy w możliwie najlepszy i niezawodny sprzęt, zwłaszcza w operacjach kryzysowych.

Zapewne osiągnęliśmy szczyt możliwości, jeśli chodzi o zaangażowanie w misje. Na dłuższą metę nie moglibyśmy utrzymać tam 4 tys. żołnierzy, mamy kłopoty z wysłaniem lekarzy czy pilotów śmigłowców. Czy wyciągnięto z tego wnioski co do organizacji i szkolenia wojsk w kraju?

– Poziom zaangażowania w misje wynika z decyzji politycznych. Wojsko musi być przygotowane do wypełniania postawionych zadań. Obecnie w operacjach zagranicznych bierze udział około 4100 żołnierzy. Pełnimy jeszcze misję w Iraku, zaczęła się już operacja w Czadzie, wzmocniliśmy kontyngent w Afganistanie. W kraju szkolą się kolejne zmiany. Na tę chwilę nie ma zagrożeń dla obsady kontyngentów.

Poza personelem medycznym.

– W 2006 r. sztab zaproponował utworzenie Inspektoratu Wojskowej Służby Zdrowia. Jestem przekonany, że działania podjęte przez IWSZ zaowocują osiągnięciem właściwego poziomu zabezpieczenia medycznego w całych siłach zbrojnych. Jednym z rozwiązań, które pomoże w pozyskaniu lekarzy, są stypendia dla studentów medycyny. Działania te już przynoszą efekty. Na ostateczne rezultaty musimy jednak poczekać ok. sześciu-ośmiu lat. Tyle trwa kształcenie lekarza.

Czy po wycofaniu kontyngentu z Iraku będziemy w stanie wystawić do innej, nowej operacji znaczący kontyngent? Dużym obciążeniem będą dla nas przecież grupy bojowe UE.

– Po powrocie kontyngentu z Iraku planujemy odtworzenie zdolności technicznej sprzętu i uzbrojenia. Chcemy mieć w kraju przygotowany co najmniej jeden zestaw w sile batalionowej grupy bojowej z elementami dowodzenia i wsparcia powietrznego. Byłby to trzon dla ewentualnego nowego kontyngentu, jeśli byłaby taka potrzeba.

Czy po profesjonalizacji zwarte pododdziały będą wysłane na misje na rozkaz?

– To powinno być zasadą, ale zawsze będą występować sytuacje szczególne i przypadki losowe. Z naszych doświadczeń wynika, że aby to było możliwe, musimy mieć przygotowanych pięć zmian żołnierzy do wykonania jednego zadania zagranicznego. Cztery stanowią krytyczne minimum, a idealnie byłoby mieć ich sześć, co znacząco zapobiegłoby tzw. zmęczeniu jednostek i żołnierzy, którzy w tym systemie byliby kierowani na misje raz na trzy lata. W tym kierunku podejmujemy działania w sztabie i dowództwach rodzajów sił zbrojnych.

I tu mamy ciągle problem, bo posługujemy się kontyngentami składanymi z wielu jednostek. Tymczasem sojusznicy starają się wysyłać na misje całe jednostki.

– Tak, gdy kierują do zadań całe dywizje, które są samodzielnymi związkami taktycznymi. Ale gdyby z takiej dywizji chcieli wysłać kompanię lub batalion, to musieliby je wzmocnić elementami, które nie występują w tych pododdziałach, a które są niezbędne w rejonie operacji. Co więcej, nawet dywizje muszą być obudowywane zdolnościami, których na co dzień w kraju nie mają.

Dowódcy w jednostkach narzekają, że gdy kilku ich podwładnych zgłosi się na misje i wyjedzie z innym pododdziałem, kuleje szkolenie w ich macierzystym oddziale.

– Zdarza się, że ktoś nie może jechać na misję i trzeba znaleźć zastępcę z innego pododdziału czy jednostki. Dążymy jednak do tego, aby dowódcy kompanii i batalionu jeździli z etatowymi pododdziałami.

W 2006 r. minister Radosław Sikorski zaproponował budowę nowej siedziby MON, do której mogłoby się przenieść z Cytadeli także Dowództwo WL. Jest już decyzja o budowie na Cytadeli nowego Muzeum WP. Lądowcy muszą zmienić siedzibę. Jak będzie wyglądała dyslokacja głównych dowództw?

– Były plany budowy nowej siedziby MON. Analizowano sposoby optymalnego wykorzystania zasobów lokalowych resortu w stolicy. Równolegle pojawiła się potrzeba stworzenia nowej siedziby dla Muzeum WP. Przeprowadzkę muzeum do obiektów na Cytadeli uznano za najlepszy pomysł dla tej instytucji. Prace na rzecz nowej lokalizacji dla muzeum idą planowo, natomiast proces budowy nowej siedziby MON się zatrzymał. Dlatego trwają analizy i symulacje, jak rozmieścić instytucje ulokowane obecnie na Cytadeli. Po wypracowaniu finalnych wariantów i propozycji przedłożymy je ministrowi obrony do akceptacji.

Czy w grę wchodzi Wrocław?

– Wrocław jest jednym z wariantów branych pod uwagę – z racji bardzo dobrej infrastruktury, tradycji obecności wojskowej w tym mieście i oczekiwań mieszkańców.

Rozmawiali Artur Goławski i Tadeusz Wróbel

„Polska Zbrojna” nr 33, 17 sierpnia 2008, s. 16-17