Niepodległość

fot. Tomasz Wierzejski /archiwum Małgorzaty Rybickiej

Niepodległość

Arkadiusz Rybicki

Jesteśmy dopiero pierwszym pokoleniem, które Niepodległość w całości zna jedynie z opowiadań, książek, przedwojennych gazet z nabożeństwem przechowywanych przez rodziców czy ze starych kronik filmowych skąpionych nam przez telewizję. Z drugiej zaś strony niepodległa Polska to całkiem jeszcze niedawna przeszłość. Starsi wiekiem z naszych ojców stawali jeszcze w obronie zagrożonej Polski we wrześniu 1939 r., albo w konspiracji 1939-1947, dziadowie nasi oddawali życie w obronie Warszawy przed nacierającą Armią Czerwoną w 1920 r. Dla nas jednak to już całkiem odległa historia, a niepodległość jawi się nam jako nierealna, przebrzmiała sprawa. Bierze się to m.in. z tego, że dla Polski w okresie ostatnich 60 lat czas biegł niezwykle szybko. Dwie epoki zmieściłyby się w czasie, w jakim zwykle mijała jedna. To wielkie tempo historii, a również kierunek zmian, spowodowały, że niedawna przeszłość jest dla naszego pokolenia przeszłością zamierzchłą, a niedawna niepodległość – tak oczywista dla pokolenia urodzonego po 1920 r. – jest dla nas abstrakcyjna. Ten brak wyobrażeń można wytłumaczyć częściowo również tym, że nie doświadczyliśmy namacalnie stanu, jakim była dla naszego narodu niepodległość, a szybki bieg historii spowodował, że żyjemy już w zupełnie innym świecie – świecie zniewolonym.

Kilkanaście, dla niektórych kilkadziesiąt, lat tego zniewolonego życia wystarczyło, żeby uznać niepodległość nie tylko za termin historyczny, za abstrakcję – ale za coś niemożliwego, a nawet niepotrzebnego. Po drugiej wojnie światowej systematycznie zohydzano nasze przedwojenne dzieje, przedstawiając same negatywne strony tego okresu, tendencyjnie i demagogicznie wypaczano prawdę historyczną, zamykając jednocześnie usta tym historykom, którzy mieli odwagę pisać w zgodzie z sumieniem i prawdą historyczną. Ukrytym celem tej ogromnej kampanii fałszowania historii było udowodnienie generalnej tezy: że dla Polski niepodległość oznaczała zawsze anarchię, nędzę, strajki, niemoc ekonomiczną i w konsekwencji kończyła się niewolą. Można powiedzieć – pokazano całą ohydę niepodległości i stworzono całą frazeologię tej ohydy.

Drugą tezą było stwierdzenie, że w dzisiejszej Europie pełna niepodległość jest niemożliwa, tym bardziej w położeniu polskim, a trzecia głosiła, że dopiero podporządkowanie Polski ZSRR przyniosło prawdziwą stabilizacją polityczną. Te trzy tezy, powstałe w czasach stalinowskich, w okresie prześladowania żyjących jeszcze działaczy niepodległościowych, uzupełnione po tragedii Węgier w 1956 r. czwartą, głoszącą nieuchronność interwencji radzieckiej w razie jakiejkolwiek próby usamodzielnienia się państw-satelitów – przetrwały do dnia dzisiejszego.

Przetrwały, gdyż po pierwsze nie przestano ich głosić oficjalnie, choć formy zmieniono na bardziej dyplomatyczne, po drugie, że dość głęboko zakorzeniły się w świadomości nawet tych grup społecznych, które wykazywały odruchy samodzielności i pewnej niezależności od władz, a nawet części obecnej opozycji. Niemałą winę w utrwaleniu tych schematów ponosi również obecna lewica laicka skupiona wokół KSS „KOR”. Pamiętam rozmowę sprzed kilku lat, prowadzoną z dość wybitnym przedstawicielem tej grupy, w której to rozmowie, a właściwie dyskusji, trzeba było bronić Piłsudskiego przed stwierdzeniami, że niczym nie różnił się od Dzierżyńskiego czy nawet Stalina. Podobnie było z innymi sprawami. Do dziś zresztą stwierdzenie, że „coś jest endeckie” lub „pachnie dmowszczyzną” używane jest przez ludzi z tego środowiska jako jednoznacznie negatywne. Takie poglądy są już dziś jednak znacznie rzadsze. II Rzeczpospolita i jej ludzie bronią się sami.

Opozycja a szerokie kręgi społeczeństwa, to jednak jeszcze wciąż zupełnie różne rzeczy. W opozycji ludzie zastanawiają się nad problemem realności stanu zwanego niepodległością, nad wyborem drogi do jej przybliżenia. W społeczeństwie występuje zjawisko niewiary w możliwość niepodległości dla Polski. Innymi słowy, przekonanie, że stan, jaki istnieje w naszym kraju od wojny, jest już wiecznie trwały. Nie ma chyba większego sensu udowadnianie, że takich wiecznie trwałych układów nie ma. Świadomość znacznej części społeczeństwa dotycząca tej fundamentalnej sprawy została ukształtowana według wyżej wymienionych schematów. W świadomości poważnej jego części, pojęcie niepodległości w ogóle nie funkcjonuje jako realna wartość.

Istnieje więc wielka konieczność mówienia o potrzebie i drodze do niepodległości dla Polski. Dla środowiska skupionego wokół „Bratniaka” niepodległość nie jest ani czymś niepotrzebnym, ani czymś abstrakcyjnym. Wierzymy w jej odzyskanie, w realną możliwość tego faktu. Odrzucamy sztuczny dylemat, co jest większą wartością: demokracja czy niepodległość – bowiem uważamy, że bez niepodległości nie ma możliwości samostanowienia, nie ma więc możliwości budowania demokracji. Niepodległość nie jest też dla nas tylko określonym stanem politycznym, ale przede wszystkim wielką i niezbędną wartością moralną, której się broni i do której się dąży bez względu na cenę. W stwierdzeniu tym zawarta jest odpowiedź na pytanie: czy jesteśmy niepodległościowcami? Jesteśmy, gdyż uważamy, że tylko człowiek bez godności może rezygnować z dążenia do niepodległości narodu i państwa, w którym żyje. Jesteśmy również realistami – bo realne jest to, co istnieje, a dążenie do odzyskania niepodległości jest istniejącym faktem społecznym. Nie uważamy jednocześnie jej za cel sam w sobie, ani za cel ostateczny. Odzyskanie niepodległości będzie dopiero początkiem nowej wielkiej pracy dla dobra Człowieka i Narodu.

Gdy więc obchodzi się dziś 60-tą rocznicę odzyskania niepodległości, jasne staje się, że nie o samą przeszłość tylko chodzi. Teraźniejszość wciąż stawia przed nami pytania o nadzieję czy beznadziejność sprawy niepodległości.

„Bratniak” nr 14, listopad grudzień 1978.

za: „Bratniak. Pismo Ruchu Młodej Polski 1977-1981. Wybór publicystyki”, oprac. Jakub Czułba, Warszawa 2009, s. 191-192