Rozmowa z Krystyną i Franciszkiem Chojnackimi

Z siostrą Krystyną i jej mężem Franciszkiem, Cambridge, 2005 (fot. ze zbiorów Krystyny Chojnackiej)

Rozmowa z Krystyną i Franciszkiem Chojnackimi

ks. Bronisław Gostomski

Rodzice

Krystyna: Nasi rodzice nazywali się Jan i Marianna Gostomscy. Ojciec był krawcem, miał uczniów, czeladników, mama pracowała tylko w domu z nami.

Zaraz po wojnie tata przez pewien okres pracował w szkole zawodowej, oczywiście uczył swego zawodu – krawiectwa. Często nawet był wysyłany przez dyrektora do załatwienia czegoś we władzach oświatowych, bo był człowiekiem operatywnym, wiele potrafił zrobić. Kilka razy jako dziecko byłam z tatą w Warszawie. Jak jechał do Warszawy, to na dworzec kolejowy szliśmy ze trzy kilometry pieszo, ale z powrotem mieliśmy frajdę i wracaliśmy z ojcem dorożką, z zamkniętą budą. Dla takich dzieci jak my to była uciecha. Tata w Warszawie kupował – a to nowe tornistry, a to ładne, ciepłe kapcie na zimę, a to czapki, i oczywiście słodycze, których w takim małym miasteczku nie było. Czasem przywoził nam dużo zabawek.

Mama w czasie wojny pracowała u krawca, tak więc nauczyła się szyć. Później trochę pomagała ojcu. Ten czas nam minął dobrze. Ojciec nieźle zarabiał. W domu mieliśmy aparat do wyświetlania bajek. Pokazywaliśmy je dzieciom z naszej ulicy, było miło i wesoło. Wieszaliśmy prześcieradło na drzwiach i to był ekran. Jak mama weszła do domu, nie mogła drzwi otworzyć – tyle było dzieci w środku. Często wieczorami graliśmy z rodzicami w domino, w loteryjkę.

Dokąd byliśmy małymi dziećmi, zanim poszliśmy do szkoły, co niedziela chodziliśmy z ojcem do kościoła na dziesiątą. W kościele nigdy nie siadał w ławce i my też. Chłopcy ze zmęczenia siadali mu na butach, a ja stałam. Mama natomiast w każdą niedzielę chodziła na siódmą.

 

Chrzest

Między mną a Bronkiem z 1948 był jeszcze brat Wiesław, rocznik 1947. Była jeszcze siostra Danuta z 1952 oraz ostatni Marek, z 1957 roku.

Nie pamiętam, jak Bronek się urodził, ale pamiętam dzień jego chrztu. Mama opowiadała, że po urodzeniu Bronek bardzo płakał. Prawdopodobnie był chory, rodzice byli zaniepokojeni. Dlatego chrzczono go drugiego czy trzeciego dnia po urodzeniu, nie czekając na niedzielę czy inny dzień świąteczny. Chrzestną była najbliższa siostra mamy, ciocia Stasia, która pochodziła z Sierpca i mieszkała najbliżej. Chrzestnym został zaprzyjaźniony sąsiad, mieszkający dwa czy trzy domy od nas. Rodzice byli tak zdenerwowani, że zapomnieli, jakie miał mieć imię. Ojciec miał zapytać, jak ma na imię chrzestny. Sąsiad był Bronek. „No to niech będzie Bronek” – powiedział ojciec. I w ten sposób dostał zupełnie inne imię niż miał mieć.

Po chrzcie był taki cichy i tak delikatnie oddychał, że wszyscy się bali, czy przeżyje. Co jakiś czas ciocia i mama do niego zaglądały. Stałam przy jego łóżeczku. Miałam wtedy trzy i pół roku, ale pamiętam, że zaglądali, czy on żyje.

 

Dzieciństwo

Szkoła nie sprawiała nam w ogóle trudności. Mieliśmy czwórki i piątki, nawet co roku dostawaliśmy nagrody – książki. Podręczniki szkolne, które kupowane były dla mnie, potem przechodziły na rodzeństwo. Jak już kończyły się wakacje, trzeba było iść po te podręczniki, w księgarni była duża kolejka. Staliśmy najstarszą trójką, bo my najbardziej trzymaliśmy się razem. Kupowaliśmy ozdobny papier, siadaliśmy w kuchni przy dużym stole i okładaliśmy te podręczniki. Ja je potem podpisywałam, bracia mi pomagali.

Bronek uczył się bardzo dobrze. Później, jak już był w liceum, wychowawca mówił na niego „perełka klasy”. Kiedy ja kończyłam liceum, on je zaczynał: ja byłam w jedenastej klasie, a on w ósmej. W liceum cały czas miał do czynienia z księżmi, bardzo dużo czytał.

Ministrantem został pewnie już w trzeciej klasie. Wiesiek, starszy brat, też chciał, poszli razem. Ale w tamtych czasach msza była w języku łacińskim i księdzu trzeba było odpowiadać po łacinie. Dostali teksty do nauczenia się na pamięć. Starszy od razu powiedział: „Ja tam po rusku się nie będę uczył”. Jeszcze nie wiedział, że to była łacina… Wiesiek na tym skończył, a Bronek był ministrantem, dokąd nie został księdzem. Przynosił nieraz komżę, mama ją prała, a ja prasowałam.

Przed szkołą numer 1 był kościół, nazywaliśmy go szkolnym. Zawsze zanim weszliśmy do szkoły, szliśmy do tego kościoła. Msza poranna była o godzinie siódmej. Bronek był na niej ministrantem albo był razem z nami. W tym okresie cały czas był blisko kościoła, był zaangażowany, wyjeżdżał na wycieczki.

Kiedy już byłam poza Sierpcem i uczyłam się w Toruniu, jak przyjechałam do domu, dowiedziałam się, że brat wpadł do przerębla. To było zimą, na lekcji wf, na Jeziorku, jak je w Sierpcu nazywamy, które zamarzało. Mówił, że tyle razy jeździł koło tego przerębla, a wtedy jechał tyłem i wpadł do wody. Wpadł aż do dna, zobaczył nad głową jaśniejszą dziurę i tak się wybił, że chwycił się lodu, bo już umiał pływać. Uratowały go skórzane rękawice. Nikt nie widział, że wpadł, bo był na końcu grupy. Mówił: „Gdybym nie wypłynął, to by nawet nie wiedzieli, że wpadłem”. Dobrze, że miał kolegę w pobliżu. Poszedł do niego i poprosił o ubranie, żeby mógł wrócić do domu. Ten kolega był od niego dużo wyższy. Brat pozawijał spodnie i przybiegł do domu, półtora kilometra. Tak się trząsł, że aż nie mógł mówić, pierzyna wprost na nim skakała.

Akurat w tym dniu była kolęda. Przyszedł ks. Krawczyński, proboszcz, a mama obsługiwała Bronka – taki był zmarznięty. Jak mama powiedziała, co się stało, ksiądz zaczął się modlić za to, że ocalał.

 

Kapłaństwo

Krystyna: Po maturze był całkowicie zdecydowany, żeby pójść do seminarium w Płocku. To, że wybrał seminarium po zakończeniu liceum, nie było dla nas zaskoczeniem. Zawsze wiedziałam, że wybierze drogę kapłańską.

W tym czasie kiedy Bronek wstąpił do seminarium w Płocku, ja też tam studiowałam zaocznie matematykę. Często odwiedzałam brata. Zajęcia mieliśmy jednocześnie, więc zawsze mama mi dawała coś dla niego i ja mu to zawoziłam. Lubiłam na niego czekać. Chór śpiewał dawne chorały gregoriańskie, lubiłam tego słuchać. Byłam tam już znana. Odźwierny, pan Kurek, zawsze ze mną rozmawiał. Raz tata zabrał do seminarium najmłodszego brata, żeby odwiedzić Bronka. Ale brat powiedział: „Ja do takiej szkoły nie będę chodził, bo tam jest za cicho”…

Franciszek: Jak skończył KUL, w maju 1979 roku, z drugim księdzem wyjechał do Londynu, do Marianów, na okres wakacyjny. Dla nich to była przygoda, bo mogli też podszlifować język. Wtedy po raz pierwszy spotkał się w Londynie z Polonią.

Krystyna: Na Ealingu.

Franciszek: Był tam trzy czy cztery miesiące. Po powrocie dowiedział się, że kuria płocka wyznaczyła mu parafię Goworowo, koło Pułtuska. W tym czasie powiedział mi, że przyszła w jego sprawie ważna wiadomość i że musi jechać do kardynała Wyszyńskiego. Wtedy dowiedział się, że kardynał kieruje go do jednej z parafii w Anglii, do Peterborough.

Krystyna: Okazało się, że przez te kilka miesięcy tak się dał poznać, że parafianie napisali list do kurii, żeby go do nich wysłać.

Franciszek: I tak się zaczęło te trzydzieści lat w Anglii. Od 1979 już do Polski nie wrócił. Jak już był kapłanem, to nie dla rodziny.

Krystyna: Każde święta były już bez Bronka.

 

Londyn

Franciszek: Cieszył się z wyjazdu, to była dla niego przygoda i on to lubił. Jak przyjeżdżał, mówił siostrze, jak mało dzieci idzie do Pierwszej Komunii. Mówił, że Polonia się rozpada. Dopiero po wejściu do Unii do Anglii wyjechała młodzież. Wcześniej mówił, że kościoły będą chyba zamykać, bo Anglicy się nie kwapią do ich przejęcia.

Krystyna: Było tylko starsze pokolenie.

Franciszek: Wojenne, które umiera. Ale później, jak pojechaliśmy w 2005, patrzymy, a tam tyle młodzieży!

Krystyna: Bardzo dużo w kościele!

Franciszek: Pełen kościół w Londynie. Ale pojawiły się inne problemy. Mówił, że nie może im dać, czego chcą, bo ci, co przyjechali, mają nieraz nieuregulowane sprawy małżeńskie. Był w Londynie spowiednikiem, w zakładzie karnym.

Krystyna: Był osobą zapracowaną, miał mało czasu dla nas, dla rodziny. Jak byliśmy u niego w Londynie przez tydzień, wieczorem przyszło małżeństwo i zapytało, czy jest ksiądz proboszcz. Nie chcieli powiedzieć, w jakiej sprawie. Pytam, czy mogę pomóc. A oni: „Nie, nikt nam nie pomoże, tylko proboszcz”. Powiedziałam, że mój brat jest w kościele, który właśnie zalało. Bronek przyszedł przeziębiony, od razu poprosił o mocną herbatę z cytryną i miodem: „Jutro muszę być na nogach, nie mogę leżeć”. Wszystko mu przygotowałam i powiedziałem o tych gościach. A on na to: „Och, żebyś ty wiedziała! Oni w Polsce wszystko sprzedali, przyjechali w ciemno. Nie mają gdzie mieszkać”. Od razu zadzwonił i złożył ręce: „Boże, żeby tylko ich przyjęli, żeby nie na wylądowali na ulicy z dziewczynką”. Miała cztery-pięć lat. Mówił, że takich małżeństw przyjeżdża mnóstwo.

Franciszek: Pojechaliśmy do niego do Londynu w 2005, już jak był w kościele św. Andrzeja Boboli. Zawiózł nas wtedy do Peterborough, gdzie był na początku. To był kościół skromniutki.

Ostatnim etapem był dla niego kościół św. Andrzeja Boboli w Londynie. Był piękny, jak katedra płocka, ale wymagał remontu. Jak tam byliśmy, było oberwanie chmury i zalało cały ołtarz. Trafił akurat na okres, kiedy trzeba było poczynić dużo inwestycji. Wieże miały po trzydzieści metrów albo i więcej – można sobie wyobrazić, ile tam było trzeba prac blacharskich czy tynkarskich. Wymagało to też dużo formalności wynikających z prawa budowlanego, ale to jeszcze przed śmiercią zdążył załatwić.

 

Spotkania

Krystyna: Przyjeżdżał zwykle do Polski dwa razy w roku – na imieniny mamy i na Jana. Ostatni raz przyleciał na imieniny mamy w marcu, mimo że już nie żyła.

Franciszek: Przyszedł do nas – zostaliśmy we dwoje, dzieci z domu wyfrunęły. Powiedział, jak zwykle: „Cześć, siostra. Co dobrego dasz?”. Żona zrobiła kolację, ja postawiłem koniak. Posiedzieliśmy, było miło. Powiedział, że przyjedzie w czerwcu. Jak wychodził do furtki, na długo przystanął i patrzył na cały dom.

Krystyna: Na dom, na działkę. Nigdy tego nie robił. Widziałam to z okna.

Franciszek: Powiedział, że za trzy lata wróci do Polski. W 2013 miał skończyć sześćdziesiąt pięć lat i przejść na emeryturę. Opłacał sobie kapłański fundusz emerytalny. Mówił: „Nareszcie będę swobodny. Nareszcie będę miał czas na wędkowanie”.

 

Rozmowę przeprowadziła Agnieszka Nowakowska 16 kwietnia 2016 roku.