Rozmowa z Andrzejem Bochenkiem

Z mężem Andrzejem, lata 90. (fot. ze zbiorów Teresy Neuman)

Rozmowa z Andrzejem Bochenkiem

Krystyna Bochenek

Rodzina

Dziadkowie i rodzice Krystyny nie pochodzili ze Śląska. Jak sama mi mówiła, bardzo duży wpływ na jej ukształtowanie miała postać dziadka – człowieka bardzo wykształconego. Był profesorem ekonomii, erudytą, znał wiele języków. Mama Krystyny skończyła także Akademię Ekonomiczną, tata był – jak byśmy dziś powiedzieli – biznesmenem. Mimo że bardzo ciężko doświadczył go los – był w obozie koncentracyjnym, na jego oczach rozstrzelano całą rodzinę – był bardzo pogodny. Można powiedzieć, że powodziło im się troszkę lepiej od innych. Mieli samochód, telewizor – wtedy to oznaczało pewną pozycję. Krystyna dzięki zapobiegliwości ojca nigdy biedy w tym okresie nie doświadczyła, była dobrze ubrana, dobrze wykształcona i potrafiła sobie w życiu jakoś radzić.

Podróże

Byłem właścicielem trabanta de luxe, bardzo eleganckiego. Znalazłem kiedyś zdjęcia Krystyny, która jeden jedyny raz ten samochód myła. Pojechaliśmy nim w podróż poślubną. Potem z tym samochodem były różne perypetie, ale ogólnie ten trabant dobrze się sprawował przez parę lat. Dużo nim podróżowaliśmy. W tym czasie najdalszy wyjazd za granicę był możliwy do Czech albo NRD. Ja jeździłem do NRD trabantem po kafelki do łazienki. Jeździliśmy raczej po Polsce, nad morze, do Świnoujścia, do Kołobrzegu, do Karwi. Wakacje spędzaliśmy głównie w Grodnie koło Międzyzdrojów – bardzo piękne miejsce, pusta plaża, typowa nad polskim morzem. Tam w ośrodku wypoczynkowym pracował mój tata. Jeździliśmy tam przez wiele, wiele lat, z Tomkiem, a później także z Magdą. Krystyna nie lubiła wyjeżdżać za granicę. Zawsze wolała wybrać się gdzieś w kraju. Chociaż później, pod koniec, kiedy już była senatorem, lubiła uciekać z Polski. Była dosyć rozpoznawalna i nie lubiła, że ktoś na nią patrzy, pokazuje palcem. Dlatego byliśmy w Hiszpanii, pojechaliśmy do Lizbony. Przez wiele lat jeździliśmy też do Austrii w góry.

Radio

Bardzo trudno było tam dostać pracę, pomógł w tym jej wujek. Zaczęła tam pracować bodajże w 1976 roku. Wtedy, w czasach komunistycznych, była to praca pełna emocji, ciągle był z nią związany stres. Radio było zdominowane przez politykę i Krystyna bardzo źle sobie z tym dawała radę. Przyjechała raz do domu spłakana. Miała zrobić materiał na temat akcji „Witaminy” w kopalni „Wujek”, gdzie przekazano pracownikom bodajże pięćdziesiąt ton owoców. Po chwili ktoś zadzwonił, że to nie jest prawda, bo do tej akcji włączyli także kartofle, więc co to za witaminy… Miała bardzo dużo szczęścia: dzięki temu, że w 1980 rok urodził się Tomek, Krystyna nie trafiła na weryfikację redaktorów, w stanie wojennym nie została spacyfikowana. Później widząc, co się dzieje, zdecydowała się na trzyletni urlop bezpłatny i była z Tomkiem w domu. Pracowała dorywczo, była uniwersalna – starała się pisać do gazet, robić różne akcje – choćby dyktanda. Do radia wróciła, kiedy się uspokoiło.

W radiu zajmowała się sprawami zdrowia. Stworzyła słynny „Magazyn o zdrowiu Krystyny Bochenek” nadawany przez kilkanaście lat. Istnieje zresztą nadal, jej koleżanki go robią. W pewnym okresie wszyscy tego słuchali, o czternastej. Zapraszała bardzo znanych profesorów, którzy nie tylko byli mądrzy, ale potrafili mówić o medycynie w przystępny sposób. Wiem, że jej ulubieńcami był profesorowie Kokot i Pierzchała.

Nigdy w tym programie nie wystąpiłem. Pierwszy raz tam się pojawiłem dopiero po śmierci Krystyny, zaprosiły mnie jej koleżanki. Wszyscy uważali, że Krystyna robi tak fantastycznie te magazyny dlatego, że ja jej pomagam. A ja nie miałem z tym nic wspólnego. Ona była bardzo inteligentna i zdyscyplinowana, potrafiła się przygotować ze słownika, z poradników. Wiedziała, co trapi ludzi, o jakich problemach mówią rodzice, jej koleżanki, i te kwestie starała się rozwinąć w magazynie medycznym.

Wielokrotnie po operacjach serca dostawałem kwiaty od ludzi, którzy mówili: „Proszę przekazać te kwiaty pani Krystynie. Nie wiedziałem, że jestem chory na serce, i z jej magazynu dowiedziałem się, że powinienem się w tym kierunku badać”. Uważam, że te magazyny o zdrowiu Krystyny były bardzo, bardzo pożyteczne. Krystyna była aktywistką, działaczką. Kiedy na onkologii dziecięcej były problemy z leczeniem białaczki, zorganizowała zbiórkę pieniędzy na ten cel.

Polityka

Uważam, że w radiu została bardzo źle potraktowana. Przesądziły o tym sprawy polityczne: nie liczyła się fachowość, tylko polityka. Żona stwierdziła, że nie będzie pracowała w takim radiu, zarządzanym przez ludzi mało świadomych tego, co robią. W drodze do Austrii, już nie pamiętam, w którym roku, spotkaliśmy się z panią ambasador Ireną Lipowicz, obecną rzecznik praw obywatelskich. Ona mówiła Krystynie o możliwościach działania politycznego. Krystyna, nie widząc możliwości dalszej pracy w radiu, wystartowała do senatu. Była osobą bardzo popularną na Śląsku, uzyskała największą liczbę głosów spośród wszystkich senatorów kiedykolwiek. Nawet słynny Kazimierz Kutz nie był jej w stanie przebić, co było zawsze jego zadrą w oku i tej pani senator ze Śląska nie mógł do końca zaakceptować…

Ja byłem temu bardzo przeciwny. Nie chciałem, żeby ona poszła do polityki. Wydawało mi się, że nie będzie dobrze, jak nie będzie w Katowicach, jak będzie jeździła do Warszawy. Znaliśmy też wielu polityków, którzy w jakimś sensie zapłacili za to życiem, jakimiś wypadkami. Nie akceptowałem tego do samego końca, aczkolwiek później, widząc, jak ona się tej polityce wyżywa i jak dobrze jej w niej jest… W następnej kadencji została już wicemarszałkiem senatu – ona, która nigdy nie zajmowała się polityką. Przypłaciła to strasznymi nerwami. Zawsze jej mówiłem, że nie ma nic gorszego niż robić coś, na czym się człowiek nie zna. Na polityce trzeba się znać, nie każdy może iść do polityki. Krystyna bardzo dobrze o tym wiedziała. Jej solidność i aktywność spowodowały, że bardzo szybko stała się bardzo światłym i doświadczonym politykiem.

Stroje

Krystyna bardzo zwracała uwagę na ubiór, lubiła się ładnie ubierać. Już jako młoda osoba zawsze wyróżniała się strojem. Te stroje były czasami naprawdę za pięć złotych. Szyła sobie spódnicę bananową, spodnie dzwony, bluzki. Jeździła do Francji, dostawała jakieś rzeczy od ciotki. Na początku, kiedy nie było pieniędzy, miała znajome panie w zakładach odzieżowych „Cora”, które dla niej zdobywały jakąś bluzkę czy garsonkę. Pamiętam, jak pierwszy raz przyjechała do mnie do Londynu i w hinduskim sklepie zobaczyła dziesiątki butów – takich, na które później by nie spojrzała – i mówi: „Jezus, jakie to piękne buty”. Mówię: „To sobie kup”. „Mogę sobie kupić?”. „Kup sobie. Kup pięć, sześć par – ile chcesz”. Wtedy mnie na to było stać, bo to była totalna tandeta, w eleganckim sklepie buty kosztowały 200 czy 150 funtów, a tam były buty po cztery-pięć funtów… Nakupowała ich sobie mnóstwo.

Jak już mogła sobie na to pozwolić, lubiła sobie raz na jakiś czas kupić garsonkę w jakimś markowym sklepie. Przez dwa czy trzy lata chodziła w butach od Prady, bardzo ładnych. Miała je też na sobie w czasie tego wypadku i właściwie po nich została rozpoznana. Zapytano mnie: „Czy Krystyna mogła mieć buty od Prady?”. Pomyślałem, że jeżeli to są buty od Prady, to na pewno są Krystyny.

Rozmowę przeprowadziła Agnieszka Nowakowska 23 marca 2013