Rozmowa z Andrzejem Wodą

Z młodszym bratem Andrzejem (po lewej) przed domem rodzinnym, Paleśnica, 1963 (fot. ze zbiorów Andrzeja Wody)

Rozmowa z Andrzejem Wodą

Wiesław Woda

Dzieciństwo
Wiesiek jest z roku 1946, ja z 1947. To były czasy ciężkie, bezpośrednio powojenne. Nasza wieś jest odległa od jakiegoś ośrodka miejskiego, gospodarstwo miało hektar dziewięćdziesiąt siedem. Tato był przedsiębiorczym człowiekiem, dlatego założył pasiekę, następnie posadził sad, tak że jeden hektar był pod sadem, a równocześnie był użytkowany rolniczo. To były drzewa wysokopienne, w związku z tym była możliwość coś jeszcze na tym kawałku ziemi uprawiać. Nasza rodzina była uważana na wsi za dobrze sytuowaną, bo inni mieli znacznie gorzej. Myśmy nigdy nie chodzili w drewnianych butach, u nas w domu nie było wszy. U nas na ogół było co jeść, skromnie, ale jakiś chleb zawsze był – inni tego nie mieli.

Tego nie da się porównać z dzisiejszymi warunkami – zboże kosiło się kosą: jeden kosił, drugi odbierał, trzeci robił powrósła. Kiedy byliśmy w szkole podstawowej, tato złamał nogę przed żniwami – myśmy wszystko sami musieli obrobić. Jeszcze na nasze nieszczęście wydzierżawił trzy hektary od sąsiada akurat na ten jeden rok i posiał tam pszenicę, no i na nas to wszystko spadło. Było ciężko, ale takie warunki mieli wszyscy. Inni mieli jeszcze trudniejsze. U nas wprawdzie nigdy nie było konia, ale pożyczaliśmy od sąsiada albo najmowało się sąsiada do prac polowych, a myśmy przy tym musieli pomagać: albo chodzić za pługiem, albo tego konia poganiać. Później młocka – to była katastrofa.

Pszczoły – jak zapamiętałem, zawsze było sześćdziesiąt-osiemdziesiąt pni. Myśmy musieli przy nich pomagać, a ponieważ teren w tych okolicach był wszędzie pofałdowany, górzysty, więc te pnie też nie stały na płaskim, tylko na stoku.

Nauka
Myśmy się wszyscy dobrze uczyli. Było nas ośmioro – czwórka skończyła studia wyższe, pozostali szkoły średnie. Tato bardzo zwracał na to uwagę. Miał takie powiedzenie, że czego się nauczysz, to ani ci ogień, ani woda nie zabierze. Inne jego powiedzenie: nie uczysz się dla mnie, tylko dla siebie. A jeszcze inne: czego się nauczysz, to nigdy nie wiadomo, kiedy w życiu ci się przyda. Takie mądrości nam ciągle powtarzał. Myśmy wtedy się z tego śmiali, ale to była naprawdę mądrość życiowa.

Do podstawówki chodziliśmy w Paleśnicy. Wiesiek w szóstej klasie poszedł do cioci do Mokrzyska i szkołę podstawową kończył tam, dziewięć kilometrów od Brzeska. To była osoba samotna, siostra taty, chrzestna matka Wieśka. Potrzebowała pomocy, bo sama prowadziła gospodarstwo. Tutaj w domu było nas dużo, najstarsi bracia już byli w szkole średniej. Było bardzo ciężko, bo trzeba było płacić za internat, więc rodzice doszli do wniosku, na prośbę zresztą tej cioci, żeby Wiesiek tam poszedł. Myślę, że to oderwanie od rodziny było z krzywdą dla niego – to było dziecko, szósta klasa, ileż on miał lat? Dwanaście! Później, przez całą szkołę średnią, jeździł na rowerze do Brzeska, dziewięć kilometrów w jedną stronę. To był trudny dla niego okres. Jak przyjeżdżał ze szkoły, musiał pomagać w gospodarstwie. Tam były krowy, świnie.

Dlaczego Wiesiek poszedł na Akademię Rolniczą? Myślę że po prostu interesował się rolnictwem. Od początku interesował się pszczołami. Później, u cioci, przez całą szkołę średnią praktycznie prawie prowadził jej gospodarstwo.

Wiesiek nie dostał akademika i pierwszy rok mieszkał na stancji w bardzo trudnych warunkach – też chodziło o pieniądze. Nie było wody, miednica była gdzieś na korytarzu, tam trzeba było się myć, ubikacja zupełnie na zewnątrz. Następnie dostał akademik. Byliśmy przesunięci w fazie o dwa lata. Razem mieszkaliśmy w akademiku. On kończył czteroletnie liceum ogólnokształcące, a ja byłem o rok młodszy i kończyłem pięcioletnie liceum pedagogiczne, więc kiedy Wiesiek był na trzecim roku, ja byłem na pierwszym.

Był asystentem w Wyższej Szkole Rolniczej, ale katedra mu nie bardzo odpowiadała. Pani docent Kozik, o ile dobrze pamiętam, która była kierownikiem katedry, naciskała na niego, że jak chce robić karierę naukową, musi się do partii zapisać. Jemu to nie odpowiadało i w związku z tym odszedł z uczelni i poszedł do Czernichowa, bo tam dawali mieszkanie.

Polityka
Myśmy z domu rodzinnego wynieśli zainteresowanie polityką. Tato zawsze słuchał Wolnej Europy. Na początku było radio na kryształki: takie czarne pudełko, wtykało się przewód od słuchawek, słuchawki na uszach, i szkiełko. W środku był drucik i węgielek, a ten drucik na końcu miał pokrętła na zewnątrz i tym pokrętłem się delikatnie kręciło i się szukało stacji. I tato słuchał Wolnej Europy, trzeszczało aż głowa bolała, ale słuchał. Później udało się kupić jakieś radio, więc w domu cały czas szła Wolna Europa. Tato był zdecydowanym przeciwnikiem ustroju, który wówczas obowiązywał, i myślę, że myśmy trochę z tego wynieśli.

Był najmłodszym prezesem Wojewódzkiego Związku Kółek Rolniczych – dobrym prezesem, uznanym w kraju. Podlegał ocenie Centralnego Związku Kółek Rolniczych i jego oceny ze strony centrali były bardzo pozytywne, bo jak Wiesiek coś robił, to angażował się w to bez reszty. Był działaczem PSL, które zaproponowało mu przejście na wiceprezydenta Krakowa, a później była „Solidarność” – i Wieśka wywalono. Został inspektorem w Agencji Nieruchomości Rolnych oddział w Opolu, z siedzibą w Krakowie. W urzędzie miał małe biurko. To była dla niego ogromna degradacja.

Trzy lata był wojewodą tarnowskim. Za jego kadencji, dzięki jego usilnym staraniom udało się zbudować południową obwodnicę Tarnowa. W tym czasie gmach, który był rozpoczęty jako budynek Komitetu Wojewódzkiego Partii, wykończył jako budynek Urzędu Wojewódzkiego. Nawet powiem pani, że czasami zupełnie zaskakujące sytuacje. Nie dalej jak kilka miesiące temu zdarzyło mi się coś takiego. Hoduję konie, a człowiek z Dąbrowy Tarnowskiej ogłaszał, że chce sprzedać parę siwych koni. Byłem nimi zainteresowany, więc jadę do niego – incognito, bo przecież nie przedstawiam się, jak jadę oglądać konie. Wysiadam z samochodu, rolnik na mnie popatrzył i mówi: „A pan to jest chyba bratem wojewody Wody?”. Mówię: „Zgadza się”. A on na to: „No, za jego czasów to się tutaj dużo na naszym terenie robiło”. To była niewątpliwa dla mnie satysfakcja. I takich przykładów mogę podać więcej.

Później, jako poseł, w sobotę czy w niedzielę potrafił obsłużyć trzy, cztery, pięć spotkań – to było niemal anegdotyczne. Wieśka w sobotę i niedzielę nie było w domu – on był w terenie. W tygodniu, w którym nie było obrad, miał jeden dzień dyżur poselski w Tarnowie, a pozostałe dni był w terenie. Wszędzie go znali – obojętne, z której strony Tarnowa. Nie było miejscowości, w której by nie był wiele razy. Dlatego też wygrywał wybory przez tyle kadencji. W Warszawie bardzo często mieszkałem u niego w hotelu sejmowym. Telefony z terenu się urywały – z województwa, później powiatu, w ogóle z terenu jego posłowania.

Czasami mówiłem: „Wiesiek, weźże ty daj na wstrzymanie”. – „Ale wiesz, ja muszę. Muszę tam być, muszę się z tymi ludźmi spotkać”. Dlaczego poleciał do Katynia? Przecież on został pobity i najbliższy kolega lekarz mówi: „Wiesiek, nie leć, bo pęknie ci żyłka w oku i oślepniesz na to oko”. Nie, on musi polecieć, bo umówił się z byłymi akowcami, że im opowie, jak wygląda Katyń. No i poleciał. Gdyby nie ta jego konsekwencja i upór, to pewnie by żył.

Rodzina
Wiesiek był dobrym duchem integrującym rodzinę – tego nam brakuje w tej chwili. Ja nie jestem w stanie tego robić – próbuję, ale już mi się nie udaje. W rodzinie jest tak, że jak żyją obydwoje rodzice, to rodzina trzyma się bardzo dobrze. Jak braknie jednego z rodziców, to zaczyna się to troszeczkę rozluźniać. U nas pierwszy zmarł tato. Wiesiek był tym, który wydzwaniał do każdego, że trzeba przyjechać, bo jest rocznica śmierci taty albo imieniny mamy albo święta – i wszyscy przyjeżdżali.

Pszczoły to była odskocznia dla Wieśka. W Krakowie miał trzy ule, stały w ogrodzie. Jak przyjeżdżał z terenu albo z Warszawy i jeszcze coś było widać, to obowiązkowo szedł do pszczół. Jak miał wolną chwilę w sobotę, to jechał z żoną do Kasinki, do tamtej rodzinnej pasieki, i ją obsługiwał, dopilnowywał jej.

Rozmowę przeprowadziła Agnieszka Nowakowska 20 czerwca 2014 roku