Rozmowa z Małgorzatą Wypych

fot. Maciej Chojnowski /Kancelaria Prezydenta RP

Rozmowa z Małgorzatą Wypych

Paweł Wypych

Początek
Nie jestem w stanie sobie przypomnieć, kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy. Przewijał się w różnych okolicznościach – jako ekstra chłopak, fantastyczny instruktor, osoba bardzo lubiana przez wszystkich. Był starszym instruktorem zaprzyjaźnionego środowiska – i tyle. Jak to w harcerstwie – wszyscy wszystkich znają, natomiast nie sposób się zorientować, kiedy kogoś się poznało. Rozmawiałam kiedyś z Pawłem na ten temat i nie byliśmy w stanie sobie uświadomić, w którym momencie naprawdę się poznaliśmy. Być może on to lepiej pamiętał, ale też mi nie powiedział. Na pewno było to przed rokiem 1991, skoro byliśmy ze sobą od 1992.

Mieszkaliśmy na sąsiednich osiedlach. Potem się śmialiśmy, że straciliśmy trochę czasu, bo można było lepiej wykorzystać naszą wcześniejszą znajomość z sąsiednich osiedli. Poznaliśmy się i zaczęliśmy być razem, jak wyjechaliśmy do Czechosłowacji na zimowisko. Ja w ogóle nie chciałam tam jechać, ale w rezultacie bardzo dobrze się stało, absolutnie tego nie żałuję.

Paweł się zawsze śmiał, że przez jakiś czas musiał mnie trochę oswajać, i rzeczywiście tak było. Później, z relacji innych osób, usłyszałam, że ujęłam go właśnie tym, że trafiła kosa na kamień, że nie ze wszystkim się z nim zgadzałam i nie byłam w niego wpatrzona jak w obraz.

Ślub

Byliśmy tak zwaną parą przez cztery lata. Dniem naszych zaręczyn był 20 lutego – urodziny Pawła. W 1996 roku wzięliśmy ślub, zdaje się, że o piętnastej. Wtedy ślub cywilny trzeba jeszcze było brać osobno. 19 września braliśmy ślub cywilny, po którym poszliśmy na uroczysty obiad w domu u moich rodziców, czyli w moim domu panieńskim. W dniu 21 września, w sobotę, mieliśmy ślub kościelny na Saskiej Kępie w kościele pod wezwaniem św. Andrzeja Boboli w Parafii Matki Boskiej Nieustającej Pomocy przy ul. Nobla.

Pamiętam, jak znajomi rodziców Pawła mówili, że byli na ślubie jak w „Dynastii” – był taki piękny, jak w filmie, w przepięknej oprawie. Wymyśliłam sobie, że do ołtarza poprowadzi mnie mój tata, a mój mąż zobaczy mnie w sukni ślubnej dopiero w kościele. Było dużo emocji i jako główna bohaterka za bardzo tego nie pamiętam. Paweł mi potem opowiadał, że jak przyjechał do kościoła swoim samochodem, wszyscy go pytali: „Ale gdzie Gośka?”. A on na to: „Nie wiem – myślę, że przyjdzie”… Tata mnie prowadził do ołtarza. Pamiętam, jak podszedł do Pawła i powiedział mu: „No to teraz przekazuję ci ją, opiekuj się nią”. Słowa przysięgi mówiłam bardzo cicho, natomiast Paweł, który miał bardzo donośny głos, mówił bardzo głośno. Kiedy zakładaliśmy sobie obrączki; trzymał mnie za rękę i łaskotał mnie w dłoń od spodu. Bałam się, że się pomylę w słowach przysięgi, aleśmy się nie pomylili, wszystko było w porządku.

Potem stanęliśmy przed kościołem i na szczęście była ładna pogoda, ponieważ składanie życzeń trwało bardzo długo. Z opowiadań gości wiem, że jeden z przyjaciół Pawła popatrzył i powiedział do swojej żony: „Wiesz co, Agnieszka – idziemy na kawę do znajomych”. Poszli na kawę, wrócili za godzinę i jeszcze stali w kolejce…

Siostra

Paweł miał siostrę, która była osiem lat od niego starsza, i ona naznaczyła jego drogę życiową. Jedenaście lat przed śmiercią Pawła zginęła w wypadku samochodowym. Ania była osobą niepełnosprawną. Była osobą bardzo silną, bardzo mądrą, bardzo inteligentną. Mimo że miała bardzo dużą dysfunkcję fizyczną, kiedy się z nią przebywało, w ogóle się tego nie czuło – to było niesamowite. Można powiedzieć, że była to dziewczyna do tańca i do różańca. Była bardzo lubiana i szanowana.

Myślę, że dzięki Ani Paweł miał szacunek dla osób niepełnosprawnych, traktował je normalnie. Podjęliśmy decyzję, że nasze dzieci pójdą do szkoły z oddziałami integracyjnymi. To była bardzo dobra decyzja. To daje pewnego rodzaju uwrażliwienie. Myślę, że zarówno i Paweł, jak i Ania byli po prostu dobrymi ludźmi w całym tego słowa znaczeniu.

Działacz

Paweł zawsze był działaczem. Jak wychodziłam za niego za mąż, moje koleżanki mówiły: „Wiesz, że to jest działacz, i zawsze pierwsze będzie dla niego ważne zaangażowanie w różne sprawy społeczne”. Mówiłam: „Wiem, ale ja go bardzo, bardzo kocham i mam nadzieję, że to wytrzymam”. Czasem mi było łatwiej, czasem gorzej – jak to w rodzinie.

Jego życie było wynikiem wyborów, które podejmował. Część było danych przez los, przez Boga, część było podjętych przez niego całkowicie świadomie. Na pewno nie widział się w żadnym biznesie, nie do końca też się widział w pracy biurowej, urzędniczej. Najbardziej się widział w działaniu, blisko ludzi, tak jak w Warszawskim Centrum Pomocy Rodzinie. Wcielał w życie swoje idee. Jego pomysłem była Wigilia Warszawiaków, z wielką akcją rozdawania choinek czy ozdobionych logo Warszawy bombek. Potrafił każdego zarazić swoimi pomysłami.

Był znakomitym organizatorem. Przy okazji wizyt Ojca Świętego Jana Pawła II organizowana była tak zwana Biała Służba, zarówno porządkowa, jak i medyczna. Chodziło o służbę harcerzy w miejscu, gdzie odbywało się spotkanie z papieżem, Msza św. i pomoc pielgrzymom. W ramach przygotowań do tej służby mieliśmy zloty, które były formą treningu. Jednym z nich był zlot w Olsztynie pod Częstochową, w ramach Dni Młodzieży w Częstochowie. Szefem był oddelegowany ksiądz, który jak zobaczył, ilu jest pielgrzymów, których trzeba objąć uwagą i organizacją, po prostu zrezygnował – i już go nie było. Wszystko przeszło na Pawła, który fantastycznie sobie z tym poradził. Objął bardzo dobrą organizacją wszystkie służby, począwszy od porządkowych, skończywszy na współpracy ze służbami ze strony państwa, czyli z policją i wojskiem. Bardzo lubił takie wyzwania. Jak było coś do zrobienia i każdy mówił, że tego absolutnie zrobić się nie da, on zawsze mówił: „Dobrze, w porządku, to próbujemy”.

Zawsze mi mówił, że rodzina jest dla niego najważniejsza. Pytałam: „Jak to rodzina jest dla ciebie najważniejsza, skoro nie masz dla niej czasu”. Mówił: „Ale jak wchodzę do domu, to wtedy jest tylko rodzina”. Dla nas to było trochę niepojęte, to jest zupełnie inny sposób myślenia, ale jak on mówił, że dla niego rodzina jest najważniejsza, to rzeczywiście tak było, a to, że nie okazywał tego, jak był w pracy – to można powiedzieć, że to też było normalne. Uważam jednak, że jeżeli ktoś się decyduje na rodzinę, szczególnie na dzieci, to musi pamiętać o tym, że one też potrzebują trochę czasu dla siebie, a są to chwile, które przemijają i już nie wrócą. Wydaje mi się, że Paweł trochę wpadł w pułapkę braku tego czasu. Działanie na rzecz innych i rodzinę jest po prostu bardzo trudno ze sobą pogodzić. Śmiałam się: „Wiesz co, my się do siebie nie przyzwyczaimy, nie popadniemy w rutynę”. Myślę, że było to chyba szukaniem tych dobrych stron.

Kancelaria Prezydenta

Po odwołaniu ze stanowiska prezesa Zakładu Ubezpieczeń Społecznych Paweł został bez pracy. Nie wiedział, co ma ze sobą zrobić, odbył wiele rozmów, w końcu premier Jarosław Kaczyński polecił go swojemu bratu, który z kolei znał go z pracy w Urzędzie Miasta, i tym sposobem Paweł trafił do Kancelarii Prezydenta. Najpierw był doradcą, a później zostało postanowione, że jeżeli będzie robił to samo, ale jako sekretarz stanu, ranga i znaczenie jego działalności będzie z większą korzyścią dla wszystkich. W ten sposób został ministrem w Kancelarii Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego.

Jako minister w Kancelarii potrafił nawiązać kontakt z przedstawicielami mediów. Na pewno pomocna była tu jego umiejętność rozmowy z każdym. Szanował swego rozmówcę, co było widoczne. Był przy tym osobą bardzo kompetentną i zawsze bardzo dobrze przygotowaną merytorycznie. Posiadał niesamowitą umiejętność czytania między wierszami. Potrafił bardzo dobrze wysnuwać wnioski, łączyć fakty. Te cechy były wtedy potrzebne w Kancelarii Prezydenta wobec natłoku negatywnych impulsów, związanych zarówno z kampanią prezydencką, jak i z różnymi zaszłościami personalnymi. Chodziło o przynajmniej zatrzymanie spadku notowań prezydenta. Wydaje mi się, że im się to udało – jemu i Władkowi Stasiakowi, ówczesnemu szefowi Kancelarii Prezydenta RP.

Myślę, że to byli po prostu dobrzy ludzie, którzy szanowali innych. Paweł czy Władek mogli nie zgadzać się z kimś, kto z nimi rozmawiał, natomiast nie powodowało to antagonizmów. Paweł potrafił rozmawiać z każdym dziennikarzem, aczkolwiek wielokrotnie mówił: „Ale panie redaktorze, przepraszam, o czym mamy rozmawiać? Przecież pan przyszedł z określoną tezą. Pan przyszedł pod tezę rozmawiać? Chyba nie o to chodzi”. Nie dawał się też wyprowadzać na manowce, wciągać w tzw. rozmowy o niczym czy różne dygresje.

Najbardziej stresujący był z różnych względów ostatni czas, kiedy pracował jako rzecznik pana prezydenta. Był wtedy właściwie cały czas w pracy. Niezależnie od tego, gdzie był, zawsze jak zadzwonił dziennikarz, rozmawiał, ustalał, przekazywał stanowisko prezydenta w danej sprawie.

Odpoczynek

Paweł uwielbiał spać. Jak partyzant, zasypiał w każdym możliwym położeniu i czasie – po prostu kładł się i spał. Pod koniec życia w związku z różnymi stresami wyglądało to inaczej, natomiast generalnie śmiał się, że każdy czas niewykorzystany na sen jest czasem straconym. W sytuacji, kiedy była taka potrzeba, np. miał wywiad w radiu albo w telewizji, jakieś spotkanie, lot z prezydentem albo konieczność przygotowania jakiegoś wystąpienia, potrafił bez problemu wstać i o piątej rano.

Paweł był uzależniony od informacji. Pamiętam, jak kiedyś byliśmy na wyjeździe powiedział, że musi tylko sprawdzić pocztę. Byliśmy w gronie przyjaciół i, wiedząc ile czasu może to zająć, poprosiłam go, żeby nie wchodził na żadne wiadomości ani na sport. Odpowiedział mi, że dobrze, a potem okazało się, że był na wszystkich stronach z wiadomościami. Wydaje mi się, że w ten sposób odpoczywał.

Miał też na koncie wyprawę koleją transsyberyjską z Moskwy do Pekinu, chyba w 2003 roku. Był inicjatorem i współorganizatorem tego wyjazdu, skrzyknął chłopaków ok. 10 – to był męski wyjazd. To była rzeczywiście podróż jego życia. Zorganizowanie, dopięcie wszystko było wyzwaniem. Cała wyprawa trwała trzy tygodnie. Dolecieli do Moskwy i koleją transsyberyjską pojechali nad Bajkał, potem do Mongolii i przez pustynię Gobi do Chin. Załatwiali wszystko sami. Po powrocie nie chcieli o swojej wyprawie z nami – żonami, rozmawiać. Śmiałyśmy się, że im dalej od tej wyprawy, tym więcej szczegółów poznajemy.

Jeszcze jak byliśmy sami, bez dzieci, mieliśmy z Pawłem zabawę w encyklopedię. Otwierało się encyklopedię na jakimś haśle, mówiło się je, wymyślało się dwa dodatkowe znaczenia i trzeba było zgadnąć, które jest prawdziwe. Jak mnie ktoś kiedyś zapytał, co bym wzięła na bezludną wyspę, śmiałam się, że Pawła i encyklopedię… Kiedy Zuzia kiedyś powiedziała: „Mamo, może byśmy kiedyś zagrały w encyklopedię” – wciąż nie jestem w stanie.

Charakter

Bardzo dużo czasu spędzaliśmy w gronie znajomych z czasów harcerskich i ich znajomych, którzy weszli do naszego grona. Spotkania u nas w domu czy u kogoś innego były na porządku dziennym. Teraz też są, ale trochę ich mniej, więc wychodzi na to, że Paweł był tych spotkań animatorem. Pamiętam, kiedy po jego śmierci siedzieliśmy w gronie znajomych, podeszła do nas moja przyjaciółka i mówi: „Widzisz, samiec alfa opuścił stado”. Coś w tym było… Paweł był osobą bardzo dominującą – czy to w telewizji, czy w kancelarii, on nadawał ton, wszyscy byli wpatrzeni w niego jak w obraz. Życie nie znosi próżni. Kiedy Pawła zabrakło, zaczęli mówić inni ludzie – ciekawych rzeczy można się dowiedzieć, inni też mają swoje historie do opowiedzenia.

Paweł miał zapędy autorytarne, potrafił być bardzo niemiły, ale były to na szczęście odosobnione przypadki. Ktoś musiał mu naprawdę porządnie zajść za skórę, żeby dał mu się poznać z tej strony. Ale wiem, że kilka osób nie darzy go sympatią nawet do tej pory. Ponieważ pracował w instytucjach, w których w momencie jakiejkolwiek zmiany, szczególnie politycznej, następuje zmiana warty, bardzo często zabierał współpracowników ze sobą. Miał sztab ludzi, bardzo dobrych merytorycznie, na których mógł zawsze polegać, co w środowiskach i w dziedzinach, w których się obracał, jest bardzo istotne.

Miałam wrażenie, że nic się w nim nie zmieniało, natomiast w rzeczywistości zmieniało się bardzo dużo. Z racji podejmowanych wyzwań i działalności na forum publicznym zmieniał mu się charakter. Mieliśmy taki układ, że kiedy mu zacznie do głowy uderzać woda sodowa, miałam nim mocno potrząsnąć. Na szczęście nie miałam okazji. Mówi się, że władza korumpuje – tak niestety jest, tyle że jednego w ciągu trzech minut, innego w ciągu czterech lat, ale prędzej czy później ten proces zaczyna być widzialny. Ktoś staje się ważny, i to mu zaczyna przesłaniać cały świat. Na szczęście Paweł nie zdążył.

Rodzina

Uczestniczyłam w jego pracy na tyle, na ile robią to żony osób publicznych. We wszelkiego rodzaju uroczystościach brałam udział bardzo rzadko. Między innymi dlatego, że on był tam w pracy, więc nie chciałam, żeby jeszcze mnie miał na głowie. Uczestniczyliśmy w przedsięwzięciach kulturalnych, ale też bardzo sporadycznie. Miałam swoje działania, swoją pracę i dom. Poza tym, po co miałam mu się kojarzyć z pracą – lepiej z odpoczynkiem…

Stanowiłam dla niego zaplecze. Mogłam go wspierać. Kiedy występował w telewizji, zawsze mu wysyłałam SMS-a, na przykład „To fajnie powiedziałeś, a to mógłbyś inaczej”. Dopiero po jego śmierci dowiedziałam się od ludzi, że bardzo się liczył z moim zdaniem, i to nie tylko w doborze krawata. Nigdy mi tego nie powiedział, a wiedzieli o tym na przykład dziennikarze.

W ramach spędzania czasu z dzieciakami bardzo często odprowadzał rano Zuzię czy później Krzysia do przedszkola. Chociaż tego wspólnego czasu jak zawsze nie było dużo, to kiedy czytał dzieciom książki, zamiast je usypiać, tak je rozbawiał, że potem przez następne półtorej godziny je usypiałam. Absolutnie nie byłam mu wtedy za to wdzięczna… Siadał też z Zuzką do lekcji, a z Krzysiem, który był jeszcze malutki, grał w piłkę. Na tyle, na ile mógł, był tatą, ale w związku z różnymi jego zajęciami było to mocno ograniczone.

Rozmowę przeprowadziła Agnieszka Nowakowska 18 lutego 2014 roku.