W pamięci i sercu na zawsze

Msza św. w Kaplicy Prezydenckiej, 27 lutego 2010 (fot. ze zbiorów Anny Pawlak)

W pamięci i sercu na zawsze

ks. Roman Indrzejczyk

Ksiądz Roman Indrzejczyk – tak bardzo bym chciała pisać o Nim w czasie teraźniejszym, a to już, niestety, przeszłość.

Księdza Romana znałam… 45 lat, to niemal cale moje świadome życie. Pamiętam doskonale, kiedy w roku 1964 pojawił się w pruszkowskim Kościele p.w. Św. Kazimierza. Pewnej niedzieli wsłuchałam się w kazanie tego „nowego” księdza i stwierdziłam, że to, co On mówi, jest dla mnie jakieś dziwne i niezrozumiale. Od rodziców usłyszałam wtedy: – Słuchaj uważnie tego Księdza. On ma wiele do przekazania. To, co mówi, jest ważne. Postaraj się zrozumieć jego słowa. Miałam wtedy 9 lat.

Pracą i domem na 22 lata stała się dla Niego dzielnica Pruszkowa – Tworki (był proboszczem nie zatwierdzonej przez państwo parafii Św. Edwarda oraz duszpasterzem Szpitala dla Psychicznie i Nerwowo Chorych w Tworkach).

Czas upływał, lat nam przybywało, kontakty z Księdzem rozwijały się i umacniały. Ceniony i szanowany jako katecheta, ksiądz, spowiednik, człowiek. Wspaniały, niezastąpiony przyjaciel.

Nie będę przytaczała życiorysu Księdza, który wielokrotnie był publikowany i przez większość społeczeństwa jest już znany. Wspomnę tylko swoje niektóre, szczególne spotkania z Księdzem, jakie zapadły mi na zawsze w pamięci.

W listopadzie 1980 roku moja mama doznała rozległego udaru mózgu. Kiedy znalazła się na oddziale neurologii w Szpitalu w Tworkach, w bardzo szczególny sposób doświadczyłam dyskretnej opieki i pomocy Księdza Romana. Od dziesięciu lat nie żył mój tata. Stanowiłyśmy z mamą dwuosobową rodzinę. W szpitalu przy łóżku sparaliżowanej mamy byłam codziennie i niemal codziennie otrzymywałam nieocenione wsparcie od Księdza. On uświadamiał mi wtedy, że każde doświadczenie w życiu człowieka ma jakiś głęboki, często ukryty sens.

Mówił mniej więcej tak: – Nikt z nas nie będzie żył wiecznie. Ważne, abyśmy dla najbliższych, ale i dla każdego człowieka byli życzliwi, pomocni, jak trzeba współczujący. Ważne, żeby być dobrym człowiekiem.

Nasze długie rozmowy głównie dotyczyły spraw egzystencjalnych, ale oboje byliśmy w różny sposób zaangażowani w rodzący się niezależny ruch związkowy i te tematy z wieloma pochodnymi zaprzątały nasze umysły i podsuwały nam coraz to nowe, ciekawsze tematy do rozmowy. To niezwykły czas w dziejach kraju, ale i niezwykły czas w budowaniu nowych, wspaniałych relacji międzyludzkich.

Był moim katechetą, spowiednikiem, przyjacielem i nauczycielem życia. Towarzyszył mi we wszystkich najtrudniejszych chwilach. Otoczył moją już bardzo ciężko chorą mamę opieką, kiedy w stanie wojennym przebywałam wiele miesięcy w areszcie śledczym przy ul. Rakowieckiej. Ksiądz Roman bardzo prosił moją mamę, abym zaraz po powrocie do domu (wyrok skazujący w zawieszeniu) koniecznie do niego zadzwoniła. Tak też uczyniłam. Było to 11 marca 1983 roku. Do domu wróciłam po południu. Czas przywitania przez przyjaciół i znajomych przedłużył się. Nastał wieczór. Telefonuję do Księdza Romana z przeprosinami, że tak późno, a On tylko zapytał, czy może pomimo wszystko przyjść. Mieszkałam wtedy w centrum Pruszkowa, a Ksiądz Roman na terenie Szpitala w Tworkach. Przyszedł na piechotę, a właściwie to chyba przybiegł. Na powitanie w prezencie przyniósł pyszną czekoladę (wówczas to był rarytas prawie niedostępny!). Tę rozmowę zapamiętam do końca życia. Ksiądz-Przyjaciel, zainteresowany niemal każdym szczegółem często bardzo trudnego i upokarzającego życia więziennego. Niosący w swoich gestach i słowach ciepło, otuchę i wsparcie. Także śmiejący się, wręcz zaśmiewający w trakcie niektórych moich wspomnień. To był wieczór, który mógłby trwać wiecznie. Jakże trudno było nam zakończyć tę niezwykłą rozmowę.

Pewnego dnia zaproponował mi, abym spotkała się z młodzieżą i opowiedziała o swoim pobycie w więzieniu oraz o przeżyciach i doświadczeniach z tym związanych. W odpowiedzi usłyszał, że mam obawy, czy pozwolą mi na to ciągle żywe emocje i nie najlepsza kondycja psychiczna. Ksiądz Roman uśmiechnął się i powiedział krótko: wiem, że poradzisz sobie, ale decyzja należy do ciebie.

Po udanym spotkaniu w mieszkaniu Księdza odbyły się następne, a Ksiądz zdradził mi tajemnicę tego pomysłu. Widząc, że nie najlepszy jest stan mojego ducha, że z trudem wracam do wspomnień z przesłuchań i procesu, postanowił w ten sposób „przywrócić mnie do życia”. Udało się znakomicie.

Latem roku 1986 zostaje mianowany proboszczem żoliborskiej parafii p.w. Dzieciątka Jezus. Kontakt nie zostaje przerwany. Trwa. Do Warszawy przecież niedaleko. Moja mama przechodzi trzeci udar mózgu, który kończy się zgonem. Tak bardzo brakuje mi Księdza tu w Tworkach, na miejscu. Kiedy zwracam się z prośbą o poprowadzenie uroczystości pogrzebowej, bez zastanowienia wyraża zgodę. Przyjeżdża do Pruszkowa, aby odprawić Mszę żałobną i odprowadzić mamę na miejscowy cmentarz. I jak zwykle zachowuje się jak niezawodny przyjaciel. Widząc, że nie zdołam wydobyć z siebie jakiegokolwiek słowa, a w pogrzebie uczestniczą tłumy, wszystkim zgromadzonym na tej smutnej uroczystości podziękował za udział w moim imieniu.

W roku 1998 w sierpniu przeprowadzam się z rodziną na Żoliborz. Moją nową parafią macierzystą jest parafia p.w. Dzieciątka Jezus. Nie informuję wcześniej Księdza o tym fakcie. Zależy mi, aby to była niespodzianka. We wrześniu przychodzę na pierwsze spotkanie przedkomunijne mojej córeczki, które prowadzi ks. Roman. Nie wierzył własny oczom. Radości naszej nie było końca.

Zbliża się rok 2000, to wyjątkowy czas dla parafii Dzieciątka Jezus – to pięćdziesięciolecie Parafii (dokładnie 25 grudnia 2000 r.). Ksiądz Roman realizuje swój pomysł na wydanie książki napisanej przez parafian. Ja również biorę w tym przedsięwzięciu udział. Zwraca się do mnie ze szczególną prośbą. Powiedział dokładnie tak – Znamy się wiele lat. Bardzo mi zależy, abyś to ty napisała mój życiorys. Ma być krótki, bardzo krótki i wiem, że spełnisz moje oczekiwania.

Zgodziłam się. To było trudne zadanie. Z życiorysu człowieka, księdza, którym śmiało można było obdarzyć kilka osób, powstała krótka notatka. Było to dla mnie na tyle trudne, że napisałam w końcu dwa życiorysy. Ksiądz wybrał ten krótszy, uboższy. Przyjął bez poprawek, uśmiechnął się i powiedział – Wiedziałem, że zrobisz dokładnie tak, jak chcę. Jest bardzo dobrze.

Ta „wspólna” książka to „Zwyczajna Parafia – wspomnienia, przeżycia i przemyślenia spisane na 50-lece Parafii Dzieciątka Jezus w Warszawie”. Napisałam na jej stronach o Księdzu Romanie między innymi tak:
„Ksiądz Roman zawsze był bardzo skromny i uczył nas skromności, był dobry i czynił dobro, kochał nas i uczył jak kochać innych, a wreszcie był dla nas przyjacielem i „zwykłym” człowiekiem. Bardzo starał się, żebyśmy my, Jego uczniowie, byli lepsi niż On. Wiedzieliśmy wtedy i wiemy dzisiaj, że jest to niemożliwe. To Ksiądz, który przede wszystkim potrafi słuchać drugiego człowieka nic zadając zbędnych, często kłopotliwych pytań, nie ocenia pochopnie i zawsze przebacza.”

Ksiądz Roman dla mnie był niezwykle ważną osobą. W pewnym wywiadzie ujawniłam swój silny związek z Księdzem i potrzebę wiecznego istnienia Księdza Romana w mojej świadomości. Wystarczyło, że był. Nieważne, daleko czy blisko. Istotna była świadomość, że w każdej chwili mogę zadzwonić, napisać list lub po prostu przyjść. Miałam ogromne poczucie bezpieczeństwa. Jest mi bardzo trudno przyjąć tę nową rzeczywistość, jaka zaistniała po 10 kwietnia 2010 roku.

Nie tak wyobrażałam sobie rozstanie z ukochanym Księdzem Romanem, który w moim życiu był od zawsze, który dyskretnie towarzyszył mi w najtrudniejszych chwilach. Teraz my – Jego uczniowie i wszyscy, których dotknął w jakikolwiek sposób – winniśmy wypełniać jego testament. Chciał widzieć nas dobrymi, uczciwymi, szczęśliwymi, życzliwymi i uśmiechniętymi. Chciał, żebyśmy się szanowali i kochali. Chciał widzieć nasze sukcesy, ale i skromność.

Cóż teraz powiedzieć, kiedy brak słów i łez.

Będziemy tacy, jakimi nas ukształtowałeś.

Dziękujemy Księże Romanie. Do zobaczenia.

Non omnis moriar!

 

Marta Chmielniak

Wspomnienie z książki „Ze śmiercią nie można się umówić. Wspomnienia o ks. Romanie Indrzejczyku”, Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Francuskiej, Warszawa 2010, s.44-47.