Duszpasterz

fot. Maciej Chojnowski /Kancelaria Prezydenta RP

Duszpasterz

ks. Roman Indrzejczyk

Chciałabym podzielić się z innymi ludźmi wspomnieniami o człowieku, który był i nadal jest, bo żyje w ludzkich sercach i pamięci. O śp. Ks. Romanie Indrzejczyku. O prawdziwym duszpasterzu. W dosłownym tego słowa znaczeniu. On nigdy nie chciał się wywyższać w hierarchii. Powtarzał, że jest i pozostanie zwykłym księdzem, bo nie chce oddalać się od ludzi. Takie jest jego powołanie – być blisko człowieka i nieść Boga ludziom.

To był i pozostanie najpiękniejszy okres mojego życia, kiedy Ks. Roman był proboszczem w Tworkowskiej Parafii, w Pruszkowie. Mieszkam od ponad 10 lat w Niemczech, ale kiedyś mieszkałam w Pruszkowie. Jako dziecko, i później nastolatka, chodziłam na msze święte do małej kapliczki przyszpitalnej w Tworkach (w latach 80.). Był tam Ks. Roman, który przyciągał całą młodzież z Pruszkowa i okolicy. Każdy się do niego garnął.

On chciał, abyśmy go nazywali po prostu „wujkiem” i rzeczywiście byliśmy jak jedna duża rodzina. Do dziś tak sobie wyobrażam wspólnotę chrześcijańską – jak jedna duża rodzina z Bogiem Ojcem. Jeśli jest inaczej, to odczuwam to boleśnie. Bo tak zostałam wychowana przez Ks. Romana. Być może były osoby, którym się to nie podobało – spoufalanie się, ale my czuliśmy, że tak ma być i jest to działanie Ducha Świętego.

Ks. Roman był bardzo aktywnym człowiekiem, oprócz wspaniałej wspólnoty prowadził chór dla młodzieży. Bardzo kochał muzykę i śpiew, i miał do tego dobre ucho. A więc śpiewałam w chórze. A Ks. Roman mówił, że kto śpiewa Panu Bogu, ten się modli podwójnie. Mieliśmy też coś w rodzaju oazy młodzieżowej. Ksiądz jeździł z młodzieżą w góry, na obozy. Tam pośród pięknej natury mogliśmy jeszcze mocniej odczuwać istnienie Boga.

Ja też byłam na takim obozie w Zakopanem. Ks. Roman był wspaniałym przewodnikiem po Tatrach. Pokazywał nam niezwykłe miejsca i umiał dużo i ciekawie o wszystkim opowiadać. O takim człowieku mówi się, że ma charyzmę, która pociąga innych do dobrego. Zaskakiwał nas takimi zwykłymi, a jednocześnie niezwykłymi wydarzeniami, np. raz zaprosił nas na leśnej polanie, w leśnym kiosku, na poziomki z bitą śmietaną. Dziś już nie wiem, gdzie to było. Ale do dziś jestem pod wrażeniem…

Raz schodziliśmy z Kasprowego Wierchu i bardzo chcieliśmy zdążyć na koncert Marka Grechuty w klasztorze Urszulanek. Uciekła nam ostatnia kolejka ze szczytu i biegliśmy z góry, nie po szlaku, lecz na skróty, na przełaj w dół. Ostro było bardzo, ale Ks. Roman mówił do nas, żebyśmy się nie bali, bo nic nam nie może się stać, kiedy Pan Bóg jest z nami. Innym razem znosił parę przerażonych osób na plecach po stromej ścianie, bo wybraliśmy bardzo trudny szlak powrotny. On nie zastanawiał się długo. Trzeba pomóc, to trzeba, choćby na plecach przenieść…

Każdy mógł pojechać na ten obóz, i zapłacić tylko tyle, ile mógł. A jeśli ktoś nie miał nic, to Ks. Roman opłacał całość. Pamiętam, kiedy musiałam sama z koleżanką wcześniej niż cała grupa wrócić z Zakopanego do Warszawy, bo miałam egzamin na studia. A Ks. Roman upierał się, żebyśmy przed wyjazdem koniecznie zjadły ciepły obiad w mieście i dał nam na ten obiad pieniądze. Chociaż ja protestowałam, ale on wiedział, że my kupimy sobie najwyżej suchą bułkę na drogę.

Serce miał tak wielkie, że nie da się tego opisać. Nic nie było dla niego niemożliwe. A przecież sam niewiele miał. Nie miał nawet telewizora. Wszystkim się dzielił. Raz podarował mi Biblię Tysiąclecia z podpisem Papieża Jana Pawła II, tylko dlatego, że bardzo chciałam taką mieć.

To niezwykły człowiek. Doświadczaliśmy tyle dobra… tak, jak chciał tego od nas sam Pan Jezus Chrystus.

Innym razem wszedł na „drabinę” i sam malował Kościół, bo nie było środków na to, a Kościół trzeba było odnowić. Nie mogłam w to uwierzyć.

Nigdy nie zbierał ofiary na tacę, mówił, że jeśli ktoś chce dać ofiarę na Kościół, to puszki są przy wyjściu z Kościoła. I ludzie dawali, więcej niż by wrzucali na tacę. Dobrem otwierał ludzkie serca na dobro.

A jeśli ktoś miał problem, zmartwienie, smutek, to zawsze mógł do niego przyjść, a On miał zawsze czas, serce i mądrą radę lub ofertę pomocy. Co więcej, popatrzył na człowieka i już wiedział, że ktoś jest smutny lub coś ma „na sercu”. Takich ludzi jak On można „do rany przyłożyć”, a on wyleczy. To się nazywa działanie Łaski Bożej przez Człowieka. W Nim była ta Łaska, Światło, Ciepło i Dobro.

Dużo wycierpiał pod koniec lat 80. w naszej parafii poprzez liczne prześladowania, represje, dewastacje Kościoła, a nawet figurki Matki Bożej w Tworkach, której ktoś w nocy obtrącił ręce. Tej figurki nawet hitlerowcy nie tknęli (zabytek klasy 0), ale władze, które wałczyły z Kościołem i Narodem, były zdolne do wszystkiego.

Ks. Roman lubił nosić biały sweter z napisem „Solidarność”, który zrobiła na drutach pani, której nazwiska nie znam. Myślę, że to była mama jednego z młodych ludzi. Chyba przed wyjazdem w góry, żeby nie zmarzł… Wszyscy wiedzieliśmy o toczącej się walce i sami wspieraliśmy ją duchowo w naszych młodych sercach, nie ustawaliśmy w modlitwach i prośbach do Boga o Wolną Polskę…

Miałam duże problemy w domu. Czasem też w szkole. Byłam nieraz załamana. A on mnie wspierał, pomagał, uczył być cierpliwą, wyrozumiałą, wybaczać i być po prostu dobrą. To Człowiek nie tylko przesycony Bogiem, ale niezwykłej mądrości, inteligencji, poczucia humoru oraz wyczucia ludzkich serc. Ja (i jestem przekonana, że bardzo wielu ludzi) zawdzięczam Mu żywą wiarę w Żywego Boga. Jak ktoś czyta te wspomnienia, to może pomyśleć, że Ks. Roman to nie człowiek lecz Anioł, myślę czasem, że tak było, ale i Anioł może stracić cierpliwość.

Najbardziej złościła Go ludzka głupota. Powtarzał nam, że głupota jest największym złem na świecie, bo wyrządza więcej szkody niż zamierzone zło, kontrolowane. Głupota, bezmyślność, wyrządzają zło niekontrolowane, często pod przykrywka naiwności, niewiedzy i niewinności… Człowiek jest obdarzony przez Boga mądrością, którą trzeba rozwijać, kształcić, pogłębiać, aby postępować rozważnie i mądrze.

Ogromnym cierpieniem było dla naszej wspólnoty przeniesienie Ks. Romana do Warszawy. Ale rozumieliśmy to. Musiał też nieść Boga i pomoc innym, nie byliśmy sami. Czasem odwiedzałam Ks. Romana w Warszawie, również z innymi i co mnie zawsze dziwiło, że pomimo tylu ludzi, twarzy, które go otaczały i nazwisk, które poznał, On zawsze wiedział, kim jestem i nigdy mnie nie zapomniał. Zawsze przyjmował nas jak członków rodziny, niezwykle ciepło i serdecznie.

Potem żałowałam, że przez wyjazd z Polski już nigdy Ks. Romana nie spotkałam… Zobaczyłam tylko w telewizji, jako kapelana Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego. Ucieszyłam się, a potem wydarzyła się ta „tajemnicza” tragedia w Smoleńsku… I wielki smutek ogarnął moje serce, że już nigdy Ks. Romana nie odwiedzę, nie zobaczę…

Kiedy dzisiaj spotykam na swej drodze zagubionych ludzi, bo zgubili w sercu Boga, a nikt i nic nie potrafi im tego, co daje Bóg, zastąpić, opowiadam im o naszym duszpasterzu – Ks. Romanie. Aby podzielić się z nimi tym Światłem, które sama otrzymałam… Aby znów uwierzyli w Boga, Dobro i Ludzi.

Również tu, gdzie mieszkam, w Niemczech, gdzie czasem ateizm, niezrozumienie i obcość zamraża mi serce, wtedy myślę i wspominam naszego Duszpasterza, i wtedy moje serce się ogrzewa i Ks. Roman odżywa w nim, nadal do mnie mówi, pociesza i uczy, a ja uczę innych iść za Chrystusem i nigdy nie tracić nadziei.

Ile razy w odpowiedzi na to słyszałam, że miałam szczęście znać Takiego Człowieka! Wtedy przypomina mi się myśl jednego filozofa: „Dać dziecku Boga, to dać dziecku wszystko”. On mawiał, że również ludzie, którzy twierdzą, że nie wierzą w Boga, to ludzie silnej wiary. Jakiej silnej trzeba wiary, aby nie wierzyć w to, że Bóg jest wokół nas, co widać gołym okiem.

To, że jestem osobą silnej wiary, zawdzięczam głownie Jemu. To on nauczył mnie mądrości życiowej i łagodności, to on rozpalił płomień w moim sercu, płomień miłości do Jezusa Chrystusa, który płonie i którym zarażam inne serca. Dzięki Ks. Romanowi jestem taka jaka jestem: troszkę mądrzejsza, rozsądniejsza, lepsza i przede wszystkim czuję, że jestem dzieckiem Boga. Czuję, że daję innym ludziom, to dobro, które otrzymałam od śp. Ks. Romana. Dzięki temu dobro, którym On mnie zaraził (i wiele, wiele innych ludzi) szerzy się dalej i wypełnia Jego Misję.

Dziękuję Ci za to, Ks. Romanie, nasz Duszpasterzu, Nauczycielu i Wujku.

 

Urszula Błaszczyk

18 stycznia 2013

www.ksiadzroman.pl